Brutality, czyli o przemocy w grach na NES
Mario z nożem? Headshoty w Contrze? Pewnie! Jeśli myśleliście, że NES był ostoją cnót i niewinności w świecie gier, to się grubo myliliście.
02.04.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:45
Brutalność w grach komputerowych - temat jak najbardziej aktualny, lansowany przez licznych pseudo-specjalistów, profesorków piszących liczne artykuły na owy temat, czy 'znawców' wieku starszego z TVN-u. Owe opinie zawsze wywoływały u mnie uśmiech politowania. Zastanawiałem się, czy głupota ludzka ma jakiekolwiek granicę Czy artykuły te pisane są przez ludzi, którzy w ogóle mieli jakąkolwiek styczność z opisywanymi przez nich grami? Może to tylko ich opinia po przeczytaniu innego, równie durnego artykułu z podobnej gazety? No bo to teraz takie modne - "napiszę coś przeciwko grom i zdobędę uznanie czytelników". Tak - czytelników, a raczej czytelniczek "lejdi domu", czy innego "życia podgrzewanego", które pada w ręce trzymały raz w życiu - gdy dawały go na urodziny synkowi, aby (jak się dopiero później okazało) miał czym mordować hordy potworów rozlewając przy tym hektolitry krwi, a jednocześnie zaliczając ponętne panny, których w grach nie brakuje. No bo jak wszyscy wobec wiedzą, erotyzm w grach... No dobra, ja nie o tym. Interesuje mnie tylko poruszony temat brutalności.
Tia, tak jak mówiłem, od zawsze bawiły mnie wypociny profesorków. Do czasu. No właśnie - do czasu, aż sam powoli zacząłem przyznawać im rację. Początkowo niepewnie, jednak spędzane dalsze godziny przy konsoli, zaczęły mnie w tym tylko i wyłącznie utwierdzać. Hm, może w końcu dorosłem i potrafię teraz oceniać okiem pana-specjalisty-z-tvnu? Być może. A jakież to tytuły wywołały u mnie takie nastawienie? Oczywiście nie muszę dodawać, iż każdy z nich pochodził z konsoli NES! Po kolei.
Zdecydowanie jedna z najbardziej brutalnych gier na NES-a. Na polu bitwy naszego żołnierza odbywają się sceny tak dantejskie, iż w niektórych krajach europejskich musiano wydać ową grę pod tytułem "Probotector", a żywych ludzi zastąpić robotami*. Rozumiem to doskonale, wszak grając w oryginalną Contrę nie raz miałem już odruchy wymiotne, widząc naszych oponentów czołgających się we własnych kiszkach stolcowych i wołających o pomoc. Dochodząc do ostatniego levelu, nasz komando przypominał nieco Elmo z "Ulicy Sezamkowej", przynajmniej, jeśli chodzi o ubarwienie. No cóż, wszak w urwanych kończynach nie mało żył i tętnic, z których jak z węża ogrodowego sika na lewo i prawo osocze.
Osobiście napisałem pismo do siedziby Konami, aby rozważyli umieszczenie na cartach z Contrą oznaczenie R. A najlepiej, aby gra nie była dostępna wśród odbiorców poniżej 21. roku życia. Oczywiście tylko i wyłącznie w trosce o ich psychikę.
*To niestety akurat prawda. Smutna prawda.
Zmagania cyrkowego clowna Charliego, tylko odrobinę ustępują drastyczności Contrze. Były tu ukazane makabryczne ujęcia, wymieniając jako przykład podpalenie naszego cyrkowca płonącymi obręczami. Charlie biegał wtedy po całej arenie wijąc się z bólu. Jakby tego było mało, pojawiło się tu także torturowanie zwierząt. Oprócz naszego bohatera podpalić mogliśmy również lwa! Zdarzało się także, ze nasz cyrkowiec spadł z liny, po której się poruszał, tudzież z lin, na których się bujał. W każdym z tych przypadków pokazane były szczegóły anatomiczne: zwęglone ciało, wystające kości z piszczela, czy pęknięte czaszki z kawałkami mózgu na potylicy. Nie polecam tej gry przed obiadem.
W innej kategorii brutalności umieściłbym kosmiczną strzelankę - Galaxian. Mamy tu do czynienia z eksterminacją rasy obcej - zielonkawymi (aczkolwiek nie tylko), obślizgłymi robalami. Sam zamysł jest już nieludzki - zamiast podjąć się jakiejkolwiek próby nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją, od razu przechodzimy do użycia siły. I to od razu waląc do ich z uzbrojonego statku kosmicznego. Byle tylko wytępić każdego, nawet najmniejszego Obcego. Żadnych skrupułów, żadnej humanitarności. Rozbryzgane szczątki ciał Obcych opadają majestatycznie na nasz statek. Ohydne!
