Battlefield 3 - recenzja

„Battlefield” - pole bitwy - tytuł krótki, ale i treściwy, bezbłędnie przekazujący intencje szwedzkiego studia DICE. Dawno temu jego ambicją było stworzenie wirtualnego pola walki, na którym oddziały piechoty wcale nie byłyby najważniejsze, a zastępy czołgów dodatkowo pilnie obserwowaliby śmigający w powietrzu piloci. W tym roku z tytułu gry zniknął podtytuł „Bad Company”, jego miejsce zajęła cyfra 3, sugerująca koniec wygłupów. Jaki jest więc "nowy" Battlefield?

marcindmjqtx

01.11.2011 | aktual.: 30.12.2015 13:28

Żarty na bok Zejście ze ścieżki wytyczonej przez dwie poprzednie części serii najmocniej widać w trakcie kampanii dla jednego gracza. Zniknęła cała luzacka otoczka tworzona do spółki przez rubaszne żarty (w polskiej wersji opowiadane m.in. przez Cezarego Pazurę) i scenarzystów, którzy nie silili się na zbytnią powagę, tworząc oddział złożony z prześmiesznych i pozornie niepasujących do siebie indywiduów, których przekomarzania nadawały blasku nieszczególnie emocjonującej rozgrywce. „Singiel” i tak był zaledwie uzupełnieniem głównego dania - rozgrywki wieloosobowej. W tym roku zanosiło się na to, że DICE ma ochotę na podbicie stawki i zafundowanie graczom prawdziwej żołnierskiej opowieści z bliskowschodniego frontu.

Nie wyszło, a temu, co poszło nie tak, poświęciłem już osobny artykuł. Widząc jak DICE szamocze się i nijak nie potraf zaprząc oskryptowanych, z góry zaplanowanych akcji do stworzenia emocjonującej przygody, nabrałem nowego szacunku dla ludzi odpowiedzialnych za misje w serii „Call of Duty”. Tam sprawa jest jasna - chodzi o pędzącą akcję, przyśpieszającą pompowanie do żył kolejnych dawek adrenaliny. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej, ale nudzić się nie sposób. W „Battlefield 3” projektanci zafundowali nam nieprzyjemny „rozkrok” pomiędzy ich ambicjami a umiejętnościami. Ograniczyli wolność gracza, wrzucając go w ciasne korytarze (inaczej niż w „Bad Company 2”, gdzie mieliśmy sporą dowolność), ale kompletnie nie wykorzystali potencjału, jaki idzie za możliwością precyzyjnego zaplanowania atrakcji na jedynej dostępnej dla gracza drodze. Pomimo tego, że gra żongluje postaciami i kilkakrotnie wrzuca nas również za stery czołgu, czy do kabiny myśliwca (tu tylko raz, w dodatku to nie my pilotujemy!), z kolejnych misji wieje nudą.

Nie pomaga też pełna ogranych motywów fabuła, w której uganiamy się za terrorystą, będącym nowym właścicielem bomb atomowych i zagrażającym zachodnim cywilizacjom. Autorzy jako inspiracje dla kampanii wskazywali film „Hurt Locker” i serial „Generation Kill”. Wstyd, bo oba tytuły skupiały się przede wszystkim na życiu na froncie, ciągłym napięciu, a serial dodatkowo potrafił pokazać, jak przeprowadza się militarne operacje na Bliskim Wschodzie. Na to samo liczyłem w grze, a dostałem kilkanaście niby-powiązanych ze sobą misji, które jednak nie składają się ani na ciekawą opowieść, ani na godne zapamiętania przeżycie.

Na pohybel famfaramfam

Kampanię (całą grę zresztą też, ale w trakcie misji jest to najbardziej widoczne) mogę pochwalić jedynie za fantastyczne spolszczenie. Tym razem w nagraniach wzięli udział aktorzy mniej znani szerokiej publiczności, ale spisali się genialnie, dzięki czemu „Battlefield 3” dołącza do wąskiego grona gier, w które grałem bez ciekawości, czy w oryginale brzmiały lepiej. Tłumacze nie ugrzeczniali żołnierskiego języka, więc nie brakuje ani słów na „k” czy „ch”, ani wypominania, że czyjaś matka nie była zbyt cnotliwa. Spolszczenie trzyma się jednak daleko od rynsztoka, nikogo nie poniosła fantazja, dzięki temu słuchając rozkazów i komunikatów, czujemy się jak w prawdziwej wojennej zawierusze. Trochę zdziwił mnie jedynie fakt, że o ile kwestie żołnierzy amerykańskich słyszymy po polsku, o tyle w kilku misjach, w których wcielamy się w wojaków innej narodowości, pozostaje nam czytanie napisów.

