Beat Cop - recenzja. Policjanci z jajami
Te klejnoty mogłyby być nieco większe i bardziej błyszczące, ale Pixel Crow i tak odwalił kawał solidnej roboty.
Był gliną i może nawet sprawdził się w tym zawodzie. Nie zeznawał co prawda przeciwko innemu glinie, ale popełnił równie niewybaczalny błąd – dał się wrobić. Próbowano go zabić, lecz kula trafiła jego spasionego kolegę. Teraz nie jest wyjęty spod prawa, nie ucieka, ale też szuka sprawiedliwości. Nie jest łowcą nagród, nie jest renegatem. Jest… "krawężnikiem"!
Platformy: PC
Producent: Pixel Crow
Wydawca: 11bit Studios
Data premiery: 30.03.2017
Wymagania: Windows XP/Vista/7, Intel Core2Duo 2,4 GHz/AMD Athlon X2 2,8 GHz, 2 GB RAM-u, Nvidia Geforce 9600GS, Radeon HD4000
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Jeśli kojarzycie, z czego przerobiłem powyższy wstęp, Beat Cop od polskiego Pixel Crow jest grą skrojoną wprost dla was. Jeśli nie kojarzycie… cóż, oznacza to, że jestem po prostu stary. Ale w ten tytuł i tak śmiało możecie zagrać.To może kojarzycie jeszcze serię Police Quest? A szczególnie jej pierwszą część? Śmiało można powiedzieć, że Jack Kelly – główny bohater Beat Copa – jest totalnym przeciwieństwem Sonny’ego Bondsa. Ten drugi świecił przykładem, sumiennie wykonywał swoje obowiązki i służył społeczeństwu, stopniowo wspinając się po szczeblach kariery. Zawsze gotowy do podjęcia interwencji, ochrony życia obywateli, rozwiązania każdej zagadki. W życiu nie przyjął łapówki, a jeśli ktoś łamał prawo – ścigał go do końca.Jack Kelly to natomiast dupek. I to bardzo cyniczny. Były detektyw, który w wyniku nieszczęśliwego zbiegu zdarzeń został wplątany nie tylko w morderstwo, ale też kradzież diamentów i kompromitującego filmu (na kasecie VHS, a jakże!) z sejfu pewnego senatora. Łaskawie nie odstrzelono go w „niewyjaśnionych okolicznościach”, nie wywalono też na zbity pysk. Nie, zrobiono mu coś gorszego – został zdegradowany.Teraz zamiast rozwiązywać sprawy kryminalne, biega w tę i we w tę po rewirze, wystawiając przy tym mandaty za parkowanie, ganiając za drobnymi złodziejaszkami i uciszając nadaktywne dzieciaki, puszczające za głośno muzykę. Albo będąc ofiarą głupich żartów kolegów, jak na przykład wezwanie do podwójnego zabójstwa, które okazało się prośbą starszej pani o kupno pączków. Albo niańcząc niewylewającego za kołnierz kolegę po fachu z Rosji… przepraszam, ze Związku Radzieckiego, bo przecież mamy 1986 rok.A o tym fakcie mówi nam nie tylko data przed każdą odprawą. Cała gra, począwszy od bardzo ładnego pixel-artu, przez ścieżkę dźwiękową autorstwa Piotra Musiała, a na nawiązaniach do ówczesnej popkultury i charakterystycznego dla tamtego okresu stylu dialogów skończywszy, przenosi nas w przeszłość.Tylko szkoda, że twórcy nie poszli z tym wszystkim jeszcze dalej. W materiałach promocyjnych było całkiem sporo nawiązań do seriali typu "Policjanci z Miami" czy "Magnum", ale w grze zbyt wiele tego nie ma i zwykle ogranicza się do nazwisk na domofonach. Klikając na wejście do budynku, zobaczymy, że możemy zadzwonić do pana M. McFly'a czy F. Kruegera, czasem usłyszymy też dialog z "Obcego", ale przydałoby się więcej, choćby jakaś współpraca z detektywami Crockettem i Tubbsem.Tymczasem widać, że gra w swoich nawiązaniach do minionego okresu bardziej skupia się na stereotypach i niewybrednym słownictwie i choć samo w sobie nie jest to złe, a nawet wychodzi świetnie, to przydałoby się, przynajmniej dla wyważenia całości, nieco bardziej subtelne podejście do tematu.Dialogi w ogóle zasługują na poświęcenie im więcej miejsca, bo nie tylko grają główną rolę w budowaniu klimatu, ale są po prostu dobrze napisane. Czytając je, człowiek ma wrażenie, że faktycznie ogląda jakiś film o gliniarzach z przełomu lat 80. i 90. Mięcho lata na wszystkie strony, policjanci wcale nie są sympatycznymi funkcjonariuszami, zawsze skorymi do wysłuchania obywatela.
