Call of Duty: WW2 - powrót do II wojny i wojennych klisz
Dobrze, że Activision wraca do II wojny światowej. Szkoda, że robi to bez polotu. Bo rozmachu odmówić im nie można.
Początek lat 40. XX wieku wiąże się z agresją Niemiec na ZSRR, wypowiedzeniem wojny przez Hitlera Stanom Zjednoczonym, atakiem Japończyków na Pearl Harbor i początkiem Holokaustu. Wydarzenia te są niezmiernie ważne, ale warto byłoby też czasem pokazać, co do nich doprowadziło. To, że w trakcie trwania paktu Ribbentrop – Mołotow Niemcy całkiem nieźle dogadywali się z Sowietami, a Stalin nie od początku był śmiertelnym przeciwnikiem nazizmu. Zamiast inwazji z 1939 roku czy jakiegokolwiek innego mniej „medialnego”, ważnego dla każdego historyka wydarzenia, mamy kolejne podejście do lądowania na plaży Omaha, a następnie marsz na Berlin.
Dla mnie planowany na listopad WW2 jest powrotem Call of Duty do realiów II wojny światowej, ale należy pamiętać, że jest już kilka pokoleń nastoletnich graczy, dla których Call of Duty to synonim gier o wojnie z terroryzmem albo i futurystycznych konfliktach zbrojnych. Ostatnia ulokowana w połowie XX wieku gra z tej serii to wszak Call of Duty: World at War z 2008 roku - dzisiejsi szesnastolatkowie raczej więc w nią nie grali w okolicach premiery. Może więc Call of Duty: WW2 ma tymi wojennymi kliszami wprowadzić ich tylko w temat, a kolejne drugowojenne odsłony serii Activision będą już pokazywały bardziej egzotyczne z amerykańskiego punktu widzenia teatry działań? Byłoby naprawdę miło, gdyby developerzy w kolejnych częściach zainspirowali się nie tylko „Szeregowcem Ryanem”, ale też choćby nawet europejskim kinem.
Przeczytaj więcej informacji o Call of Duty: WW2:
Paweł Olszewski