Kupowanie „Battlefield 3”, gdy nie planujecie grać w sieci, nie jest dobrym pomysłem, przynajmniej nie za pełną cenę. Mimo obietnic, DICE nie stworzyło rozgrywki, która potrafiłaby wciągnąć, a opowiedziana historyjka jest tak wtórna, że nawet rzadkie momenty, które miałyby nas zaskoczyć, widać z bardzo, bardzo daleka. Opisanie tego trybu rozgrywki w recenzji, podobnie jak granie w niego, było średnio miłą formalnością.

Co dwie głowy... Dużo lepiej gra spisuje się w trybie kooperacji, w którym dwóch graczy ma do zaliczenia krótkie zadania. Pierwsze wrażenie nie jest ciekawe, bo misja otwierająca zabawę to pozbawione krzty finezji prucie do wrogów pojawiających się z różnych stron świata. Później jest lepiej - gracze wcielą się w obsługę bojowego śmigłowca (pilot+strzelec), w speców od mokrej roboty, którzy nie mogą wzniecić alarmu (tzn. mogą, ale przeciwników będzie dużo więcej), a także w duet snajperski w misji, w której odpowiednie dzielenie się celami jest kluczem do uratowania zakładników.

Jest różnorodnie, jest ciekawie i naprawdę emocjonująco. Nawet etapy polegające na prostym wystrzelaniu przeciwników mają swoje ciekawsze momenty. Zabawa nie starcza może na szalenie długo (jakieś 4 godzinki, jeśli chcecie mieć komplet Osiągnięć/Trofeów), ale nie warto przechodzić obok niej obojętnie. Nawet przy pełnej świadomości, że „Battlefield” to przecież wieloosobowa wojna, toczona od rana do nocy na serwerach.

Poprzednia część (nie licząc mających rozpromować serię na konsolach „skoków w bok” z Bad Company) na dobrą sprawę przecież nie miała trybu dla samotnego gracza i specjalnie nikt nad tym nie płakał. To możliwość wzięcia udziału w niezwykle rozbudowanej grze wojennej z innymi graczami sprawiła, że produkcje DICE owiała aura podziwu, pielęgnowana na internetowych forach, na których każdy ma jakąś historię z wirtualnego pola bitwy do opowiedzenia.

Zbyt znajome widoki Odpalając pierwszy mecz w „Battlefield 3”, nie szykujcie się jednak na potężne uderzenie nowej jakości. Przynajmniej jeśli mieliście możliwość pogrania w sieci w któreś „Bad Company”. Niby gra jest sequelem mającego na karku sześć lat „Battlefield 2” i śmiga na zupełnie nowym silniku, ale... nie rzuca się to w oczy tak mocno, jak byśmy chcieli po spędzeniu mnóstwa godzin w drugim Bad Company. Troszkę szkoda, choć trudno przecież mieć do DICE pretensje, że nie zmienia czegoś, co w opinii wielu graczy było bliskie geniuszu. Nie po to szlifowano do granic możliwości Frostbite Engine, który umożliwia symbiozę walk piechoty, sprzętu zmechanizowanego i śmigłowców (w „BF3” doszły samoloty, ale o tym za chwilę) na olbrzymich mapach, by rezygnować ze swoich zdobyczy. Problem w tym, że trudno nie ulec wrażeniu, że autorzy obiecali nam więcej, niż potrafili rzeczywiście wrzucić na płytkę.

W trakcie meczu czas na podziwianie nowego systemu animacji mamy w zasadzie jedynie w trakcie zbiorowego sprintu do pierwszego punktu kontrolnego, kiedy to faktycznie widać, że żołnierze poruszają się, jakby faktycznie od dobiegnięcia do niego zależało ich życie. Jeśli jednak od razu chwycicie za RPG, czy siądziecie za sterami czołgu, chętni do przetestowania nowego systemu destrukcji, spotka Was zawód. System zniszczeń otoczenia wcale nie został rozwinięty. Ba, stał się on jeszcze bardziej wybiórczy w kwestii tego, co można zniszczyć, a w co możemy bić kolejnymi pociskami do opróżnienia magazynków, a i tak się nie ruszy. Widać to szczególnie na mapach z dużą ilością zabudowań, na których walczymy najczęściej w ciasnych uliczkach, z budynkami górującymi po obu stronach, czy w podziemnych tunelach, gdzie pociski z wyrzutni rakiet zatrzymują przewrócone regały czy ścianki kiosku do sprzedawania biletów.