Ci zresztą nie pozostają dłużni i kiedy "przyłapią" Kelly'ego na wypisywaniu mandatu, puszczą stosowną wiązankę, kiedy indziej natomiast rzucą luźny komentarz o tym, że w dzielnicy jest sporo czarnoskórych mieszkańców. Swoją drogą, Kelly też nie jest tutaj świętoszkiem, bo jego rozmowy z prowadzącym pralnię Chińczykiem potrafiły wywołać u mnie salwy śmiechu.Zwieńczeniem tego wszystkiego są natomiast odprawy przed każdym dniem służby. Prowadzący je sierżant istnieje chyba tylko po to, by w niewybrednych słowach mieszać policjantów z błotem. Nie wyrobiłeś normy mandatowej - pocisk. Nie złapałeś wszystkich złodziei - pocisk. Zrobiłeś wszystko jak trzeba - pochwała. A potem pocisk. Oczywiście wszystko doprawione solidną porcją słów, za użycie których w recenzji naczelny sam stałby się dla mnie rzeczonym sierżantem.Odprawy to również możliwość pogadania i bliższego poznania naszych kolegów z posterunku. Jest ich czterech i bardziej stereotypowo już się nie dało: latynos - dewiant seksualny, wiecznie narzekający biały, klasyczny grubas, dla którego ważniejsze od łapania przestępców są pączki. I kobieta, próbująca jakoś odnaleźć się wśród rzucających niewybredne dowcipy kolegów.A jak już sobie pogadamy, wszystko jest ucinane przez sierżanta słowami: "To może łaskawie pójdziecie na swoje rewiry?". No dobra, może mówi to bardziej dosadnie, ale przecież nie będę tu przeklinał.To co może robić nasz dzielny posterunkowy na służbie? Każdego dnia dostaje nowy zestaw zadań: wystawić ileś mandatów za różne wykroczenia, przejść się od jednego końca rewiru do drugiego, pozrywać plakaty jakiejś nowej sekty i tak dalej. Czasem jest to urozmaicane bardziej złożonymi wątkami, jak znalezienie zbiega czy zidentyfikowanie i przeszukanie samochodu, którym gang rozwozi narkotyki.Wszystko jest natomiast przeplatane zdarzeniami losowymi; a to w którymś sklepie złapano złodzieja, kiedy indziej kogoś zamordowano, ktoś maże po ścianach, a ktoś inny potrącił rowerzystę i uciekł z miejsca wypadku. Do tego dochodzą jeszcze zlecenia od lokalnych społeczności.
Jako dobry dzielnicowy musimy dbać o odpowiednie stosunki z mieszkańcami rewiru, więc warto od czasu do czasu odwiedzić okoliczne biznesy i pogadać z ich właścicielami albo tak po ludzku odpuścić komuś mandat. Jeśli ludność cywilna nas polubi, będzie bardziej skora do współpracy, a na przykład właściciele restauracji czy sklepu z pączkami zawsze znajdą dla Kelly'ego darmowy poczęstunek odnawiający wytrzymałość.Samo zachowanie dobrych relacji ze zwykłymi mieszkańcami nie jest trudne, bo wystarczy być po prostu "wporzo" gliną. Trudniej jest z utrzymaniem równowagi. Po jednej stronie dzielnicy mamy mafię, oczywiście włoską i oczywiście z siedzibą w pizzerii. Na drugim końcu jest gang - zgodnie ze stereotypem "czarny" i skupiający się wokół lokalnego lombardu. Oni też od czasu do czasu mają dla nas jakieś zadania: od prostego dostarczenia paczki, przez zrobienie na złość konkurencji i przymknięcie oka na występki, a na zapewnieniu ochrony skończywszy.Zdaniem Pawła Olszewskiego: Wulgarne dialogi i specyficzne poczucie humoru bohaterów BeatCopa to nie jest coś, co znajdziemy w co drugiej grze wideo. Szacunek dla twórców za takie podejście do tematu. Za resztę gry też, bo BeatCop to bardzo ciekawa i przemyślana produkcja, w której o dziwo nie razi powtarzalność rozgrywki ani fakt, że całość toczy się właściwie tylko na jednej niezbyt długiej ulicy. Do maksymalnej oceny w moim prywatnym rankingu brakuje tylko lepszych odgłosów