Battlefield: Bad Company 2 - recenzja
Samotnicy mieli swoje 8 kilo tekstu z opisem kampanii dla pojedynczego gracza, teraz czas na wielbicieli potyczek w sieci. Każdy, kto choć troszkę ogarnia branżę gier wideo, wie doskonale, że Battlefield jest na pecetach synonimem rozgrywki multiplayerowej. Czy uda mu się pokonać w tej kategorii niekwestionowanego króla konsol?
Walczyć z Modern Warfare 2 na jego własnym gruncie może tylko firma taka jak Dice. Battlefield od 2002 roku wyznacza trendy w multiplayerze. Tryb conquest, perki, walka pojazdami, dowódca zarządzający polem bitwy, głosowa komunikacja podpięta pod łańcuch dowodzenia - wymieniać można długo. Batki albo te elementy wprowadzały jako pierwsze, albo kopiowały gdzieś użyte patenty, ale w taki sposób, że działały perfekcyjnie. Pierwsze Bad Company szło w niezłą stronę, ale nie wszystko w tym tytule działało. Część druga poprawia co się tylko da, dodaje wszystkie opcje, które powinien mieć nowoczesny FPS i oddaje nam pakiet mający bardzo solidną (choć sztampową) kampanię dla jednego gracza, oraz tryb sieciowy zbliżający się do perfekcji.
BAD WARFARE? Pierwsze skojarzenia są oczywiste - Bad Company 2 JEST podobne do MW2 (nasza recenzja tutaj). Tempo rozgrywki znacznie podkręcono, a mapy skonstruowano tak, aby kanalizować walki w określonych miejscach. Dzięki temu 24 graczy zupełnie wystarcza do stworzenia wojennej zawieruchy nie słabszej niż ta oferowana przez 256 magików. Trybów jest w sumie niewiele, bo tylko cztery, ale wystarczy jeden mecz w zwykłym Rush (w polskiej wersji Gorączka), by wiedzieć, że więcej nie trzeba. Powtórzę to co już kiedyś mówiłem - beta na PlayStation 3 w której grano zaledwie na jednej mapie, dała mi więcej radochy niż całe multi w MW2 (wyjąwszy z tego spec-ops). W pełnej wersji map jest sześć (osiem w edycji limitowanej), więc powodów do grania w BC2 jest odpowiednio sześć albo osiem razy więcej.
Walczy się na większych dystansach, a wrogowie wytrzymują sporo trafień, przez co walka robi się trudniejsza i bardziej oparta na umiejętnościach. Tu nie ma akcji, w których co chwila za plecami spawnuje się przeciwnik, który trzema pociskami kładzie nas trupem. Starcia są bardziej pozycyjne, no a do wszystkiego dochodzi zniszczalny teren, który pod wieloma względami od nowa definiuje sens sieciowych strzelanin. Tu żadna ściana nie stanowi skutecznej osłony, bo każdą można zniszczyć. Nie przestrzelić, licząc że trafiamy we właściwe miejsce, tylko rozpirzyć w drobny mak.
Trybów dużo nie ma, ale każdy z nich trafia w sedno - Gorączka w wersjach drużynowej i squadowej to zabawa w wysadzanie par przekaźników. Zniszczenie obu otwiera drogę do kolejnego fragmentu mapy, gdzie sytuacja się powtarza. Wbicie się na dobrze broniony przekaźnik to zadanie wymagające doskonałej koordynacji. Jeśli jedna z drużyn wie co robi, to jej przeciwnicy mają zwykle przerąbane. Squadowa odmiana gorączki to walka czterech na czterech, a punkty do zdobycia są tylko dwa. W efekcie bitwy są znacznie krótsze.
Klasyczny battlefieldowy conquest (w polskiej wersji - podbój) polega na przejmowaniu tak zwanych flag, czyli wskazanych punktów na mapie. Każda drużyna dysponuje tak zwanymi ticketami, czyli przepustkami na pole bitwy. Traci je gdy giną żołnierze, albo przeciwnik zdobędzie przewagę w flagach. Tu walka teoretycznie jest bardziej taktyczna, ale w praktyce jest więcej chaosu niż w Gorączce. Dlaczego? Bo tam gracze są rzuceni przeciwko sobie, a tu mogą odradzać się na każdej zajętej fladze. Trzeba bardziej martwić się o plecy, uważając na wroga nacierającego z różnych kierunków.
Ostatni tryb to drużynowy deathmatch, w którym walczy się po prostu o fragi. Na każdej mapie umieszczony jest jeden pojazd, którego zajęcie daje oczywiście znaczną przewagę nad wrogiem. Deathmatche najlepiej sprawdzają się w ćwiczeniu celności, bo tu strzelanie jest celem, a nie środkiem do celu, tak jak w pozostałych trybach.
