Blood Stone bez gadżetów, ale z pościgiem po zamarzniętym jeziorze
Konrad opisał już swoje wrażenia z pierwszego pokazu James Bond: Blood Stone. Na szczęście w Kolonii Bizarre pokazało dwa nowe poziomy.
Co to jest? Blood Stone to długo okryta tajemnicą gra od Bizzare Creations - firmy, którą znamy głównie z wyścigowej serii Project Gotham Racing. Pierwsze plotki wskazywały więc na to, że w nowych przygodach Jamesa Bonda większość czasu spędzimy za kierownicą markowych i uzbrojonych w gadżety samochodów. Tak jednak nie jest - wyścigi to około 30% całej rozgrywki. Reszta to pełnoprawna gra akcji. Konradowi Blood Stone skojarzyło się ze Splinter Cell: Conviction. Ja również nie mogę pozbyć się podobnego wrażenia.
Wrażenia W Kolonii dziennikarzom pokazywano dwa poziomy, które - jakżeby inaczej - prezentowały dwa rodzaje misji. W pierwszej z nich ratowaliśmy naukowca uwięzionego przez złych ludzi, w ruinach odkrytych pod placem budowy w Istambule. Początkowo tempo dalekie było od szalonych scen znanych z filmów. Bond, korzystając ze swojego telefonu, przeprowadzał szybkie śledztwo, próbując odnaleźć wskazówki dotyczące miejsca przetrzymywania ofiary. Tryb wizyjny przypominał zabawę w detektywa w Batman: Arkham Asylum czy Heavy Rain, choć nie był aż tak widowiskowy. Korzystając z możliwości smartphone'a nie można się gwałtownie poruszać ani strzelać, bo obraz traci wtedy ostrość i uniemożliwia zarówno rozwiązywanie zagadek, jak i walkę. Bizarre chyba nauczyło się czegoś na błędach Rocksteady.
Eliminowanie wrogów to już klasyka gatunku. Możemy oczywiście wpaść między nich z pistoletem, ale raz, że nie byłoby to specjalnie mądre, a dwa - ciche zabójstwa są po prostu dużo efektowniejsze i satysfakcjonujące. Dziwnie wyglądało jednak zachowanie przeciwników, którzy musieli mieć klapki na oczach i uszach, by nie zobaczyć, co Bond robi z ich sojusznikami. Krzyk partnera zepchniętego potężnym kopniakiem w przepaść na pewno wystarczyłby, bym zaczął się bacznie przyglądać otoczeniu.
Po zabiciu kilku przeciwników dysponujemy umiejętnością focus aim, która pozwala na automatyczne namierzenie i ściągnięcie wroga jednym strzałem. Brzmi znajomo, prawda? Spisuje się zresztą podobnie, co w Conviction, pozwalając na efektowne akcje. Przedmioty, które można zniszczyć oznaczone są na ekranie smartphone'a na złoto. W trakcie pokazu nie były zbyt często wykorzystywane do walki, bo chodziło w nim raczej o cichą eliminację wrogów, ale już w trakcie namiastki zagadek zwykle chodziło o odstrzelenie jakiegoś elementu otoczenia. Gdy skradanie ustępuje miejsca zwykłej strzelaninie, Blood Stone ukazuje swoje mniej ciekawe oblicze. Niestety, trzeba będzie się przez te etapy przemęczyć, by znów pobawić się w cichego zabójcę lub usiąść za kierownicą Astona Martina.
Fragmenty pościgu po drogach Istambułu możecie zobaczyć na powyższym zwiastunie, ale, by zademonstrować fragmenty samochodowe, zostaliśmy przeniesieni na Syberię do walącej się właśnie rafinerii. Możecie się domyślić, co to oznaczało - eksplozje, mnóstwo eksplozji. Na ekranie ciągle coś się waliło i wybuchało, podpalając to lewą, to prawą stronę ekranu, ale dziwnym trafem środek drogi zwykle był najbezpieczniejszym miejscem dla Bonda. Szybsze manewry stały się konieczne dopiero, gdy do zabawy dołączył helikopter i zaczął orać lód swoimi karabinami. Słowo trasa zmieniło odrobinę swoje znaczenie, bo kolejne fragmenty kry zaczęły uciekać spod kół samochodu. Zniszczenia były zauważalne, ale niespecjalnie powstrzymywały Bonda przed ściganiem swojego celu. Całość zakończyła się efektownym skokiem na pociąg. Zakładam, że zarówno James, jak i grana przez Joss Stone pasażerka go przeżyli...
Najlepsze:
- Pościgi na pewno będą efektowne i ciekawe - w końcu to Bizarre,
- Cichemu ściąganiu przeciwników może brakuje finezji, ale wygląda przyjemnie,
- Bondowe momenty.
Najgorsze:
- Słabe modele postaci, widoczne zwłaszcza w trakcie filmików,
- Nijakie strzelanie.
Werdykt Blood Stone zapowiada się na przyzwoitą grę akcji, aczkolwiek żaden z elementów nie wyróżnia się na tyle, by mówić tu o nie wiadomo jakim potencjale. Solidna produkcja dla fanów Bonda.
Maciej Kowalik