Brink - recenzja

Brink - recenzja

marcindmjqtx
03.06.2011 18:59, aktualizacja: 30.12.2015 14:04

Wchodząc na rynek wieloosobowych strzelanin, trzeba czymś się wyróżniać. Wojna o czas graczy jest brutalna i szare myszki giną tu od razu. Brink obiecywał wiele - olbrzymi nacisk na sprawną współpracę, nowatorski system poruszania i połączenie sieciowych meczów w jedną spójną kampanię fabularną. Zapowiedzi na pewno ambitne, ale w rzeczywistości...?

Arka Zacznijmy od końca, bo mit wieloosobowej kampanii fabularnej już po kilku misjach okazuje się tylko łatwą do sprzedania mediom zasłoną dymną. Akcja gry toczy się w Arce - mieście unoszącym się na wodach powodzi, która zalała Ziemię. Utopii, która pierwotnie dawała ludzkości schronienie, ale jest rozsadzana od wewnątrz przez konflikty rodzące się z przeludnienia.

Już na początku gry musimy stworzyć bohatera i opowiedzieć się po jednej z dwóch stron konfliktu, który przyjął już formę wojny domowej. Możemy dołączyć do rebeliantów, którzy chcą uciec z niegdysiejszej utopii lub sił bezpieczeństwa, które są gotowe do walki, byle tylko ocalić Arkę od pogrążenia się w chaosie. Każda ze stron ma swoją kampanię, ale obie możemy przejść tą samą postacią, więc początkowy wybór z dramatycznej konieczności zmienia się w nic nieznaczącą deklarację, kim chcemy grać najpierw.

Zresztą kilka kliknięć dalej i tak okazuje się, że obowiązkowa nie jest nawet kolejność wykonywania misji i jeśli mamy już dość powtarzania jednej z nich, możemy spokojnie odpalić kolejną. Fabuła jest prezentowana za pomocą ślicznych filmików pomiędzy misjami, które zagrane w odpowiedniej kolejności pokazują, jak rozwijała się sytuacja na froncie. Historia jest więc obecna, ale w bardzo ograniczonej formie, wymuszonej zresztą przez fakt, że w Brink nie znajdziemy klasycznych zadań „sam przeciwko światu”.

Krzemowy horror Każda misja stanowi tu tak naprawdę starcie dwóch, złożonych z ośmiu osobników drużyn. Mogą oni być botami, sterowanymi przez nie najwyższych lotów algorytmy sztucznej inteligencji, ale mogą być też graczami z krwi i kości. Pierwszego wariantu zdecydowanie nie polecam.

Gra z botami to bezsens. Bowiem w Brink nie chodzi o samo strzelanie, a dodatni stosunek fragów do własnych śmierci znaczy tu tyle, co nic. Misje polegają tu na wypełnianiu zadań, które wymagają ścisłej współpracy między członkami drużyny, a to nie jest coś, w czym bryluje sztuczna inteligencja. Owszem, boty chętnie korzystają ze specjalnych umiejętności każdej z klas, podbijając nam życie, siłę broni, lecząc czy rzucając amunicję, ale gdy przychodzi do ataku na główny cel misji, zwykle nie ma ich w pobliżu. Wolą uganiać się za drugorzędnymi zadaniami i do upadłego walczyć z wrogiem o punkty kontrolne. Szanse gracza na samodzielne wygranie bitwy są mikroskopijne.

Jedynym pocieszeniem jest fakt, że przy nierozgarniętych botach łatwo o zgarnięcie solidnej puli punktów doświadczenia, która nie przepada w przypadku przegrania meczu. To właśnie za zdobywanie kolejnych poziomów bohatera odblokowujemy kolejne umiejętności, ulepszenia broni czy dwa dodatkowe rozmiary postaci. Perków i akcesoriów mamy w grze sporo i pozwalają na jeszcze większą specjalizację w ramach każdej z klas. Szkoda tylko, że mnóstwo dodatków do broni pełni funkcje wyłącznie estetyczne - tak jakby ktoś w ogniu wojny miał przystanąć i pogratulować nam ładnego celownika

Homo koniecznie sapiens Początkowo gra miała olbrzymie problemy z trybem wieloosobowym, który był dewastowany przez olbrzymie lagi. Od zeszłej niedzieli da się jednak grać w nią przez sieć bez większych problemów, choć zaproponowany przez Splash Damage model rozgrywki niekoniecznie przypadnie do gustu fanom CoD-a czy gier DICE.

Jak już wspomniałem, pojedynczy gracz i jego celne oko znaczy tu niewiele. Meczów nie wygrywa się stosunkiem fragów do własnych śmierci, a wykonywaniem zleconych zadań. Każda misja składa się z kilku etapów, mających - konieczne do sukcesu - cele główne oraz dynamicznie przydzielane przez system cele poboczne, które umożliwiają zdobycie bonusowych punktów doświadczenia i zachęcają do trzymania się drużyny razem (często chodzi o eskortowanie drugiego gracza, wyleczenie go czy inną pomoc).

