Call of Juarez - recenzja
Większości z nas westerny kojarzą się z latami młodości. Zabawa w kowbojów i Indian była jednym z ulubionych zajęć dzieciaków. Ostatnimi czasy moda na Dziki Zachód w filmach, a co za tym idzie i szeroko rozumianej popkulturze, mocno osłabła. Daleko jej do czasów świetności, gdy na ekranach królowały spaghetti-westerny, które wielu z nas pamięta z dzieciństwa. Niewiele też powstało gier podejmujących ten temat, a dobre produkcje tego typu można zliczyć na palcach jednej ręki.
Call of Juarez, najnowsza konsolowa produkcja Techlandu, jest właśnie jedną z tych nielicznych dobrych gier, których akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie. Należy również zaznaczyć, że jest to pierwsza polska gra na Xboxa 360, w dodatku port z peceta. W CoJ przyjdzie nam się wcielić w dwie postacie. Pierwszą z nich jest Billy - niesłusznie oskarżony o zamordowanie swej matki i ojczyma młodzieniec. Drugą grywalną postacią jest Wielebny Ray - brat owego ojczyma, który postanawia za wszelką cenę doprowadzić Billy'ego przed oblicze sprawiedliwości. Albo oblicze Boga, Rayowi nie robi to większej różnicy. W tle opowieści o tych dwóch osobach pojawia się oczywiście wątek legendarnego skarbca ze złotem, jednak fabuła nie jest tu najważniejsza. Jest dość standardowa: zemsta, niesłuszne oskarżenie, motyw romantyczny i kilka innych, które widzieliśmy już setki razy. Całość jest jednak zgrabnie podana i nie irytuje.
Rozgrywka w CoJ podzielona jest na 15 poziomów, które będziemy przemierzać na zmianę wymienionymi już postaciami. Warto zaznaczyć, że każda z nich charakteryzuje się odmiennym sposobem rozgrywki. Billy potrafi skradać się, skakać i używać bicza do huśtania na gałęziach i przeskakiwania w ten sposób przepaści. Elementy platformowe umieszczone w grze, której akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby są kiepskim pomysłem, jednak o dziwo nie są tu one zbyt frustrujące. Motywy skradankowe nie są niczym odkrywczym, ale wprowadzają miłe urozmaicenie. Na przykład w jednym z poziomów Billy musi przekraść się w nocy przez obóz pełen nieprzyjaciół. Dopóki pozostaje z dala od ognisk, w głębokim cieniu, jest niewidoczny dla wrogów. Lecz raz na jakiś czas rozświetlają niebo błyskawice, sprawiając, że widać nas jak na dłoni. Na te chwile należy po prostu ukryć się w krzakach. Z kolei Ray jest raczej typem ramboida - lepiej opancerzony, lepiej uzbrojony, potrafi przenosić cięższe przedmioty. Mamy więc na zmianę czystą strzelankę i momenty, gdzie trzeba trochę pokombinować.
Ponieważ przez większą część gry Billy ucieka a Ray go goni, naturalnym jest, że przyjdzie nam czasem przemierzać tę samą lokację dwukrotnie - za każdym razem inną postacią. Nie jest to jednak typowy backtracking, autorom udało się dość zgrabnie wybrnąć z takiej sytuacji. Na przykład tak, że tylko część poziomu Raya pokrywa się z drogą, którą przemierzył Billy. Chłopak przekrada się nad kopalnią pełną bandziorów, a goniący go kaznodzieja wchodzi w sam środek akcji strzelając do wszystkiego co popadnie. Dzięki temu zazwyczaj tylko część poziomu powtarza się, w dodatku za każdym razem różni się również rozgrywka.
Esencją wszystkich FPSów jest strzelanie. Niestety Call of Juarez nie zaskoczy nas zbyt urozmaiconym arsenałem. Są rewolwery (dwu- i sześciostrzałowe), strzelby, shotguny (również te z krótką lufą) snajperka i łuk. Jeśli zachwycacie się gdy możecie wybierać spośród trzydziestu różnych broni to Juarez nie zaspokoi waszych potrzeb pod tym względem. Można trzymać dwa rewolwery naraz, ewentualnie zamiast jednego z nich Ray może dzierżyć Biblię i wygłaszać kazania, jednak jest to mało przydatny sposób, szczególnie w porównaniu z ogniem prowadzonym z dwóch luf jednocześnie. Broń palna dość szybko się zużywa - trzeba więc często podnosić ją po przeciwnikach.