Takie mapki to zresztą mocne odejście od tradycyjnych, otwartych lokacji, na których „Battlefield” rozwijał skrzydła. Walki w pomieszczeniach i wąskich gardłach to domena „Call of Duty”. W serii Activision jest to zrozumiałe, bo nie możemy kierować w niej pojazdami, ale w „Battlefield” to strzał w kolano i rabowanie własnej gry z drzemiącego w niej potencjału. Na dorównanie konkurencji pod względem dynamiki Szwedzi i tak nie mieli co liczyć, a zamykanie większości maszyn w garażu w trakcie walk nad Sekwaną czy w paryskim metrze jest strasznym marnotrawstwem.

Oprawa? Cóż, wszystkie zachwyty zarezerwowane są dla wersji pecetowej. Na konsolach gra nie wygląda bynajmniej źle - kilkukrotnie w trakcie kampanii nadziejecie się na ładne widoczki (obowiązkowo zainstalujcie lepsze tekstury z płytki z multi), które będą mogły was zdekoncentrować. W multiplayerze nie widzę specjalnych różnic względem poprzedniej gry. Rzecz jasna, jeśli nie liczyć stanowczo zbyt dużej ilości dymu, kurzu i innego syfu czy nienaturalnego przejaskrawienia ekranu, na kilku mapach oślepiającego graczy ponad miarę. Na pewno nie jest to jakość następnej generacji, na obecnym sprzęcie, co obiecywało w kampanii marketingowej DICE.

Prawo jazdy wciąż ważne Kierowanie maszynami nie zmieniło się od czasów „Bad Company 2” ani na jotę. Zajęcie miejsca za sterami każdej z nich to z jednej strony okazja do przechylenia wyniku meczu na stronę swojej drużyny, a z drugiej nieliche wyzwanie, bo o stratę sprzętu łatwo - gracze na wyższych poziomach od razu biorą na cel każdą metalową puszkę, jaką dostrzegą.

Trzeba wiedzieć, co się robi, dlatego dziwi mnie, że DICE nie pomyślało o jakimś rodzaju treningu. Nie myślcie tak o kampanii, bo jedyne, czego się w niej nauczycie, to sterowanie czołgiem. W coopie dojdzie do tego misja, w której można poznać absolutne podstawy sterowania śmigłowcem. A co z myśliwcami? Niestety, gracze uczą się w trakcie meczów, więc wsiadanie z nieznajomym do czegokolwiek grozi nieprzyjemnymi następstwami, gdy wylądujemy na drzewie, bądź gdy czołg zostanie unieruchomiony pomiędzy kontenerami, między którymi nie miał prawa się zmieścić.

Przydałby się osobny tryb treningowy, który sprawiłby, że maszyny latające przestałyby odstraszać i zaczęły być postrachem wojsk pancernych. Niestety, rzadko trafia się ktoś, kto nie tylko wie, co z nimi robić, ale i odblokował już kilka dodatków. Na początku bowiem wszystkie samoloty i śmigłowce są uzbrojone tylko w działko...

Utarte szlaki Odblokowywanie nowych broni, akcesoriów i umiejętności to zresztą kolejna kontrowersyjna sprawa. Znowu nie mamy wpływu na to, co chcemy dostać przy następnym awansie - każda z klas ma swoją ścieżkę zaprojektowaną przez DICE. Problem w tym, że została ona sztucznie wydłużona przez fakt, że wszystkie dodatki odblokowujemy osobno dla każdej kolejnej broni. Dochrapałeś się kolimatora do m14? Z hk416 już nie użyjesz. Nie przyda się Wam też, gdy gra dołączy Was do wojsk rosyjskich - tam odblokowywanie idzie swoim tokiem, a w dodatku w menu nie znajdziecie opcji uzbrojenia swojego żołnierza z tamtej armii. Chaos!

„Battlefield 3” za bardzo sprawia wrażenie nie nowej gry, a jedynie technologicznego dodatku, uaktualnienia do multi w „Bad Company 2”. Dojście do tej refleksji rozczarowuje, bo kto jak nie DICE ma wytyczać nowe szlaki dla sieciowych strzelanin? Jak chwalić grę, w której największą nowinką jest możliwość oślepiania przeciwników podczepioną pod broń latarką czy laserem (także w pełnym świetle dnia), gdy w naszym gronie wciąż trwają kłótnie o to, czy to faktycznie nowa mechanika, czy błąd, którego ktoś w porę nie naprawił...

Biegniemy!

