Call of Duty WWII - ten powrót do korzeni to na poważnie
Battlefield 1 bez dwóch zdań jest jakiś. Po becie nie mogę (jeszcze?) powiedzieć tego samego o Call of Duty WWII.
28.08.2017 | aktual.: 28.08.2017 16:37
Call of Duty WWII to efekt trzech lat pracy studia Sledgehammer, więc ewentualna narracja o tym jak to Activision odpowiada EA w przypadku tego powrotu do przeszłości się nie zepnie. Ale mimo wszystko pod koniec roku to właśnie Battlefield 1, otrzymujący nowe dodatki w tempie dryfu kontynentalnego, wciąż pozostanie największym rywalem nowego Call of Duty wśród graczy, którzy wolą historyczne konflikty.Nie wiem, jak WWII wypadnie w singlu, bo tego sieciowa beta przetestować nie pozwoliła. Natomiast po kilku meczach multiplayera wrażenia mam... mieszane. Sledgehammer całkiem dosłownie potraktował hasło powrotu do korzeni. A nie wiem, czy faktycznie o to nam chodziło.
Jest... fajnie. Nie lubię tej myśli. "Fajnie" to w pisaniu o grach najniższy mianownik odczywanej frajdy. Surowy. Świadczy o braku argumentów do rozbudowania myśli i nie jest to przypadek, że w przypadku Call of Duty WWII trudno wyjść ponad to.Beta jest skąpa w zawartość, nawet jeśli idzie o rodzaje dostępnego uzbrojenia. Może w kolejnym etapie dojdzie więcej zabawek. Choć ja i tak do szczęścia nie potrzebuję nic więcej niż M1 Garand z odblokowanymi poziomami broni (w becie wpadają szybciutko), perkami szybszego przeładowania, celownika i sprawniejszego podnoszenia broni do oka. Uwielbiam tę broń. Napisałbym, że dzięki niej czuję się na frontach 2WŚ jak w domu, gdyby nie brzmiało to tak fatalnie.Ale w Call of Duty WWII każdy, kto zna serię sprzed jej futurystycznych odlotów, naprawdę poczuje się jak w domu. Beta pokazuje, że mówiąc o powrocie do korzeni, autorzy mieli na myśli pozbycie się sporej części balastu, którym Call of Duty obrosło przez lata. Nie mam tu na myśli tylko wyrzucenia egzoszkieletów na śmietnik i brak odrzutowych plecaków. W pełnej wersji na pewno wrócą pstrokate elementy dekoracyjne, których w becie nam oszczędzono. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby reszta pozostała podobnie... ja powiem "prosta", ktoś inny - "archaiczna".Patrzę na wybór dywizji (zastąpił klasy, ale wydaje się zmianą kosmetyczną, część broni jest wspólna) i wszystko wiem od razu. Patrzę na perki do mojego karabinu i wiem, które mi się przydadzą. Cudny jest ten brak potrzeby tłumaczenia wykwitów futurystycznych technologii na ludzki. W trakcie meczu ginę co chwilę, co chwilę kogoś zabijam. K/D ujemne, ale gra się tak zwiewnie, że śmierć nie boli. Zwłaszcza że nawet, gdy wroga drużyna ma wymiatacza wbijającego killstreak za killstreakiem nie mam wrażenia, że na pole walki ktoś raz za razem spuszcza atomówkę i najlepiej byłoby się poddać.Po "odlotowych" COD-ach, Overwatchu czy LawBreakers jest we mnie część, która docenia pierwotność tego morderczego berka. Ale jednocześnie czuję się dziwnie, grając w coś, co spokojnie mogłoby zastąpić Modern Warfare w roli sequela Call of Duty 3 i trudno byłoby wskazać multiplayerowe rozwiązania, zawstydzające ówczesne, "prawdziwe" Infinity Ward.
Sieciowe oblicze serii od lat wygląda gorzej niż singiel, ale w 2017 trudno patrzeć na tę betę bez rozczarowania oprawą. Malutkie, podziurawione ścieżkami jak szwajcarski ser, mapki sprowadzają tryby polegające na ataku/obronie wyznaczonych miejsc do parodii strzelaniny, w której o sukcesie czy porażce decydują umiejętności. Wracają czasy radosnych gonitw rodem z Benny Hilla, w których skręt w lewo lub w prawo decyduje o tym czy ty wybiegniesz komuś za plecy czy sam dostaniesz kulkę z tyłu. Projekty map podkręcają gonitwę, non stop stawiając gracza przed wyborem lewo/prawo. Na bazie nostalgii, wywołanej dźwiękiem wyskakującego z Garanda magazynku, zacząłem wspominać otwarte mapki z Modern Warfare... W Team Deathmatch jest z tym nawet gorzej, bo działania obu drużyn nie mają celu, na którym mogłyby się zogniskować.
Ale beta ma też wisienkę na torcie. To czteroetapowy tryb War, w którym Alianci muszą po kolei wypełniać niezmienną listę celów, by ostatecznie doprowadzić swój czołg (jeżdżący na szynach w tył i przód w zależności od sytuacji wokół niego) do baterii przeciwlotniczej wroga.
W teorii, każda faza to scenariusz wpisany w inny typ rozgrywki.Jest przejmowanie sztabu, jest podkładanie bomby, jest budowanie mostu pod krzyżowym ogniem wroga. No i jest wreszcie "przepychanie" czołgu. Warto współpracować, kończy się bezładna bieganina. Można na chwilę poczuć, że wybór wyposażenia pod rolę, ma sens. Tyle teorii. W praktyce, operacja Breakout w becie to raj dla kamperów. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że mogą poszaleć po obu stronach konfliktu, więc powiedzmy, że jakoś się to równoważy. Choć stawia pod znakiem zapytania np. sens "budowania" na piętrze budynku stanowiska dla CKM-u, z którego zaraz usunie nas snajper.Ale i tak to właśnie War napawa mnie największym optymizmem przed premierą pełnej wersji gry. Sam pomysł nie jest oczywiście nowy, ale stoi w - moim zdaniem potrzebnej - kontrze do Operacji z Battlefield 1. Tu szast, prast i jest po krzyku, na co wcale nie mam zamiaru narzekać, pamiętając ciągnące się niemiłosiernie scenariusze z gry DICE. Każde podejście ma swoje plusy i minusy.
Ale nie odmówię Battlefieldowi, że jego autorzy naprawdę starali się na kanwie historycznego konfliktu stworzyć rozgrywkę, która nie mogłaby zadziałać w innych realiach. Mi te realia zupełnie nie podeszły i dlatego w niego nie gram, ale Battlefield 1 bez dwóch zdań jest jakiś. Po becie nie mogę (jeszcze?) powiedzieć tego samego o Call of Duty WWII. Jest fajnie, na tym podstawowym poziomie, na którym każde Call of Duty jest fajne. Ale nie widzę tu multiplayera, który przeniósłby drugowojenne starcia w XXI wiek, nie widzę nowych pomysłów. Wróciliśmy do korzeni, gdy świat poszedł naprzód.
Następna okazja do przetestowania bety już w najbliższy weekend. Tym razem już nie tylko na PS4, ale i na Xboksie One.