Call of Duty: Black Ops IIII - recenzja. Schabowy z ryżem zamiast ziemniaków
19.10.2018 16:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czy wyrzucenie kampanii fabularnej z CoD-a to rzeczywiście rewolucja w serii?
Recenzja to w teorii tekst, w którym piszemy o tym, co w grze jest i jak to oceniamy. Skoro jednak Treyarch pozwoliło sobie na rewolucję, i ja mogę nieco poszaleć… Pomówmy zatem o tym, czego w Black Opsie IIII nie ma. Oraz oceny, czy to dobrze. Tak więc okropnie się cieszę, że wreszcie wywalili tego singla w diabły, po patrzeć już na to nie mogłem! Tym bardziej, że zaoszczędzony na kleceniu kolejnego drętwego scenariusza czas poświęcono na wysmażenie nam naprawdę świetnego Call of Duty.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Treyarch
Wydawca: Activision
Dystrybutor: Cenega S.A.
Data premiery: 23.10.2018
Wersja PL: Pełna
Wymagania sprzętowe: Intel Core i3-4340 3.6 GHz / AMD FX-6300 3.5 GHz, 8 GB RAM, GeForce GTX 660 / Radeon HD 7850, 60 GB HDD
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą od redakcji.
Patrzeć natomiast nie mogłem, bo od czasu Ghosts każda kolejna historia była coraz większym dowcipem. Nie mówię przy tym, że cykl Modern Warfare był fabularnie mądry, ale trzymał się chociaż jako tako kupy. Czego nie można powiedzieć o parodystycznej strukturze kampanii z Black Opsa 2 czy fatalnym Infinite Warfare, do którego ukończenia zmusiłem się siłą, tylko po to, żeby nie gryzło mnie teraz sumienie, że krytykuję nie dając szansy. Wynudziłem się wreszcie śmiertelnie śledząc przez 12 godzin (po co tak długo...) radosne kocopoły o modyfikowanych mózgach, zaserwowane nam przy okazji Black Ops III. Kochani scenarzyści, to jest może i fajne, ale w Evil Within... Być może części z was będzie smutno, ale nie utulę was i nie pocieszę, bo zdecydowanie wolę przyciąć partyjkę w jednym z aż trzech multiplayerowych modułów, niż patrzeć na Kevina S., odgrywającego sztuczny charakter tak żenujący, że sam Imran Zachajew wybuchnąłby na jego widok śmiechem.Nie znaczy to oczywiście, że nie ma tu jakiegokolwiek trybu samotnej gry... Ten jednak jeszcze wyraźniej niż zawsze jest tylko samouczkiem, mającym zachęcić nowych graczy do młócki w sieci. Składa się on z 10 „misji”, po jednej na postać. Na początku czeka nas za każdym razem krótki, liniowy samouczek skupiający się na gadżetach danej postaci. Dla znających serię będą to nudy na pudy, acz świeżakom w fajny sposób gra podpowie w ten sposób parę taktyk. I wszystko to w towarzystwie narratora plotącego z prędkością KM-u przeróżne androny w stylu „dostarczyłeś wpierdol hurtem, a rachunek wystawiłeś frajerom”.
Czy nieco kulinarne „możesz dusić kartofla, a potem zaserwować go na ciepło” na temat przetrzymywania granatów po wyjęciu zawleczki. Po krótkim szkoleniu praktycznym odblokowujemy krótki filmik przedstawiający postać i możemy jeszcze szybko przećwiczyć ją w multi z botami. Tak mało rozgarniętymi, że wykręciłem KD Ratio 11.47 zapisując przy tym listę zakupów na kolację. I tyle. Być może miała z tego wszystkiego powstać klasyczna kampania, ale już rozpryskujący się po chwili na ścianie mózg zombiaka sprawia, że przestajemy się nad tym zastanawiać.Tryb zombie to druga bliska singlowi atrakcja. Tu nie zmieniło się szczególnie wiele. Robimy sobie bohatera na podstawie kilku dostępnych klas, wyszukujemy trzech gotowych do zabawy towarzyszy (można sobie dokooptować boty) i ruszamy zmagać się z kolejnymi falami wrogów. Z zabijanych przeciwników wypadają pieniądze, które następnie w czasie zabawy inwestujemy w coraz lepsze bronie oraz w otwieranie kolejnych pomieszczeń w lokacji, a także walczymy o jak najdłuższe przeżycie... no i czego trzeba więcej do zabawy?Może fajnych map? Lokacje do tego trybu, choć są jedynie dwie (trzecia już teraz w preorderze /karnecie na dodatki), wykonane zostały naprawdę stylowo. Moje serce skradło zwłaszcza IX, lokacja przenosząca nas w miejsce na wzór areny walk gladiatorów. Poza przeciętnymi zjadaczami istoty szarej atakują nas też wielkie, opancerzone minotaury czy tygrysy. Kiedy jednak zrobi się gorąco, możemy rzucić w tłum żywą laleczką voodoo (jej działanie przypomina granat) czy postrzelać podpalającym wszystko laserem z magicznego kostura. Że wszystko to totalnie nie trzyma się to kupy, zwłaszcza, że nasi gladiatorzy mogą też dzierżyć w łapie M4? No i co z tego! A w trakcie drugiej wojny światowej w armii to niby kobiety walczyły?
