Blades of Time - recenzja

Blades of Time - recenzja

Blades of Time - recenzja
marcindmjqtx
04.04.2012 17:45, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Jeśli gra nosi tytuł „Ostrza czasu”, a jej okładkę zdobi półnaga kobieta z dwoma wielkimi mieczami, odrobinę mniejszymi kucykami i ciałem atletki, to, pytam poważnie, czego można się po niej spodziewać? Chyba najwyżej tego, że będzie niskobudżetowym slasherem z durnowatą fabułą fantasy. Jak „Blades of Time”.

Główną bohaterkę gry, Ayumi, poznajemy w dość niejasnych okolicznościach. Oto bowiem wpada do jakiegoś dziwnego, świątyniopodobnego pomieszczenia, zabija parę osób, rozmawia z bliżej niezidentyfikowanym magiem, po czym dotyka bliżej niezidentyfikowanej magicznej kuli. I nagle bach! ląduje w innym świecie, nazywającym się, serrrdecznie gratuluję twórcom inwencji, Dragonland. Ayumi teoretycznie chce odnaleźć tam jakiś skarb, ale w praktyce okazuje się, że  -niespodzianka! - wokół jest pełno potworów, które marzą jedynie o rozerwaniu jej na strzępy (nie żartuję, ona naprawdę jest tym zaskoczona). Niezrażona przejściowymi trudnościami bohaterka rusza w podróż, której cel okaże się oczywiście bardziej podniosły, niż tylko zbieranie świecidełek. Będzie tam coś o zdobywaniu wielkiej mocy i wielkiej odpowiedzialności, odwiecznych wojnach, ratowaniu świata i tak dalej. Standard.

Fabuła „Blades of Time” to jedna wielka klisza. Jest przewidywalna do bólu (choć dopiero od pewnego momentu, bo początkowo w ogóle nie wiadomo, o co chodzi), pełna nieciekawych postaci i najzwyczajniej w świecie pozbawiona jakiegokolwiek smaku. Najgorsze, że gra nie ma żadnego dystansu do siebie, traktuje się z ogromną powagą - tutaj nikt nie puszcza oka do gracza, jak choćby w „Vanquish” czy „Asura's Wrath”, które też przecież były durne i kiczowate. Od lat staram się udowadniać, że gry mogą być wartościowymi dziełami kultury. „Blades of Time” w pięć minut niweczy wszystkie moje wysiłki.

Sytuacji nie ratuje fakt, że twórcy najwidoczniej byli bardzo ze stworzonej historii dumni i położyli na nią naprawdę mocny nacisk. W grze pełno jest więc scenek przerywnikowych - i są to najgorsze scenki, jakie kiedykolwiek widziałem. Kiepsko animowane, pozbawione dramaturgii i wprost fatalnie wyreżyserowane. Dialogi sprawiają wrażenie, jakby zostały napisane przez średnio utalentowanego dwunastolatka, a przeczytane przez jego kolegów z klasy. Jeśli chcecie zobaczyć, co to znaczy naprawdę zła gra głosem, sięgnijcie po „Blades of Time” i posłuchajcie chociażby głównej bohaterki. Włos się jeży, skóra cierpnie, zęby bolą.

Ból palców Podejrzewam, że gdyby z „Blades of Time” usunąć całą fabułę, moje wrażenia mogłyby być odrobinę lepsze. Na najbardziej podstawowym poziomie gra jest prostym slasherem, w którym przechodzi się od jednej lokacji do drugiej i eliminuje kolejne fale wrogów. Pod tym względem jest... nawet całkiem niezła. Początkowo wydaje się potwornie uproszczona, ale z czasem Ayumi zyskuje kolejne moce, które dodają do walk sporo kombinowania. To nie tylko bardziej skomplikowane ciosy czy rozmaite czary (podpalenie, zamrożenie itp.), ale także możliwość błyskawicznego przemieszczania się między wrogami czy - rzecz kluczowa - umiejętność cofania czasu. I to dość nietypowa, najbardziej przypominająca to, co wymyślono swego czasu w platformówce „The Misadventures of PB Winterbottom”. Ayumi nie tylko cofa czas, ale także tworzy przy tym swojego klona - dzięki temu może znaleźć się w kilku miejscach jednocześnie.

Ten interesujący pomysł nie został niestety, w moim przekonaniu, tak dobrze wykorzystany, jak mógłby być. Zabrakło sprawności w projektowaniu kolejnych zagadek. Chciałoby się, by były czasem trochę bardziej skomplikowane, by czasami lepiej rozplanowano lokacje, żeby można się było wykazać większą inwencją w korzystaniu z tej umiejętności. Tymczasem zagadki zwykle są banalne, w rodzaju „stań na dwóch przyciskach naraz”. (W pewnym momencie trzeba też, mój Boże, stanąć na trzech). Zabrakło tu czegoś, co by mnie zaskoczyło. Z kolei walki, w których trzeba cofać czas, są strasznie nieintuicyjne (przydałaby się, zwłaszcza na początku, jakaś podpowiedź pod tytułem „co ja mam tu teraz zrobić”). Niemniej, pomysł jest dobry i wcale nie najgorzej zrobiony.