Jak chwalić? Najprościej jest zwyczajnie odpalić grę z zamiarem zagrania jednego meczu. Rzecz jasna na nim się nie skończy, bo przecież trzeba swoje zwycięskie natarcie uczcić jeszcze skuteczną obroną wyznaczonych punktów. „O, za chwilę odblokuje mi się nowy rodzaj broni”; „Kurczę, dzisiaj jeszcze nie skakałem z urwiska na Demawendzie”...

Wojtek Kubarek: Trybu wieloosobowego chyba nie muszę polecać. Pomimo kilku pomniejszych błędów obecnie jest to najlepszy strzelankowy multiplayer. Niestety, aby móc wystawić ocenę końcową, trzeba wziąć pod uwagę całość, czyli także tryb dla pojedynczego gracza, i właśnie do niego mam najwięcej zażaleń. Głównie za dość nudną, krótką i za bardzo wzorowaną na serii Call of Duty historię. Panowie z DICE, kopiując co lepsze sceny z seriali i filmów o podobnej tematyce, poszli delikatnie mówiąc na łatwiznę. Całkiem przyjemnie spędziłem za to czas w trybie kooperacyjnym. Może gdyby tak wyglądał cały singiel...?  Ocena: 4

Faktem jest, że liczba innowacji jest w „BF3” minimalna, ale trudno też zaprzeczyć, że żadna inna gra nie oferuje tak różnorodnej zabawy w multiplayerze, jak produkcja DICE. Może więc to, że czujemy się tu jak w domu, nie jest taką straszną wadą? Zamiast uczyć się gry od nowa, po prostu wchodzimy do meczu, a pole bitwy wita nas możliwościami, o jakich w innych produkcjach możemy tylko pomarzyć. Dodatkowo „Battlefield”, jak żadna inna strzelanina, promuje myślenie. Umiejętności są rzecz jasna ważne, ale dwa główne tryby obracają się wokół wykonywania zadań, a nie indywidualnych osiągnięć poszczególnych zawodników. Każdą z podstawowych klas postaci możemy dzięki akcesoriom jeszcze bardziej dostosować do aktualnej sytuacji na polu bitwy i potrzeb drużyny. Bo to one i postawione przed oddziałem zadania są tu najważniejsze, a nie stosunek fragów do własnych śmierci.

Mecze mogą trwać tu od kilku do kilkudziesięciu minut, w zależności od zaciętości i umiejętności obu drużyn. W zasadzie po każdym z nich w głowie zostaje jakaś szczególnie efektowna akcja, której byliśmy świadkami, a battlefieldowy serwis społecznościowy / gigantyczna baza stastystyk - Battlelog - jest już pełen niesamowitych historii prosto z frontu. „Battlefield 3” to po prostu wielka wojenna piaskownica, która rozrosła się do rozmiarów, w których nie potrzebuje już scenarzystów do planowania atrakcji. Gracze dbają o nie sami.

Werdykt „Battlefield 3” jest wielki. Problem w tym, że tak samo wielkie było „Bad Company 2”, a przejście na nowy silnik nie pociągnęło za sobą na konsolach żadnego skoku jakościowego, i obietnice DICE nie zostały spełnione. Szwedzi mają jednak ten komfort, że ich pomysł na wieloosobową rozgrywkę, polegający na oddaniu graczom swobody w kreowaniu starć, jest tak unikalny, że broni się sam. Żadna sieciowa strzelanina nie zaoferuje Wam tak spektakularnych akcji, jak opisywany tytuł. Tryb kooperacji jest natomiast bardzo miłym dodatkiem, o wiele ciekawszym i bardziej zróżnicowanym, niż płatny Onslaught w Bad Company 2.

Najnowsza gra studia DICE w żadnym razie nie jest natomiast milowym krokiem dla gatunku. Kampania dla jednego gracza równie dobrze mogłaby nie istnieć, a i zacząłem się zastanawiać, czy „Battlefield 3” na pewno będzie najlepszym FPS-em tego roku. Jeśli jednak chcecie na swojej konsoli wziąć udział w wieloosobowej wojnie totalnej, to lepiej nie mogliście trafić. Pomimo wad, które w zasadzie są nie tyle wadami, co niepotrzebnie rozdmuchanymi obietnicami, WARTO!

Ocena 4/5 Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).

Data premiery: 28.10.2011 Deweloper: DICE Wydawca: Electronic Arts Dystrybutor: Electronic Arts Polska PEGI: 18

Maciej Kowalik

Battlefield 3 (PC)

  • Gatunek: strzelanina
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzje360dice
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.