Nieco mniej udana, ale też szalenie interesująca jest mapa na tonącym statku, gdzie całe to antyczne tałatajstwo zastępują nieumarli marynarze i zombie damy w balowych sukniach. Wszystkiemu towarzyszy też jakaś fabuła, ale poznawać można ją głównie poprzez uważne wsłuchiwanie się w toczone przez postaci dialogi. To jednak nic przesadnie ciekawego, bo w trakcie zabawy bohaterowie bredzą niczym Piekarski na mękach. I polską frazeologię przywołałem tu nie przypadkiem, bo gra ma (o zgrozo) rodzimy dubbing. Pasuje w sumie do kreskówek dla dzieci, ale hej… to nie kreskówka, tylko gra z pegi 18…Pomijając jednak wątpliwą warstwę fabularną, do zombie po prostu chce się raz na jakiś czas wrócić, by wbić parę leveli i zmagać się z klasycznymi zadaniami typu „do rundy X nie opuść areny startowej”. Albo po osiągnięciu 20 poziomu postaci spróbować zmierzyć się w trybie z trudniejszymi ustawieniami. Szkoda tylko, że obie dostępne mapy można poznać od deski do deski relatywnie szybko.Kolejną atrakcją na liście jest tryb Blackout. To właśnie stworzony na fali ogromnej popularności PUBG-a i Fortinite’a tryb zastąpił w tegorocznej odsłonie kampanię. Formuła niewiele zmieniła się przy tym od czasu opisywanej przeze mnie bety (TUTAJ). Znów skaczemy z samolotu na mapę, zbieramy porozrzucane tam elementy ekwipunku i próbujemy jak najdłużej przeżyć, zabijając wrogów tylko w momencie, gdy nawiną nam się pod lufę. Dostępne warianty to gra solowa, w duecie oraz z czteroosobową ekipą – łącznie bawić może się 100 osób. W ogarnięciu zabawy w grupie pomaga natomiast wbudowana komunikacja głosowa.W gruncie rzeczy całość wzbudziła we mnie niemal identyczne odczucia jak beta. Zasady rozgrywki są czytelne już od samego początku, a sama gra pod względem hardkorowości celuje gdzieś pomiędzy obu liderów rynku. Widać przede wszystkim, że Treyarch chciało zadowolić jak największą grupę odbiorców i wyszło im to świetnie. Względem wersji konsolowej (w betę grałem na Xboksie, po premierze natomiast już na PC) o wiele lepsze jest sterowanie dostępnymi pojazdami, czyli łódką, helikopterem czy quadem.Chciałbym natomiast ponarzekać na element, który poprzednio nieco mi umknął, mianowicie system progresji. Nie owijając w bawełnę, jest on fatalny. Kolejne poziomy zdobywa się powoli, a gra premiuje w zasadzie głównie zabójstwa oraz dotarcie do ścisłej czołówki. Przy tym za upolowanie kogoś otrzymuje się skromne 10 punktów, a już drugi level wymaga zdobycia setki. Schody zaś dopiero przed nami… Nim więc nauczycie się jako tako radzić sobie na mapie, wiele meczy skończycie z zerowym dorobkiem punktowym. Wystarczyłoby zaś przyznawać graczom nieco doświadczenia za każdą przeżytą minutę i nie byłoby powodu do krytyki…
Co prawda twórcy zdają sobie sprawę z ciężaru zadania i, w odróżnieniu od pozostałych trybów, maksymalnego dla Battle Royale 80 poziomu postaci nie da się już „prestiżować”. Kolejne stopnie to oczywiście też czysta kosmetyka, nijak niedająca przewagi na polu bitwy. Niemniej seria Call of Duty słynie przecież z zasypywania gracza toną nagród, a obecny ascetyzm Blackouta sprawia, że wielu graczy pewnie szybko się do niego zniechęci, mając poczucie bicia głową w ledwo kruszący się mur.Pakiet uzupełnia oczywiście klasyczne multi, które względem Black Opsa III doczekało się licznych zmian. Przede wszystkim kontekst fabularny gry osadzony jest chronologicznie przed poprzednią częścią, ograniczone zostało więc całe to technologiczne tałatajstwo w rodzaju plecaków odrzutowych. Tegoroczna odsłona zapożycza przy tym z Overwatcha trochę więcej niż samo przeniesienie na Battle.net. Przede wszystkim pomysł na bohaterów. W menu mamy zdefiniowanych 10 archetypów, z których każdy ma swój karabin oraz trzy umiejętności specjalne. Dwie z nich to podstawowe rzeczy typu apteczka (życie nie odnawia się samo, ale leczenie trwa tylko chwilę), zwiększający zdolności lokomocyjne gracza hak, rozkładana dla innych graczy torba z dodatkowymi magazynkami itp.Każda postać ma też swoją specjalną umiejętność ładowaną przy pomocy punktów za dobrą