Przygody z pozoru niewinnego pingwinka, który podczas swej wędrówki po Antarktydzie nie raz i nie dwa wchodzi w bezpośrednie starcie z zadziornymi fokami. A pod wpływem wulgarności i przemocy niewiele ustępuje słynnemu Kingpinowi. Pingwin nie raz potrafi soczyście zakląć gdy wpadnie do przerębla, a wyżywa się wtedy na fokach, uderzając im z kopniaka w dach. Gdy to nie wystarcza, nasz hiroł we fraku zaopatrzony jest także w Ingrama oraz gazrurkę, skutecznie likwidujące złośliwe, tłuste foki. Ponoć istnieje patch, po wgraniu którego dostajemy możliwość kolekcjonowania głów naszych oponentów, niczym Predator. Ponieważ nie grałem, nie wypowiadam się o nim. Muszę jednak powiedzieć, że brzmi co najmniej makabrycznie. Zupełnie, jakby bez tego było łagodnie...
Krwawa i mroczna opowieść o myszy-policjantce, uciekającej przed podłymi, bezwzględnymi, różowymi kotami. Nie szczędzono tutaj brutalności, grze przyznano w końcu kategorię R, więc programiści pokazali, jak malownicze sceny potrafi wygenerować 8 bitów. Wykorzystano tu możliwość interakcji z otoczeniem (niewielką, ale zawsze). Mianowicie, możemy wykorzystać liczne drzwi. W jaki sposób? Ano - uderzając nimi w twarz kociaki. Raz! Drugi! Trzeci! I po kocie. A drzwi nadają się teraz tylko do malowania. Niestety, w grze pojawia się bug, przez który nie mamy możliwości wygrania w starciu bezpośrednim - zawsze przegrywamy. Możemy tylko patrzeć, jak przeciwnicy roztrzaskują nam głowę o posadzkę. Deweloperzy już pracują nad łatką.
Marynarz od zawsze znany był ze swojej brutalności. Odkąd odkrył on anabole znajdujące się w marynowanym szpinaku, stał się królem podwórka i nie waha się użyć swojej przypakowanej łapy w niekoniecznie słusznych i honorowych sprawach. Jasne było, że szybko ktoś wpadnie na to, aby przygody osiedlowego dresiarza w ubiorze marynarskim przenieść na ekrany komputerów i telewizorów. Tak oto światło dzienne ujrzała gra pod odkrywczym tytułem Popeye, w której chodzimy po planszy tam i nazad, męcząc jednocześnie naszego rywala - Bluto. Trzeba mu jednak przyznać, że nie zostaje on zbytnio dłużny marynarzowi ? potrafi go wrzucić do wody - a co gorsza, rozbić głowę butelkami po piwie z tesko. Wtedy zaczyna się szał - twarz naszego bohatera przybiera kolor czerwony, a sam nic nie widząc, macha łapami w każdym kierunku, często masakrując Bluto. Jednak sprawą na wskroś skandaliczną, jest w owej grze możliwość zabijania zwierząt - dokładnie rozpłaszczając dzioby sępom. Obrońcy praw zwierząt piszą liczne petycje, aby ptaki oraz Bluto zamienić w roboty.
O brutalnych popisach Mariana mówili już nawet w dzienniku (wiadomo na jakiej stacji). Bezlitosny hydraulik, zwany też "rzeźnikiem z kanałów", nie waha się użyć swojego klucza francuskiego, bądź też po prostu zmiażdżyć swoją masą rywali (swoją drogą ? ile on waży?). Rozdeptywanie biednych goombasów na krwawą papkę to ulubione zajęcie Mariana w chwilach wolnych od przepychania rur. Jednak prawdziwa rozwałka zaczyna się po zdobyciu tzw. power flower. Wtedy ostrzeliwuje on każdego napotkanego z ognistych kul - fireballi. Wnętrzności latają na lewo i prawo. Ta gra to raj dla każdego miłośnika filmów gore klasy Z.
Marian czyni popłoch nie tylko w tej grze, jednak to za czasów SMB jego współczynnik krwistych poczynań był największy. Do dziś nieujęty grasuje na wolności. Strzeżcie się.
Gra o hokeju na lodzie wyposażona została w tryb walki 1v1. To, co podczas bijatyki dzieje się na tafli lodu ciężko opisać - to trzeba (osobiście to jednak szczerze odradzam) zobaczyć. Możliwość dekapitacji kijem hokejowym, uderzanie kaskiem w twarz przeciwnika (pokazane zbliżenia), wypadające uzębienie - to tylko niewielki ułamek możliwości zawodników w BoS. Była to pierwsza gra, w której zastosowano tzw. fatality - malownicze wykończenie przeciwnika. W minigierce mogliśmy grać w hokeja głową przeciwnika. Minusem całych tych bijatyk 1v1 było to, iż tafla lodu wokół walki była cała w czerwieni, przez co krążek na tej części boiska był praktycznie niewidoczny. Jak widać, nie można mieć wszystkiego...