Ogółem walka wręcz, choć często sprowadza się do nawalania w przyciski pada, jest jednak całkiem satysfakcjonująca. Zwłaszcza po pewnym czasie, gdy Ayumi zyskuje więcej umiejętności. Jakoś chce się do niej wracać. Ruchy bohaterki są bardzo płynne i zdaje się ona błyskawicznie reagować na wydawane kontrolerem polecenia - to w takiej grze bardzo duża zaleta. Sporo frajdy płynie też z możliwości kombinowania, dodawania rozmaitych specjalnych ciosów do kombinacji. Generalnie nie trzeba tego robić, bo wrogów można zwykle (co nie znaczy, że zawsze) wyeliminować przy pomocy podstawowych ataków, ale tak daje to po prostu więcej zabawy. Szkoda trochę, że walki z bossami są tak mało pomysłowe. Dobrze, że trzeba w nich znaleźć sposób na przeciwnika, źle, że pokonanie go jest banalnie proste i sprowadza się do powtórzenia jednej bądź dwóch czynności kilkanaście razy.

Zwróćcie uwagę na to, że powyżej piszę o „walce wręcz”. Tak się bowiem składa, że Ayumi wyposażono jeszcze w karabin. Mechanika strzelania jest jednak tak zła, a pukawki tak bezpłciowe (nie mają ŻADNEGO „kopa”), że gdy tylko mogłem, od broni dystansowej trzymałem się... na dystans.

Ból samotności Tryb sieciowy w „Blades of Time” to największe zaskoczenie, jakie spotkało mnie przy tej grze. Przecierałem oczy ze zdumienia. Ale należy pamiętać, że przecież mimo japońskich odniesień „Blades of Time” jest przede wszystkim produkcją rosyjską. Nie ma więc co się dziwić, że twórcy postanowili wkleić do swojej gry... „League of Legends” (albo dowolne inne MOBA).

Tak jest - w trybie sieciowym BoT gracze ścierają się na mapach, na których celem jest zniszczenie bazy przeciwnika. Po drodze rozstawione są jednak wieże, które trzeba zniszczyć. Pomagają w tym produkowane w regularnych odstępach czasu stwory, walczące po jednej ze stron. Brzmi znajomo? No brzmi, brzmi.

Niestety, choć tryb jest całkiem rozbudowany, niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Tak się bowiem składa, że, cóż, jak by to powiedzieć... nikt w niego nie gra. Przeciwnika udało mi się znaleźć... raz. Przy czym był on zdecydowanie bardziej doświadczony (sądząc po rangach) i rozniósł mnie w parę minut, co było średnio zabawne. Można co prawda grać z botami, ale jaki ma to sens?

Ból oczu Koń jaki jest, każdy widzi. „Blades of Time” graficznie prezentuje się bardzo średnio, a czasami po prostu źle (animacja twarzy śni mi się nocach. Budzę się z krzykiem). Gra jest bardzo kolorowa, czym twórcy chcieli chyba przykryć jej ogólne ubóstwo. To nawet się udało, ale osiągnięto efekt wcale nie lepszy - świat atakuje mnóstwem barw, co, w połączeniu z bzdurną fabułą, tylko potęguje wszechobecne wrażenie kiczu, jakie bije od BoT. Tutaj nawet projekty potworów są zupełnie beznadziejne - ani fajne, ani straszne, ani śmieszne, ani pomysłowe. I tak jest, w gruncie rzeczy, ze wszystkim.

Do „bólu oczu” ze śródtytułu nie dopiszę jednak „bólu uszu”. Nie dlatego, że ścieżka dźwiękowa jest dobra, ale dlatego, że jest... zupełnie niezauważalna. Coś tam gra sobie w tle, ale są to rzeczy nijakie niczym pogoda na początku marca.

Werdykt „Blades of Time” to gra z gatunku tych, o których za dwadzieścia lat Angry Video Game Nerd będzie kręcił kolejne odcinki swojego show. Pełna niedoróbek, słabo zaprojektowanych lokacji, głupawa i niespecjalnie ładna. Jej jedyny plus to całkiem satysfakcjonujący system walki. Z tym że, jeśli się chwilę nad tym zastanowić, to w sumie jest to spora zaleta, biorąc pod uwagę, iż mamy do czynienia ze slasherem. Dlatego też nie piszę „zapomnijcie”, piszę „ostatecznie można zagrać”, ale ostrzegam, że jednocześnie jest to produkcja tak potwornie kiczowata, tak bardzo pozbawiona smaku, że ja, grając w nią, nie mogłem się pozbyć dojmującego uczucia zażenowania.

Ocena: 2/5 - Ostatecznie (Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania).

Tomasz Kutera

Data premiery: 16.03.2012 Deweloper: Gaijin Entertainment Wydawca: Konami Dystrybutor: Galapagos PEGI: 16

Egzemplarz do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowano na Xboksie 360.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)