tej ulicy, a także ciekawszej muzyki. Umowna oprawa graficzna ma swój urok, umowne dźwięki już nie.Problem w tym, że w większości przypadków pomoc jednym powoduje utratę sympatii wśród drugich. A trzeba jeszcze pamiętać, że mimo wszystko jesteśmy policjantem i mamy strzec prawa. Dlatego gdy dostajemy wezwanie, że mafia wymusza gdzieś haracze, musimy poważnie się zastanowić, jak do tego podejść. Jeśli aresztujemy bandziorów, spodoba się to policji oraz ludności, ale dostaniemy potężny minus do stosunków z Włochami. Z drugiej strony - przymknięcie na wszystko oka to nie tylko pogorszenie relacji ze społeczeństwem, ale też gorsze wyniki w policji, opieprz od sierżanta i nawet kara finansowa.A pieniądze w grze są, wbrew pozorom, bardzo ważne. Kelly kupuje za nie jedzenie potrzebne do odnowienia wytrzymałości (jak spadnie, to szybciej się męczy i może krócej biec) albo działające tak samo narkotyki, bo na żarcie brakuje mu czasu. Poza tym co kilka dni musi płacić alimenty - jeśli nie ma kasy, wylatuje ze służby, a gra się kończy.Tutaj zaczyna się najciekawszy element Beat Copa, czyli lawirowanie między poszczególnymi grupami i decydowanie, które zadanie wykonać, a które zignorować. Policyjna wypłata do najwyższych nie należy; jeśli nie wyrabiamy 200% normy, kasy nie uzbieramy. Może w takim razie warto przyjąć kilka zleceń na boku?Codziennie mamy kilka okazji do dodatkowego zarobku. Raz możemy po prostu wziąć w łapę i nie wystawiać mandatu, kiedy indziej gang poprosi nas o osłanianie handlarza narkotyków, albo mafia powie, żebyśmy nie aresztowali zbiegłego przestępcy. Za wszystko dostaniemy pieniądze większe niż nasza standardowa wypłata, ale ma to też swoją cenę - inną niż po prostu pogorszenie relacji z pozostałymi "frakcjami".
Jeśli nie będziemy wyrabiać policyjnej normy, w końcu możemy wylecieć ze służby. Podobnie jak w sytuacji, gdy wydział wewnętrzny przyłapie nas na przyjmowaniu łapówki, a oni pojawiają się w naszym rewirze dość regularnie. Nie wspominając już o tym, że jak za bardzo zaleziemy za skórę którejś z grup przestępczych, może się to dla nas źle skończyć.W grze co prawda nas nie zabiją, przynajmniej mi się to nie przytrafiło, a stosunki z mafią miałem na poziomie "NIENAWIŚĆ", ale przestaną nam pomagać w prywatnym śledztwie. Bo nie zapominajmy, że Kelly musi oczyścić swoje nazwisko i ma na to dokładnie 21 dni - po tym czasie obecny, przychylny mu szef policji odejdzie na emeryturę i będziemy tam, z czego jesień średniowiecza obiecuje zrobić sierżant, jeśli przestaniemy wyrabiać normy mandatów.Beat Cop to trochę dziwna gra. Z jednej strony mamy typowy "czasozarządzacz", w którym musimy poradzić sobie z tykającym zegarem i natłokiem zadań. Co ciekawe, choć roboty jest bardzo dużo, gra ani razu nie dała mi odczuć, że sobie nie poradzę. Jasne, nie zawsze udawało się zrobić wszystko, ale nie było syndromu "niezadowolonego wirtualnego klienta" i widma przedwczesnego zakończenia gry, tak znanego z innych tego typu produkcji.Z drugiej strony jest to bardzo fajna przygodówka. Może nie taki klasyczny point and click, jak wspomniany już Police Quest, ale nadal z ciekawą, wciągającą fabułą oraz tajemnicą do rozwiązania. Dlatego niezależnie od tego, czy na myśl o wąsach Toma Sellecka kręci wam się łezka w oku, czy lubicie czuć presję czasu albo po prostu wciągają was przygodówki - Beat Cop jest grą, w którą zagrać zdecydowanie warto. Tylko, cholera, szkoda, że nie udało się wcisnąć do niego choć jednej kwestii wypowiadanej przez Tomasza Knapika.