Esencją Dzikiego zachodu są za to pojedynki. Również Juarez nie mógł się bez nich obyć. Pod koniec większości poziomów będziemy mieli sposobność sprawdzić swoją zręczność w starciu z jakimś bandziorem. W trakcie pojedynku czas zwalnia, umożliwiając nam lepsze wycelowanie. Prawą gałką wyciągamy rewolwer i celujemy, lewą gałką zaś możemy robić uniki. Poziom trudności pojedynków rośnie z czasem, w pewnym momencie musimy na przykład zmierzyć się z dwoma przeciwnikami naraz. Spowolniony czas, znany Wam z większości gier jako bullet time, tu nazwany został Concetration Mode. Występuje on w trzech przypadkach. Po pierwsze podczas wspomnianych przed chwilą pojedynków. Po drugie podczas wyciąganie przez Raya z dwóch rewolwerów. Na ekranie pojawiają się dwa celowniki dla każdego rewolweru, które powoli zbliżają się do siebie. Po trzecie - spowolniony czas włącza się w trakcie używania łuku. Gdy naciągamy cięciwę włącza się Concentration Mode, umożliwiając nam oddanie kilku strzałów pod rząd. Ogólnie jest to zrobione porządnie i przynosi nam oczekiwaną satysfakcję.
Już jakiś czas temu pisaliśmy o tym, że Juarez ma rewelacyjne tekstury i po przejściu gry muszę przyznać, że to prawda. Dodatkowo silnik Chrome Design przerzuca pokaźne przestrzenie, choć niestety większość misji przyjdzie nam spędzić w swego rodzaju tunelu - po prostu podążamy wąskim wycinkiem terenu, nie mogąc nigdzie zboczyć. Czasem rzeźba terenu wydaje się być zbyt prosta, kolorystyka również nie jest przesadnie urozmaicona - ale rekompensują to drobne smaczki, jak na przykład bardzo ładnie wykonana roślinność. Ogólnie grafika jest po prostu dobra, jednak wnętrza budynków są okropnie puste, a sam model Saloonu powtarza się w grze kilkukrotnie. Efekty dźwiękowe po prostu są poprawne, czasem drażni sapanie, jakie wydaje z siebie Ray, gdy zbierze na klatę zbyt dużo ołowiu. Duży plus należy się za voice acting, który jest zrobiony bardzo dobrze.
Po przejściu gry odblokowują się trzy dodatkowe misje, które jednak nie wnoszą nic ciekawego do rozgrywki. Ot, zwykła wyżynka jakimś anonimowym bohaterem polegająca na parciu do przodu i strzelaniu do wszystkiego co się nawinie. W dodatku kilka obiektów, jak np. Saloon czy modele większości postaci, są przeniesione żywcem z trybu fabularnego. Juarez zawiera również tryb multiplayer, jednak mało ciekawy i moim zdaniem dodany na siłę. Możemy wybrać sobie jedną z czterech klas postaci: Gunslinger, Rifleman, Miner, Sniper. Dostępne tryby są nawet dość ciekawe: Deathmatch, Capture the Bag, Wanted (jedna osoba jest poszukiwana, reszta musi ją zabić. Kto zabije ściganego ten sam staje się ściganym), Skirmish (Team Deathmatch), Robbery (połączenie Capture the Flag z Attack and Defend), Goldrush (po planszy jest porozrzucane złoto i każda drużyna musi je zbierać jednocześnie zabijając przeciwników), Famous Events (odtworzono sześć sławnych wydarzeń historycznych - napadów na pociąg, czy strzelanin z udziałem znanych rewolwerowców). Niestety wykonanie multiplayera jest wyraźnie gorsze niż trybu dla jednego gracza. Plansze są puste, postacie ruszają się sztywno, ogólnie brak czegoś, co mogłoby zatrzymać gracza na dłużej. Trudno jest również znaleźć większą ilość osób do wspólnej zabawy. Nie ma się co oszukiwać - esencją rozgrywki jest tryb fabularny i pod tym względem CoJ staje na wysokości zadania.
Gra niestety nie jest pozbawiona wad. Napisy wyświetlane podczas loading screenów są zupełnie nieczytelne na telewizorach SD. Podczas przenoszenia przedmiotów w ogóle nie widać rąk postaci - to co aktualnie przenosimy po prostu lewituje na wysokości naszego wzroku. Do elementów platformowych trzeba się przyzwyczaić, początkowo dość łatwo jest w złym momencie puścić bicz i spaść w przepaść. Walka wręcz jest dodana na siłę, do naszej dyspozycji oddano raptem dwa ciosy i jedno combo. Denerwuje również tajemnicze znikanie broni z naszego wyposażenia pomiędzy poszczególnymi poziomami.
Ogólnie jednak swoją przygodę z Call of Juarez zaliczam do udanych. Gra jest po prostu miodna i satysfakcjonująca. Nie ma zbyt wielu frustrujących momentów, pozwala się odprężyć i dobrze bawić. Nie jestem co prawda miłośnikiem westernów, jednak CoJ przypomina mi esencję tego typu filmów. Są pościgi na koniu, strzelaniny, pojedynki, wspinaczka na szczyt góry po orle pióro, motyw tajemniczego skarbu, miłość, sympatyczne poczucie humoru. Jest to 8 - 10 godzin porządnej rozrywki.
Antoni Łuchniak
Za udostępnienie gry do testów dziękujemy sklepowi internetowemu Gekon. http://www.sklepgekon.pl