Brothers in Arms: Hell`s Highway - recenzja
Brothers in Arms: Hell's Highway było dla mnie jednym z hitów Games Convention w Lipsku. Mowa jednak nie o tegorocznych targach, a tych które odbyły się jeszcze w zeszłe wakacje. Wtedy to John Antal „sprzedał” mi tę grę i spowodował, że jak kania dżdżu oczekiwałem jej premiery. Ta jednak nie nadchodziła. Po zaliczeniu półrocznej obsuwy Gearbox w końcu dopięło wszystko na ostatni guzik, podgrzało atmosferę klimatycznymi trailerami i Piekielna Autostrada została udostępniona graczom. Tak, znam śpiewkę mówiącą o wyeksploatowaniu tematu Drugiej Wojny światowej w imponującej liczbie strzelanin. Kiedyś sam ją powtarzałem, ale wiecie co? Ostatni raz dzierżyłem karabin Thompsona przy okazji dema Medal of Honor Airborne i szczerze mówiąc, to nawet trochę się za nim stęskniłem. Poza tym, trudno nazwać Hell's Highway po prostu strzelaniną.
16.10.2008 | aktual.: 30.12.2015 14:13
Korzenie serii Brothers in Arms znajdujemy w poprzedniej generacji szeroko rozumianego sprzętu do gier. Road to Hill 30 i późniejsze Earned in Blood mocno wyróżniały się na tle innych strzelanin, przenoszących nas do burzliwych czasów Drugiej Wojny Światowej, przede wszystkim dwoma elementami . Pierwszym z nich była specyficzna narracja. Jej perspektywa nie ogarniała przepychu i patosu wielkich operacji militarnych, a skupiała się na przeżyciach garstki żołnierzy, ukazując nie tylko sprawne zabijanie przeciwników, ale również emocje i charaktery postaci. W Hell's Highway ta tradycja jest kontynuowana, podobnie zresztą jak kilka motywów fabularnych z poprzednich części. Gracz wciela się w sierżanta Matta Bakera i razem z jego oddziałem przeżyje 10 dni operacji Market Garden. W grze Gearbox nie ma miejsca na bezimienne mięso armatnie. Tu za każdym żołnierzem stoi jakaś historia i dość szybko przekonamy się, że nie wszyscy są gotowi, by pójść za swoim dowódcą w ogień (inna sprawa, że mają podstawy do zwątpienia ). Kilka momentów jest naprawdę interesujących, szkoda, że fabuła rozwija się jedynie w scenach przerywnikowych i zaczyna wykazywać jakiś sens mniej więcej od połowy kampanii. Gracz ma przez to zdecydowanie za mało czasu, by swobodnie kojarzyć poszczególnych bohaterów dramatu, a to pogarsza ogólny odbiór gry. Końcówka jest dużo lepsza niż początek.
Drugą rzeczą, która jest znakiem firmowym serii Brothers in Arms są elementy taktyczne, wokół których skupia się właściwie cała rozgrywka. Mechanika poprzednich części była bardzo prosta. Gracz miał pod sobą drużyny, którym mógł wydawać dwa podstawowe typy rozkazów (ruch i otwarcie ognia). Niby niewiele, ale w zupełności wystarczało to do zabawy we wzajemne osłanianie się, zachodzenie przeciwnika z flanki, czy wreszcie szturm na jego pozycje. Niestety, jeśli spędziliście przy poprzednich grach kilka nocek, to Hell's Highway nie będzie dla Was żadnym zaskoczeniem. Elementy taktyczne zostały tu żywcem przeniesione z wcześniejszych części i próżno szukać większych innowacji. Owszem, oddanie pod rozkazy gracza kolejnej drużyny pozytywnie wpływa na miodność i poszerza wachlarz opcji taktycznych, ale autorzy mieli wystarczającą ilość czasu by mocniej urozmaicić tę mechanikę, która przecież stanowi rdzeń ich produkcji. To spory zawód, który tylko odrobinę jest rekompensowany przez dopracowanie systemu gry. W poprzednich częściach miałem wrażenie, że autorzy nie życzyli sobie, by gracz brał sprawy w swoje ręce i postanowili zniechęcić go do tego przez mocno zmniejszoną celność. W Hell's Highway o wiele częściej i przyjemniej zdarzało mi się rozwiązywać patową sytuację celnym strzałem w głowę wroga. Muszę przyznać, że występujące wtedy zwolnienie czasu i ukazanie zniszczeń spowodowanych przez kulę to bardzo fajny patent. Pozwala to na chwilę oddechu po ryzykownej salwie, zwłaszcza, gdy ekran był już czerwony, co sugerowałoby, że lepiej się schować, niż pociągnąć za spust
