Bombshell - odpalamy fajerwerki, od których można się nabawić narkolepsji [WIDEO]
Miał być arcade'owy Duke Nukem w spódnicy, wyszedł pasjonujący jak książka telefoniczna twin stick shooter, w którym pierwsze skrzypce grają wielkie, puste mapy, czerstwe żarty i mikroskopijne magazynki.
To, że Bombshell okaże się niewypałem czuć było w powietrzu właściwie od początku, bo udostępniane przez twórców materiały, delikatnie mówiąc, nie napawały optymizmem co do jakości finalnego produktu. Sytuacji nie uratowała nawet informacja o tym, że w jednej z głównych ról pojawi się aktor użyczający głosu łobuzerskiemu księciu z serii Duke Nukem - Bombshell już przed premierą skazany był na porażkę. Teraz, kiedy gra się w końcu ukazała, miałem okazję sprawdzić co dokładnie nie wypaliło. Okazuje się, że w zasadzie wszystko. Po szczegóły zapraszam do poniższego materiału.
Bombshell - strzelanina, która zabija... nudą
Jednym słowem mamy do czynienia ze zręcznościową strzelaniną, która zamiast bawić - usypia (no, może za wyjątkiem ostatniego rozdziału, który jest z kolei przesadnie trudny). Z poziomami, które mimo gigantycznych rozmiarów skrywają niewiele sekretów i nie oferują w zasadzie niczego ponad kilometry bliźniaczych korytarzy i ciężarówki przesadnie odpornych przeciwników. Z ciekawym pomysłem na rozwijanie broni, który został położony przez bandyckie ceny kolejnych update'ów i mikroskopijne magazynki, przez które lwią część zabawy i tak spędzamy z podstawową, nudną spluwą w łapie. Z modelem rozgrywki, który mógłby rozwinąć skrzydła w trybie kooperacji, ale tego nie zrobi, bo o coopie nikt nie pomyślał.
A także z bohaterką, która zamiast rzucać na lewo i prawo kozackimi powiedzonkami dostosowanymi do sytuacji, z uporem maniaka powtarza 4-5 czerstwych tekstów (obawiam się, że jeśli jeszcze raz usłyszę żart o kosmitach i wkręcaniu żarówki to podetnę sobie żyły słuchawkami). Fakt, że gra kosztuje ponad 30 euro jest w zasadzie jedynym przejawem tego, że dowcipkowanie i kozaczenie nie jest twórcom zupełnie obce.
Lubię od czasu do czasu zagrać w kompletnego crapa, bo raz że zazwyczaj wiąże się to ze sporą dawką śmiechu (albo złości), dwa, że pozwala lepiej docenić produkcje, z którymi mam do czynienia na co dzień. Niestety, Bombshell nie jest totalnym crapem. To produkt mierny, zawieszony między absolutną padaką, a średniakiem, zupełnie pozbawiony wyrazu. Przez 12 godzin spędzonych z grą ani się nie uśmiechałem, ani nie wkurzałem. Niczym zombie beznamiętnie klikałem i z obojętnością pokonywałem kolejne poziomy - i to nawet nie siłą rozpędu, po prostu nie lubię zostawiać rozgrzebanych gier. Za to jak dobrze mi się potem spało!