Tutaj wabikiem na graczy jest wprowadzony przez developerów kanibalizm. Tytułowy bohater zjada bowiem własne ofiary - Bogu ducha winne duszki. Szczegóły są na tyle masakryczne, iż w Australii zakazano dystrybucji owej gry (swoją drogą tam to nawet filmy Disneya mają problemy w starciu z cenzorami). Aby gra była jeszcze brutalniejsza, zastosowano w niej ragdoll, a więc resztki zwłok, których Pacman nie dał rady strawić, walają się po planszy z niesamowitym realizmem - jak prawdziwe.
Ostatnio w internecie pojawiła się spora afera związana właśnie z Pacmanem. Mianowicie stwierdzono, iż gra propaguje... substancje dopingujące. Wszystko przez to, że Pacman po zjedzeniu pewnej dużej kropki staje się dużo szybszy i silniejszy niż normalnie. Producentom prawdopodobnie wytoczona zostanie sprawa sądowa.
Od brutalnych wątków nie uchroniła się także niestety słynna gra ze słynnymi wiewiórkami. System walki polega na rzucaniu w przeciwników drewnianymi skrzynkami, które w dodatku pojawiają się na planszy w bardzo dużych ilościach. Oczywiście ich nadmiar można wyjaśnić tylko i wyłącznie tym, że martwego i zakrwawionego przeciwnika można dobić jeszcze paroma skrzynkami. Mało tego - same zwłoki również można wziąć i siać nimi pogrom wśród przeciwników. Chora wyobraźnia twórców wydaje się być bez granic. Nasi rywale, po celnym rzucie padają jak manekiny w lśniącej kałuży krwi, a na ustach młodego gracza pojawia się szeroki uśmiech: "jeszcze raz! Jeszcze raz! Dobij go!". Gorsza masakra pojawia się jednak przy walce z bossami. Tu możemy miotać prawie wszystkim - od rozbicia twarzy głazem, przez rozcięcie na pół kartą do gry, po pokaleczenie kółkiem zębatym. Rany cięte, kłute, szarpane, tłuczone - do wyboru, do koloru. Ze względu na głosy opinii publicznej, postanowiono końcowego bossa zamienić na robota, gdyż pokonanie go (ranienie bombami) było zbyt brutalne. Gra tylko i wyłącznie dla ludzi o mocnych żołądkach i dla prawdziwych morderców.
Z pozoru wesoła gra rodzinna, jednak twórcom i tu udało się przemycić wątki i sceny 18+. Nasze różowe mleczko (!) często, podobnie jak Charlie, spada z wysokości na ceglane podłoże. Co więcej - przeważnie czyni to również ze swoim przeciwnikiem. Krwi co niemiara. Jednak wymieniłem w tym zestawieniu ową grę zupełnie z innego powodu - z powodu, który co prawda pod brutalność się nie zalicza - mianowicie pornografii. Otóż - zadaniem naszym i mleczka jest uratowanie różowej panienki. Gdy już dotrzemy do owej niewiasty, nasi bohaterowie zamykają się w domku, a nad dachem pojawia się serduszko. Pytam się ? czy to było konieczne?! Nie muszę mówić, co mózg przeciętnego gracza obrazuje sobie w myślach. Oczywiście na carcie brak jakichkolwiek informacji o treściach erotycznych ? no bo po co? Co więcej, widnieje tam rysunek roznegliżowanej partnerki naszego bohatera. Tak... trzeba jakoś zwabić zakompleksionych graczy do własnego produktu, co nie, panowie twórcy? Wstyd!
Ponownie pojawia się tu motyw brutalności względem zwierząt. Kierując Eskimosem uzbrojonym w młot Thora, przyczyniamy się do wyginięcia gatunku fok, yeti, oraz innych zwierząt latających. Na szczęście nie mamy tutaj zbytniej swobody w poczynaniach narzędziem zbrodni - możemy 'tylko' przywalić w łeb wspomnianej faunie. Wygląda to dość imponująco, w zależności od użytej siły ze zwierząt zostają różniej wielkości krwawe szczątki. Na szczęście eksterminacja naszych przeciwników nie jest tu konieczna, można przejść grę i bez tego, tak więc o Ice Climberze wspominam tylko w celu wydłużenia na siłę tekstu.
Podsumowując, miejmy nadzieję, że producenci gier NES-owych skończą w końcu wyścig brutalności i przemocy w swoich grach, albo przynajmniej oznaczą stosownie swoje produkty (wielka, czerwona eRka na carcie!). Inaczej naprawdę trzeba będzie zacząć martwić się o przyszłość naszego społeczeństwa. Pamiętajcie - gry niszczą i wypaczają Wasze umysły, drodzy gracze. Zastanówcie się nad tym, zanim zostaniecie seryjnymi mordercami.
Artykuł pochodzi z portalu Geek World. Republikacja za zgodą autora.