Gra jest brutalna. Autorzy nie owijają w bawełnę i ukazują wojnę w całym jej bestialstwie. Już jedna z pierwszych scen, gdy Niemcy siłą ciągną dziewczynę do stodoły, pozwoli się Wam przekonać, że na pewno nie będzie to jeden z Hollywoodzich filmów, w którym wojna ukazana jest przez różowe okulary i nikt tak naprawdę nie ginie. Tu granat rzucony w gromadę żołnierzy przeciwnika nie powoduje jedynie efektownej eksplozji. By się o tym przekonać, wystarczy podejść i zobaczyć ciała porozrywane na kilka części. Niestety, pomysł psuje realizacja, ponieważ oprawa graficzna odbiera mu odrobinę dramaturgii. Grafika nie ma prawa zrobić wrażenia na graczu, który widział kilka, nawet nie najświeższych tytułów na obecną generację konsol. Czas wyraźnie odcisnął na niej swe piętno. O ile lokacje potrafią być naprawdę różnorodne (pola i łąki szybko ustępują miejsca miejskim uliczkom, dzielnicom trawionym przez pożar, czy nawet bardzo klimatycznemu szpitalowi), to wszystko inne wygląda po prostu przeciętnie. Rozczarowały mnie przede wszystkim problemy z teksturami, które są bardzo nierówne. Z rzadka trafimy na ładnie opisaną nimi okolicę, a zdecydowanie za często zobaczymy obiekt wyraźnie pominięty przez silnik (Unreal Engine) przy rozdawaniu detali. Kolejnym problemem są modele postaci, które wyglądają jak lalki. Ich szklane oczy i drętwa mimika wchodzą w drogę bardzo dobremu voice actingowi i psują tym samym dramaturgię scen. Ogólnie jest średnio i w trakcie rozgrywki żałowałem, że autorzy nie wysilili się mocniej. Na szczęście gra broni się świeżym (pomijając poprzednie części ) podejściem do rozgrywki. Ciągle trzeba uważać, by nie wpaść w zasadzkę zastawioną przez wroga. Poruszanie się od osłony, do osłony szybko wejdzie Wam w nawyk, a momenty, gdy konieczna będzie ryzykowna przebieżka pod ogniem wroga naprawdę potrafią podnieść poziom adrenaliny we krwi. Zawsze warto poszukać na mapie bocznej ścieżki czy murka za który można zanurkować. Czołowy atak na czołg czy olbrzymie działo kalibru 88 mm nie jest bowiem najlepszym pomysłem i szybko się o tym przekonacie, gdy stan osobowy podkomendnych będzie topniał (niestety czasem z ich własnej winy - AI potrafi zgłupieć). Dobry plan i jego sprawne wykonanie to podstawa sukcesu i duża dawka satysfakcji.
Kilka razy przyjdzie nam również zasiąść za sterami czołgu, ale te misje są najsłabszym punktem gry z powodu niskiego poziomu trudności i ogólnej nudy. Dla „kolekcjonerów” na każdej planszy ukryto kilka punktów zwiadowczych i podobizn Kilroya, którymi Alianci ozdabiali okolice. Nagrodą za spostrzegawczość są raporty opisujące historyczne wydarzenia z operacji Market Garden. Niestety, to jedyna możliwość, by poczuć się częścią wielkiej militarnej operacji. Gearbox nie udało się bowiem spełnić obietnic Johna Antala i trudno mówić o wrażeniu uczestniczenia w wielkiej klęsce Aliantów. Misje nie są ze sobą szczególnie powiązane i tak naprawdę dopiero pod koniec przekonujemy się, że bohaterska (lub też nie ) śmierć kolegów nie miała większego znaczenia. Z kronikarskiego obowiązku warto jeszcze wspomnieć o obecności trybu dla wielu graczy. Niestety, nie jest on zbyt rozbudowany, bo ograniczono się do zaledwie jednego trybu. Mechanika gry nie pozwala na efektowne walki, a trudno o taktyczną grę z 19 obcymi osobami. Jeśli macie zgraną paczkę, która przeszła chrzest bojowy na przykład w Ghost Recon, to być może multi przedłuży zabawę z Hell's Highway o kilka wieczorów. Jednak dla większości graczy ten element będzie raczej pomijalny. Hell's Highway to dobra gra, która potrafi wciągnąć, a dodatkowo wyrywa się z oklepanego schematu strzelanin. Niestety autorzy nie pokusili się o zbyt wiele nowości, więc jeśli graliście w poprzednie części, może czekać Was lekki zawód.