Capcom dalej nie wie co robi ze Street Fighter V
Najpierw plansza powodująca wymioty, teraz buddyjska świątynia z modlitwami do Allaha.
Tak. To jest kolejny moment, w którym chowacie twarz w dłoniach i zastanawiacie się jak można być Capcomem i wciąż tak dawać ciała. Przecież to wygląda na sabotaż. Wyglądało zresztą od momentu premiery gry, która na tę premierę gotowa nie była. A pamiętacie opcję kupna jednej planszy za 40 złotych?
Jako fan Street Fightera naprawdę chciałbym zapytać kogoś tam w firmie o co tu do jasnej, ciasnej chodzi. Gdy na turniejach trzeba było zablokować planszę Rashida (płatną, a jakże...), bo wywoływała wśród graczy mdłości dotarło do mnie, że Street Fighter V to dzieło wyrobników. Poza panem Ono, rzecz jasna. Po prostu kolejną odsłonę serii, która swego czasu wytyczała drogę dla całego gatunku tworzą teraz rzemieślnicy. Dodajmy, że niezbyt dobrzy. Było to widać przez kilkanaście tygodni po premierze.
Ale oni są też niezbyt rozgarnięci, dlatego Capcom znowu musi wycofywać się rakiem.
Plansza będąca remakiem buddyjskiej świątyni ze Street Fighter 2 pojawiła się w grze i... zniknęła, obnażając braki podstawowego zbadania tematu wśród autorów. Bo widzicie - im wydawało się, że brzmiące dla europejskiego czy amerykańskiego ucha mocno egzotycznie zaśpiewy są tylko tym. Tylko przeciąganymi nutami, na które żaden gracz nie zwróci uwagi kręcąc ćwierćkółka.
Ale mamy 2017 rok, a w Street Fightera gra się na całym świecie. Więc ktoś jednak zauważył, że te zaśpiewy nijak nie pasują do buddyjskiej świątyni. Bo to muzułmańskie nasheed - pieśni religijne. Gdzie Budda a gdzie Koran?
Street Fighter V Thailand Stage Theme (Temple Hideout Stage Theme) Extended Version
Jakby tego było mało, czytelnik Kotaku zauważył, że pieśni wykorzystane w planszy Street Fighter V są bardzo podobne do tych, które pojawiły się w The Legend of Zelda: Ocarina of Time. Może kupiono je z tej samej biblioteki dźwięków - nie wiem. Ale Street Fighter V znowu jest tematem wpisu, który sprzedaży się nie przysłuży.
Maciej Kowalik