Bulletstorm: tego się nie da zepsuć
Już ponad miesiąc temu w Londynie odbyła się zimowa konferencja Electronic Arts. Ostatnia gra, którą tam widziałem, a o której dopiero teraz mogę napisać? Najbardziej mnie interesująca ze wszystkich wtedy prezentowanych, czyli Bulletstorm.
09.12.2010 | aktual.: 07.01.2016 15:55
Ten artykuł skupia się tylko na dwóch zaprezentowanych niedawno trybach gry. Jeśli szukacie bardziej podstawowych informacji na temat Bulletstorm, zajrzyjcie najpierw tutaj.
To, co widziałem (i w co mogłem zagrać, uuuuoaaa), to dwa nowe tryby w grze: Anarchy Mode i Echo Mode. Tak się składa, że ktoś w internecie już był tak miły i poinformował o nich jakiś czas temu, odpadła mi więc przyjemność doniesienia Wam o nich jako pierwszy. Trudno, życie. Będzie więc krótko.
Echo Mode to rodzaj speed runa, w którego przypadku twórcy gry denerwują się, gdy się go nazywa speed runem. To tryb jednoosobowy, gdzie gracz przechodzi mapy z kampanii, pozbawione jednak wszelkich przerywników filmowych i ze zwiększonym poziomem trudności. To, o co tu chodzi, to rekordy. Rozwalając wrogów na wszystkie bulletstormowe, efektowne sposoby, zdobywa się punkty (dostaje się je także za jak najkrótszy czas przejścia mapy - stąd skojarzenie ze speed runem), których oczywiście im więcej, tym lepiej. W grę wbudowana będzie drabinka dla graczy z całego świata, z pewnością więc będzie z kim rywalizować (można oczywiście także ograniczyć się tylko do znajomych).
Ciężko mi powiedzieć, jak i czy ten tryb będzie się sprawdzać. Wszystko zależy od tego czy gracze się w niego wciągną. Jako, że Bullestorm zapowiada się znakomicie, spodziewałbym się, że tak raczej będzie - ale czas pokaże.
Tak się składa, że Echo Mode był dla mnie pierwszą możliwością zagrania w Bulletstorm - nigdy wcześniej jeszcze nie miałem na to okazji. Wrażenia? Przede wszystkim byłem zdziwiony tempem rozgrywki. Na wszystkich filmikach w internecie gra wyglądała na bardzo dynamiczną i szybką, tymczasem jest dosyć... wolna. Wszystkie te efektowne zabójstwa i "triki", które można wykonywać, mordując przeciwników, zabierają sporo czasu i wymagają przy tym odrobiny zastanowienia. W rezultacie Bulletstorm nie jest, jak mi się wydawało, grą o szalonym tempie, nie dającą nawet chwili wytchnienia. Właściwie w rozgrywce pojawia się nawet trochę taktyki, dobrze punktowane zabójstwa wymagają bowiem rozeznania w sytuacji i dokładności w wykonaniu - nie szalonego naciskania przycisków. Nie ma w tym oczywiście absolutnie nic złego - wręcz przeciwnie, to pozytywne zaskoczenie. Spodziewałem się jednak czegoś odrobinę innego. Nie sądziłem, że w Bullestormie, grze o krwi, flakach, krwi, flakach i krwi, będzie tyle... głębi (jakkolwiek by to nie brzmiało).
Choć oczywiście mogę się mylić, w końcu grałem zaledwie jakieś pół godziny (na więcej nie było czasu, a szkoda).
Przejdźmy do Anarchy Mode. To już tryb wieloosobowy, kooperacyjny (do czterech osób naraz). Na stosunkowo małej (przynajmniej taką pokazywano, ale inne, wedle zapewnień twórców, są pod tym względem podobne) mapie gracze muszą pokonywać kolejne pojawiające się fale wrogów. Cele są dwa: przeżyć jak najdłużej i, w końcu to Bulletstorm, zdobyć jak najwięcej punktów. To zresztą właśnie dzięki ich określonym ilościom przechodzi się do kolejnych etapów rozgrywki, nie chodzi więc o to, żeby zabić jak najwięcej wrogów, ale żeby zrobić to możliwie jak najbardziej efektownie.
Początkowo rozgrywka jest mało intensywna. Przeciwników jest raczej niewielu, a gracze w spokoju mogą się skupić na jak najefektywniejszym punktowo ich mordowaniu. Potem zaczyna się robić bardziej gorąco, ale nie dane było mi niestety dotrwać do momentu, w którym gracze by przegrali. Z jednej strony szkoda, z drugiej strony to dobrze - graliśmy już kilkanaście minut, widać więc, że to nie będzie tryb na pięć minut po pracy, ale coś o wiele bardziej angażującego.
Ogólnie rzecz biorąc, Bullestorm nie zawiódł mnie pod żadnym względem. Oczekiwałem świetnie wyglądającej, brutalnej, efektownej strzelaniny - i ją właśnie dostałem. Gra polskiego People Can Fly to powiew świeżego powietrza w odrobinę już skostniałym gatunku, jakim są FPS-y. Życzę jej jak najlepiej i jestem też o nią zupełnie spokojny. Tego się po prostu nie da zepsuć.
Tomasz Kutera