Bioshock: Infinite w pięciu pytaniach i odpowiedziach
W BioShock: Infinite na E3 nie można było niestety zagrać. Więcej, pokazywane 20 minut nie doczekało się praktycznie żadnego komentarza, więc trudno było się czegoś konkretnego dowiedzieć. O pytaniach z sali nawet nie wspominam. Niemniej, byłem, widziałem, mogę spróbować przekazać emocje, jakie temu towarzyszyły. A było ich sporo.
09.06.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:44
1. Czy widmo komunizmu unosi się nad grą? Zdecydowanie. Irrational Games nie rezygnuje i znów bawi się antyutopijnymi wizjami. O ile jednak Rapture z pierwszego i drugiego BioShocka było klasycznym rajem, który się nie udał, o tyle Columbia to raj, który jest na krawędzi załamania. Zamiast oglądać sprawę post factum, tym razem będziemy więc centrum wydarzeń. A że komunizm - cóż, bawią ich te społeczno-polityczne problemy, bawią. I dobrze, bo przynajmniej dzięki temu mają coś do powiedzenia.
2. "Infinite" to nadal strzelankowy BioShock czy może jednak wraca do RPG-owego System Shocka? Z tego, co widziałem - typowa strzelanka. Pokazano jeden nowy element - ślizganie się na specjalnych rozmieszczonych w mieście linach, ale poza tym samo strzelanie wyglądało zwyczajnie.
3. Czy wykreowany na potrzeby gry świat jest tak zapadający w pamięć jak Rapture? Na pierwszy rzut oka nie tak bardzo... Nie rzuca się to w oczy. W BioShock cały czas miało się świadomość przebywania pod wodą, tu zaś, gdy spojrzy się na ulice, można przegapić, że jest się w powietrzu. Ale tak, kolejna antyutopia Irrational Games zapowiada się na miejsce podobnie fascynujące. Zastanawiam się, co będzie następne. Podziemne miasto? Kosmiczne?
4. Czym twórcy chcą sprzedawać tę grę? Strzelaniem? Fabułą? Klimatem? Fabułą, zdecydowanie. Tym razem stworzono wreszcie wyraziste postacie. Główny bohater nawet się odzywa (nie do pomyślenia!). Niezwykle interesująco zapowiada się główna oś fabuły, a więc konflikt między Elisabeth a Songbirdem. Przypomnijmy: ten drugi jest ogromnym mechanicznym ptakiem, który z jednej strony kocha i pożąda właśnie jej, a z drugiej strony sprowadza na nią zagładę. Widziałem dwadzieścia minut dema, a już zdążyłem się emocjonalnie zaangażować. Songbird jest przerażający (jak wydał pisk, myślałem, że pękną mi bębenki) i jestem pewien, że będzie główną gwiazdą gry. Nawet nie wiem, czy nie większą niż miasto. Do problemów społecznych znanych z BioShocka Irrational Games dorzuca angażujący psychologiczny thriller? Na to się zapowiada. Jestem za.
5. Czy ta gra miałaby sens bez tytułu BioShock? Wręcz miałaby tego sensu więcej. Dla mnie słowo "BioShock" to tylko zabieg marketingowy - gra udaje tę samą markę, stara się zbudować skojarzenie z poprzednimi częściami i skłonić do zakupu. A to przecież zupełnie inna produkcja, nie odnosząca się wprost do poprzedniczek.
pytał Konrad Hildebrand, BioShocka oglądał Tomasz Kutera