Główne cele są przeznaczone dla danego rodzaju klasy - żołnierz może wysadzić drzwi, inżynier coś naprawić, agent zabawić się w hakera itp., ale specjalizację postaci można zmieniać w specjalnych terminalach. Wybór klasy na początku meczu nie oznacza, że musimy grać nią do końca, ba - nie musimy nawet czekać do śmierci.

Drużyny składają się z ośmiu postaci, więc dobór odpowiedniego składu do aktualnego zadania jest równie ważny co bliska współpraca. Wystarczy, że dwóch graczy gdzieś się zgubi, w grupie uderzeniowej zabraknie obrotnego medyka, żołnierz nie dostarczy na czas amunicji czy w akcji zginie jedyny inżynier zdolny naprawić urządzenie i szanse na udaną akcję maleją do zera. Nie pamiętam już gry, w której każdy gracz byłby aż tak uzależniony od pozostałych członków zespołu jak w Brink. Tu współpraca nie kończy się na bieganiu w grupie - naprawdę trzeba mieć baczenie na potrzeby kolegów i cele, które mamy do osiągnięcia. I jest to naprawdę odświeżające podejście do sprawy. Paradoksalnie, bo przecież Splash Damage w zasadzie skopiowało trzon Enemy Territory. W zgranej ekipie gra się naprawdę fajnie, ale liczba map nie powala, a stawiane przed nami zadania szybko zaczynają denerwować swoją powtarzalnością.

Zwinny jak czołg Pewnie można by przymknąć na to oko, gdyby autorzy gry dotrzymali słowa w kwestii systemu poruszania się. Niestety, to, co na filmikach prezentowało się wybornie, w rzeczywistości zaskakuje topornością i nieprzydatnością.

Mapy są po prostu zbyt ciasne i oferują zbyt mało korzyści z zabawy w akrobatę, by warto się było tym przejmować. OK, sprytny gracz faktycznie może dostać się w nieosiągalne dla innych miejsce, ale poza dumą nic wielkiego mu z tego nie przyjdzie. O wiele bardziej przydałby się drużynie, kierując podpakowanym medykiem, wyrzucającym pomocne strzykawki, niż udając gazelę. Większość walk i tak odbywa się na bardzo krótkim dystansie, w wąskich korytarzach lub okolicach atakowanego/bronionego celu. Parkour do niczego się tu nie przydaje - ot, zrealizowane po łebkach nośne marketingowe hasło.

Zanim przejdę do podsumowania, muszę jeszcze wytknąć grze problemy z grafiką. Zwykle tego nie robię, bo to kwestia indywidualnych preferencji, ale Brink zmusił mnie do narzekania zadziwiającą opornością w doczytywaniu tekstur. Nawet po wypuszczeniu łatki musi minąć dobrych kilka, a nawet kilkanaście sekund, zanim świat gry „wyjdzie z mgły”. Przerywniki wyglądają świetnie z bogactwem kolorów i ciekawą stylizacją postaci, ale sama rozgrywka nie oferuje już choćby w połowie tak przyjemnych wrażeń.

Werdykt

Brink w języku angielskim oznacza krawędź i w przypadku produkcji Splash Damage jej tytuł okazał się samospełniającą przepowiednią. Gdy lagi nie zakłócają zabawy, a inni gracze potrafią wykorzystać zalety i wady poszczególnych klas, tak by zwiększyć szanse wykonania zadania, a nie tylko zdobyć jak najwięcej fragów, rozgrywka nabiera prawdziwych rumieńców. Jest trudna, zacięta i na tyle inna od pozostałych FPS-ów, by ominąć syndrom „kolejnej strzelaniny”.

Widać, do czego dążyli jej autorzy, ale właśnie - zatrzymali się na krawędzi i ostatecznie nie udało im się zrobić kroku przenoszącego drużynowe mecze z Enemy Territory na kolejny poziom. Mapy są nie tylko małe, ale przede wszystkim ciasne, co odbija się czkawką na systemie poruszania się, który miał imponować parkurową swobodą. Wąskie gardła kaleczą również tempo rozgrywki, gdyż wymiany ognia za każdym razem odbywają się w tych samych miejscach. Brakuje tu ciekawych trybów, plansz, bo fabularna pseudokampania szybko się nudzi.

Dobra wiadomość jest taka, że po wypuszczeniu łatki Brink wreszcie działa tak, jak powinien. Smutny jest natomiast fakt, że wciąż rozmija się on z jakością i rozbudowaniem, których powinniśmy oczekiwać od tytułu wydawanego w pełnej cenie. Sięgając po pieniądze, musicie mieć tego pełną świadomość.

Ocena: 2/5 Ostatecznie (Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania)

Maciej Kowalik

Data premiery: 13.05.2011 Deweloper: Splash Damage Wydawca: Bethesda Dystrybutor: Cenega PEGI: 16

Grę do recenzji dostarczyła firma Cenega

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)