Capcom woli DLC od tradycyjnej, "rozszerzonej" edycji Monster Hunter World
G-Rank jako płatny dodatek? To nie brzmi tak źle.
Jak dotyczas rozwijała się seria Monster Hunter? Według starej, sprawdzonej tradycji Capcomu. Wszystko, co dobre, można wydać wielokrotnie, za każdym razem dodając odrobinę nowości. Wychodzi "czwórka". Rok później "czwórka" Ultimate. Rok później "podsumowujące" Generations, w Japonii pod tytułem X. Rok później XX, bogatsza o kilku bossów. Przywykliśmy do tego jak do wieloczłonowych, wypełnionych "superami", "hiperami" i "ultrami" nazw takich wydawnictw. Szczęśliwie - przy okazji swojej najpopularniejszej gry w dziejach, czyli nadal zniewalającego sporą część globu (oprócz cierpliwych pecetowców) Monster Hunter World, Japończycy postanowili nieco zmodyfikować dotychczasową formułę.
Ktoś będzie udawał zdziwionego? "Gry jako usługa" wszakże, czasy wymagają i czasy oferują za to spore sumy. Ale Monster Hunter umożliwia nie tylko comiesięczne dorzucanie nowych kłów do istniejącego w World rostera. Jeżeli wydawca nie planuje wersji Ultimate, "endgame'owa" kategoria superwymagających zadań G-Rank również pojawi się w formie DLC. Reżyser "nie może niczego powiedzieć na ten temat". Takie milczenie zazwyczaj oznacza, że pytający dobrze trafił. To zresztą idealny pomysł na pierwszą rocznicę premiery. "Popatrzcie, za 40 zł możecie wziąć udział w zadaniach, które znowu zagonią Was do uzależniającej monhunowej pętli". I bach - sukces drugi rok z rzędu.
Na deser z kolei pozostawiam to:
Czyżby rzeczywiście coś było na rzeczy?
Adam Piechota