Battlefield: Bad Company 2: Vietnam - dodatek z charakterem
Tasowanie mapek i trybów dostępnych w Bad Company 2 w ramach darmowych dodatków było miłe, ale by po dziewięciu miesiącach odświeżyć rozgrywkę i znów przyciągnąć graczy, trzeba było czegoś więcej. Vietnam to dodatek, który zmienia reguły panujące na polu walki, ale czy pachnie zwycięstwem jak napalm w Czasie Apokalipsy?
29.12.2010 | aktual.: 08.01.2016 13:23
Zacznijmy od podstaw - jeśli szukacie fabularnych misji, które w magiczny sposób przerzucą wesołą kompanię do Wietnamu, by Sweetwater mógł się wydurniać w słomkowym kapeluszu, to gorzej trafić nie mogliście. Vietnam to dodatek do trybu multiplayer, oferujący 5 zupełnie nowych map, nowe uzbrojenie oraz kilka pojazdów z charakterystycznym, pękatym śmigłowcem Huey na czele.
Witajcie w dżungli Bałem się, że "podmiana dekoracji" skończy się jedynie na warstwie wizualnej, ale DICE zbyt dobrze zna się na swojej robocie. I nie mówię tu bynajmniej o wrzuceniu do gry dwóch godzin muzyki, którą możemy słuchać zarówno w menu, jak i w trakcie walki, gdy wydobywa się z zamontowanych na pojazdach i śmigłowcach głośników. "Cwał Walkirii" to niekwestionowany hit starć pomiędzy armią północnego Wietnamu i amerykańskimi marines, ale o tym, że Vietnam to nie zwykłe Bad Company 2 przekonacie się, gdy niesiony dźwiękami dzieła Ryszarda Wagnera pilot śmigłowca zostanie brutalnie sprowadzony na ziemię ogniem ze zwykłego kałacha.
Pojazdy odgrywają na nowych mapkach znacznie mniejszą rolę, niż dotychczas. Starć z ich wykorzystaniem na podobną skalę, co w podstawce tu nie uświadczycie. W zasadzie jedynie w dolinie Phu Bai czołgiści i piloci mają pole do popisu. Na innych mapkach ukształtowanie terenu sprawia, że zastawienie pułapki na powolną maszynę jest dziecinnie proste, a poza tym autorzy nie szaleli z liczbą dostępnych na nich maszyn. Jeden ze sztandarowych elementów serii został w tym dodatku zredukowany do roli drugoplanowej, dzięki czemu większy nacisk został położony na walki piechoty. Chyba nigdy w historii serii nie były one aż tak intensywne.
Pamiętajmy, że skok w przeszłość, jaki funduje nam dodatek, wiąże się z odarciem arsenału z technologicznych nowinek. Pozbawiony lepszych narzędzi celowniczych, niż muszka i szczerbinka w pierwszych meczach czułem się baaardzo niekomfortowo. Łapałem się na tym, że zamiast strzelać do wszystkiego co się rusza, wolałem zbliżyć się do przeciwnika, by mieć pewność, że nie poślę całego magazynku obok niego. Mniejsza celność broni sprawia, że wymiany ognia pomiędzy ukrytymi gdzieś za elementami otoczenia graczami potrafią się przeciągnąć do momentu, gdy któryś z kolegów nie zlituje się, obchodząc pozycję przeciwnika z boku. Współpraca w małych oddziałach to wciąż sprawa kluczowa dla sukcesu (i dobrego wyniku punktowego).
Paweł Winiarski: Ni to paczka mapek, ni pełnoprawny dodatek na miarę ballady o geju Tonym. Vietnam daje się poznać jako skórka na świetne Bad Company 2 i tak powinien być rozpatrywany. Nowe lokacje, bronie i tryby bawią w odrobinę inny sposób niż podstawka, ale cały czas czułem, że gram w to samo, co wiosną. Czy to zarzut? Niekoniecznie, bo powiew świeżości był potrzebny, aby gracze na nowo pokochali Battlefield: BC2. Pomimo wielu błędów, Vietnam spełnił pokładane w nim nadzieje. Do zobaczenia na ryżowym polu.
Wietnam to nie przelewki Nowe w większości mapki nie przypominają już mniej lub bardziej płaskich pól bitew z Bad Company 2. Poukrywane ścieżki pozwalają tu zdobyć sporą przewagę wysokości nad przeciwnikiem, co automatycznie sprawia, że jego szanse na przeżycie drastycznie maleją. Wzgórza i doliny Wietnamu same w sobie sprawiają, że walczy się tu po prostu inaczej, a jedna para oczu to często za mało, by w porę zauważyć zagrożenie. Zwłaszcza że obie strony konfliktu nie paradują w krzykliwych kolorkach i łatwo wtapiają się w brązowozielone poszycie dżungli czy spalone na popiół resztki zbombardowanego napalmem lasu. Nowe lokacje mają naprawdę świetny klimat, a iluzji odpalenia zupełnie nowej gry dopełnia narrator, radiowym głosem informujący nas o celach misji, w trakcie jej ładowania.