grę. Czego tu nie ma… wybuchające samochodziki, pojazdy kroczące, barykady czy wreszcie psy bojowe. Struktura ta sprawdza się więc całkiem fajnie, a w miarę szybko odblokowujemy też możliwość tworzenia własnych klas, gdzie dobrać możemy ulubione gadżety z tych istniejących. Duże zmiany nie dotknęły natomiast dostępnych trybów gry. Ponownie melduje się tu klasyka pokroju dominacji, deathmatchu czy wprowadzonej przy okazji Modern Warfare 3 likwidacji potwierdzonej, mojego ulubionego trybu w całej serii.Z większych nowości dostaliśmy w zasadzie tylko rozgrywany w rundach Heist, w którym dwa sześcioosobowe zespoły przy braku respawnów walczą o wór z pieniędzmi i próbują przenieść go do strefy zrzutu. Gramy tu do czterech zwycięstw, zaczynając z pistoletem, a zarobione w trakcie gry środki wydajemy między rundami na lepsze uzbrojenie. Ogółem jest to dobry tryb do nabijania punktów doświadczenia, bo różnica w premii między wygraną, a przegraną rundą wynosi raptem 250 punktów. Można więc prezentować totalne dno, a i tak szybko przy tym levelować. Tak poza tym świetnie się też w to gra.W sieci pobawimy się łącznie na 14 mapach, z których mniej podobał mi się wyłącznie zimowy Icebraker. Dużo tu otwartych, monotonnych przestrzeni, a umieszczony w centrum lokacji tankowiec jest cokolwiek skromny. Dużo bardziej przypadło mi do gustu Maroko, niewielka mieścina przypominająca nieco Bakaarę z Modern Warfare 3. W jej ciasnych alejkach i na ryneczku wbiłem niejeden level. Ogółem jednak najlepsze mapy widzieliśmy już w becie – żadna nowa kompozycja nie przebija pokazanych w wersji próbnej Haciendy czy Seaside. Szkoda jedynie, że na ten moment map jest zaledwie 14 (już niedługo Nuketown), z czego 10 to nowe kompozycje.Poza paroma zażaleniami każdy z modułów prezentuje jednak dość wysoki poziom. Podczas gry zazwyczaj mamy przeczucie, że wszystko zostało przez twórców dokładnie wycyzelowane i dopracowane. Zaskakująco dobry (z małym zastrzeżeniem) jest też stan techniczny samej gry. Jasne, grafika jest tylko bardzo solidna, ale rekompensuje nam to rewelacyjna optymalizacja. Nowy CoD nie ma problemu z wyciągnięciem nawet 120 klatek w wysokich detalach (i to w rozdzielczości 2560x1080) i to na komputerze wyposażonym w nie najnowszego już GTX-a 970. W Blackoucie wartość ta spada do również świetnych 60. Problemów nie przysparza też sama architektura sieciowa, acz boli trochę fakt, że po stracie połączenia trzeba grę restartować aż z poziomu Battle.netu.Rysą na całości są natomiast przedziwne problemy techniczne, z którymi spotkałem się w pierwszych dniach testów. Mianowicie gra lubiła sobie czasem zastygnąć w czasie intro czy pod koniec wczytywania mapy, bez żadnego komunikatu o błędzie, po prostu się wyłączyć. Nie ma na to niestety jednej, dobrej rady, choć w moim przypadku pomogło wyłączenie intra w pliku konfiguracyjnym. Bywały momenty, że pomagało wyłącznie cierpliwe restartowanie gry po kilka razy, a po niedawnym patchu problemy same zniknęły.Powracając do pytania ze wstępu, wyrzucenie singla z nowego Call of Duty jest oczywiście formą rewolucji, ale nie aż tak dużej jak dawniej przewidywano. To wciąż szalenie uzależniająca, idealna gra w kategorii fast food. Nie znajdziecie tu roztrząsania poważnych dylematów moralnych, ale ostatecznie jak co roku będziecie świetnie się przy niej bawić, nabijając kolejne fragi czy zdobywając strefy. Seria bez singla ma się bardzo dobrze, a patrząc po statystykach sprzedaży, wręcz najlepiej w historii.Inną sprawą jest to, że skoro Activision tak bardzo zaczyna przybliżać się do swojego biznesowego kompana, może wreszcie przydałoby się przemyśleć, czy rzeczywiście trzeba szykować na przyszły rok kolejną część? Od dawna marzę już o odsłonie, która podobnie jak gry Blizzarda stanie się bardziej platformą na lata, niż kolejną z ciągu wydawanych co roku za ciężkie pieniądze gier. I ten właśnie potencjał w Black Ops IIII jest bardzo widoczny. Najgorsze więc w nowym Call of Duty nie jest wcale to, że nie ma singla, ale fakt, że kolejne najpewniej ukaże się już za rok…