MODERN COMPANY? BC2 jak mało która gra promuje walkę zespołową. Skomplikowany system dolicza punkty za asysty, za zauważenie i oznaczenie przeciwnika, za zajęcie flagi czy walkę w pobliżu wyznaczonego przez dowódcę oddziału celu. Premiowane są także działania wspierające, takie jak rozrzucanie apteczek (przyspieszających automatyczne leczenie), pudełek z amunicją, czy reperowanie zniszczonych pojazdów. Dzięki temu klasy wsparcia czują się naprawdę potrzebne i są odpowiednio wynagradzane za swoje działania. Szkoda, że autorzy nie zdecydowali się na wprowadzenie systemu tymczasowych unlocków z BF2142, które pozwalały przetestować nowe bronie, zanim zdobyliśmy odpowiednie doświadczenie. Tu trzeba na wszystko zarobić samemu, albo polować na broń porzuconą przez zabitych.
Nowoczesny FPS nie może się obejść bez perków, czyli specjalnych cech, dających żołnierzowi jakieś dodatkowe umiejętności. Znajdziemy tu klasyki, takie jak ulepszona penetracja pocisków, czy dodatkowa ochrona, ale także cechy unikalne, przystosowane do specyfiki Battlefielda. Może być to system wykrywania przeciwników dookoła pojazdu, czy większa mobilność. Wspólną cechą wszystkich perków jest to, że żaden z nich nie wpływa bardzo znacząco na rozgrywkę. To troszkę tak jak pasywne umiejętności w RPGach - niby ich nie czuć, ale te +5% krytyka więcej robi sporą różnicę. W grze mamy osobne paski doświadczenia dla głównej postaci i dla każdej z klas, więc jeśli chcemy odblokować kolimator do nowego karabinu szturmowego, to musimy skutecznie grać szturmowcem. A jeśli nie podoba nam się podstawowy karabinek inżyniera, to nie pozostaje nic innego jak granie, aż odblokujemy nowy.
Battlefield to także pojazdy i ten element chyba najwyraźniej odróżnia grę EA od tej wydanej przez Activision. W porównaniu z wersją pecetową park maszynowy jest zdecydowanie mniejszy, w porównaniu z pierwszą częścią mniej więcej taki sam. Pojeździmy wozami pancernymi wyposażonymi w ciężki karabin maszynowy, śmigniemy na quadzie, czy skuterze wodnym, wsiądziemy do czołgu (odpowiednio T-95 i M1A1 Abrams) i polatamy helikopterami, zarówno szturmowymi, jak i transportowym Blackhawkiem. Maszynami kieruje się prosto i przyjemnie, a fizyka jazdy oddana została po prostu perfekcyjnie. Dice, które ma przecież na koncie Rallisport Challenge, zna się na samochodach i to widać.
Wszystkie te cechy składają się na jedną z najbardziej niesamowitych multiplayerowych rozwałek, w jakich miałem okazję brać udział. Tu cały czas coś eksploduje, wali się, albo pada. Fragowanie w takich okolicznościach jest po prostu czystą przyjemnością, a przytulenie celnego headshota daje masę satysfakcji. Zniszczalny teren to nie tylko dodatkowe taktyki walki, ale także doznania estetyczne, których rzadko doświadczamy w strzelaninach. Trudno nie uśmiechnąć się pod nosem, gdy przejeżdżamy przez miasteczko, które do spóły z zespołem właśnie zrównaliśmy z ziemią.
Werdykt Bad Company 2 wzięło niemal wszystko co najlepsze w serii Battlefield i podpatrzyło co sprawdza się u konkurencji. Efekt jest taki, jakiego się spodziewałem - najlepsza strzelanina sieciowa, w jaką miałem okazję pograć na konsolach. Idealnie wyważona, technicznie dopracowana, ładna, dynamiczna a jednocześnie przywiązująca wagę do taktyki. Kampania dla jednego gracza mogłaby być lepsza, ale po jej skończeniu i tak więcej na nią nie rzucimy okiem. Wystarczy na chwilę odpalić multi, by wsiąknąć na długie godziny, dni, miesiące. MW2 mnie rozczarowało, Bad Company 2 oczarowało. Cieszę się, że w końcu i na konsolach znalazł się godny przedstawiciel tej jakże zacnej serii.
Tadeusz Zieliński
*Usługa Xbox LIVE nie jest oficjalnie dostępna w Polsce. Nie wiesz, co to oznacza?Dowiesz się tu.
Battlefield Bad Company 2 (X360)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 16 lat