Wcześniej wspomniałem o podniesieniu poziomu intensywności walk i na pewno jest to coś, co warto odnotować. Zwłaszcza w trybie Rush, w którym drużyny na zmianę atakują i bronią kolejnych baz, można poczuć się jak mięso armatnie, rozbijające się kolejnymi falami o umocnienia obrońców. Oczywiście wiele zależy od tego z kim się gra, ale najwięcej frajdy sprawiają mi mecze, w których dopiero ostania, desperacka próba szturmu przełamuje obronę i przenosi akcję z wyniszczonego przez działania obu stron fragmentu mapy w jej dalsze rejony. Mapy oferują kilka miejsc, w których zawsze toczą się najcięższe walki, a gracze muszą kombinować, by przełamać impas i przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nie muszą to być nawet klasyczne wąskie gardła, choć autorzy nie bali się również w takich miejscach umieszczać skrzynek, które jedni chcą zniszczyć, a drudzy obronić. Wydaje mi się, że DICE trochę oszukało graczy i wzmocniło siłę broni, by zrekompensować utratę przyrządów celowniczych, więc choć pociski smugowe pokazują, że przydługa seria z karabinu zalewa ołowiem całą okolicę, to o śmierć jest tu łatwiej, niż poprzednio. Jednym się to spodoba, innych może zniechęcić. Mnie osobiście cieszy, że czuć tu coś nowego i nie mamy do czynienia jedynie z nowymi skórkami.
Niedobitki Jeśli z powyższych akapitów wyciągnęliście wniosek, że Vietnam bardzo mi się podoba i mam ochotę zrobić sobie przerwę w pisaniu, by wrócić do walki, to macie rację. Niestety nie jest tak, że dodatek nie ma słabych stron.
Konrad Hildebrand: Podoba mi się większa intensywność walk piechoty, ale same mapy już średnio. Mało jest w nich czegoś do niszczenia, mało krzaków, w których można by się schować jak w dżungli. Lubiłem poczucie, że wraz z intensywnością walk, otoczenie dokoła ulega coraz większej destrukcji. Tutaj tego nie ma, po prostu wchodzimy na wypalone wzgórze 937. Kupić trzeba, bo znajomi nie grają już w podstawkę.
Nie trzeba być specjalnym marudą, by żałować, że DICE poszło na łatwiznę i obu stronom konfliktu zafundowało dokładnie to samo uzbrojenie. Wiem, że tak samo było w podstawce, ale rozdzielenie arsenału dodałoby walkom charakteru. Nie mówię tu już nawet o takich smaczkach, jak zacinająca się broń, która przecież była zmorą walczących w Wietnamie żołnierzy, ale o najzwyklejszym w świecie skojarzeniu: biegam z M16 - jestem jankesem, więc w starciu twarzą w twarz z żółtkiem i jego kałachem jestem w lekko niekorzystnej sytuacji. Obecnie stronę konfliktu, do której zostałem przydzielony poznaję jedynie po kolorze opasek na rękach.
Balans broni to moim zdaniem osobista sprawa każdego gracza. Ginąc, staram się nie narzekać na zbyt mocną broń przeciwnika, bo przecież sam mogłem ją wybrać. Zwłaszcza że system klas w rozszerzeniu nie nakłada w tym temacie zbyt wielkich obostrzeń. Trudno jednak nie zauważyć, że większość graczy paraduje z ciężkimi karabinami maszynowymi, a kamera pokazująca naszego zabójcę udowadnia, że radzą sobie nimi zdumiewająco świetnie także na daleki dystans. Rozumiem unieruchomienie przeciwnika gradem pocisków, by koledzy oskrzydlili jego pozycję i podrzucili jeden czy dwa granty. Kolekcjonowanie takim działem headshotów już nie bardzo. DICE majstruje również przy miotaczu ognia. Na początku była to naprawdę zabójcza maszyna, a odgłos jej podmuchu automatycznie zmuszał do odwrotu. Teraz potraktowany płomieniem gracz, dla którego kontynuowanie walki w teorii powinno być czystym szaleństwem, spokojnie zdąży ubić swojego napastnika i umknąć na bok, by płomienie po prostu zgasły.
Ostatnim kamieniem, jaki dorzucę do ogródka autorów jest litania błędów, na które narzekają gracze. Niespodziewane wyzerowanie statystyk może przyprawić o zawał serca, ale na szczęście jest tylko chwilowe i po ponownym odpaleniu gry z reguły nie ma po nim śladu. Trwały uraz na psychice mogą wywołać jednak kolejne zgony z karabinu zamontowanego na łodzi "pływającej" pod mapą. Podobne błędy występowały też w "podstawce", dlatego fakt, że bogatsze o 9 miesięcy doświadczeń z pojedynkami sieciowymi studio dopuściło do powtórki jest naprawdę żałosny. Również mapki nie zostały odpowiednio przetestowane, czego efektem są utknięcia na kępach trawy, przenikanie przez obiekty i inne tego typu historie. Niby nic wielkiego, ale autorzy dodatku mieli aż nadto czasu, by te wpadki wyeliminować.
Werdykt Vietnam to solidny dodatek, który wnosi do Bad Company 2 więcej, niż tylko podmianę modeli i nowe lokacje. Oczywiście bardzo mocno odczuwalna jest więź z podstawką, ale postawienie na walki piechoty i "wypiętrzenie"plansz sprawia, że walka smakuje tu inaczej. Nie każdemu się to spodoba, bo żywsza akcja powoduje też większy chaos, ale przezwyciężenie go w oddziale składającym się ze znajomych wcale nie jest takie trudne. Pogódźcie się tylko z myślą, że w Wietnamie śmierć może czaić się wszędzie.
Maciej Kowalik