Battlefield 1 - recenzja. Pierwsza wojna, pierwszorzędna jakość

Battlefield 1 - recenzja. Pierwsza wojna, pierwszorzędna jakość

Battlefield 1 - recenzja. Pierwsza wojna, pierwszorzędna jakość
Paweł Olszewski
24.10.2016 11:45, aktualizacja: 24.10.2016 12:04

Battlefield 1 to kolejny świetny Battlefield. Niekoniecznie w single'u, to jeszcze nie poziom Bad Company 2, ale multiplayer rządzi.

Nie boję się o tryby sieciowe Battlefielda 1. Spędziłem w nich ponad 10 godzin jeszcze w becie. Pograłem też teraz w wersji recenzenckiej z innymi dziennikarzami i tymi, którzy otrzymali wcześniejszy dostęp do gry. Mimo pozytywnych odczuć nie jestem jednak jeszcze gotowy na pełną recenzję. Za mało grałem, nie wszystko jeszcze widziałem. Co innego strzelać po serwerach przed planowaną na 21 października premierą, a co innego w dniu premiery, jak na łączach pojawią się miliony osób. Z tradycyjnym werdyktem i opisem multi poczekamy więc jeszcze kilka dni, już dziś mogę wam jednak powiedzieć trzy słowa o kampanii fabularnej Battlefielda 1.Kojarzycie Valiant Hearts: The Great War? Nie? A powinniście, to jedna z tych gier Ubisoftu, która bez loga francuskiego giganta na ekranie startowym mogłaby być wzięta za grę niezależną. Mała, o ciekawej kresce 2D i jeszcze ciekawszej fabule. Krótkie, ale zazębiające się fabularnie historie grupki bohaterów mimo kreskówkowej oprawy robiły wrażenie. Dokumentalne zdjęcia z pierwszej wojny, czy - jak to się mówiło do czasu wybuchu drugiej - wielkiej wojny, dopełniały przekazu. Pewnie już domyślacie się dlaczego wspominam tutaj o grze Ubi. Nie chodzi tylko o umiejscowienie akcji, ale też pomysł na poprowadzenie fabuły.Battlefield 1 to nie historia jednego żołnierza, a zbiór opowieści z frontu. I to nie opowieści o Harlem Hellfighters. Czarni żołnierze oczywiście się pojawiają, ale rzekłbym, że raczej epizodycznie. Jednemu z nich poświęcony jest prolog, pozostałe pięć bohaterów to już biali mężczyźni i kobiety. Nie oceniam czy to dobrze czy źle, aczkolwiek patrząc na reklamy gry spodziewałem się troszkę czegoś innego. Podświadomie sugerując się Valiant Hearts, liczyłem na jakiś głębszy sens tych historii, jakiś związek przyczynowo-skutkowy, ale nic z tego. Każdy epizod to zamknięta całość. Pakiet 2-4 misji na 1-2 godziny strzelania, czego jedynym plusem jest dowolna kolejność rozgrywania rozdziałów. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przerwać rozdział w połowie, spróbować innego, a potem wrócić do poprzedniego.

Po przekozackim, przeklimatycznym i przekrótkim prologu ze wspomnianym już czarnym żołnierzem jest etap inspirowany "Furią". Kameralna historia o zagubionej załodze czołgu była tym, na co w Battlefieldzie 1 czekałem. To znaczy kameralna pod koniec, bo z początku mamy imponującą bitwę z dziesiątkami biegających żołnierzy i czołgami. Później robi się spokojniej, a jeszcze później jesteśmy zdani już tylko na siebie. Rekonesans lasu w poszukiwaniu wrogów, wykradanie przeciwnikowi części do zepsutego silnika czołgu, samotny atak z zaskoczenia na bocznicę kolejową wroga. Jejku, jakie to było dobre. Gdyby Word of Tanks tak wyglądało i tak się ruszało, miało taki klimat, a także opcję swobodnego opuszczenia w każdym momencie czołgu, to nałogowo grałbym w World of Tanks.Inspirowany "Furią" akt to perełka pokazująca czym Battlefield 1 mógłby być, gdyby DICE miało więcej czasu i zasobów. Po tym rozdziale - gdzie idealnie wycyzelowano klimat, proporcje między jeżdżeniem i strzelaniem, bieganiem i skradaniem, patosem i humorem czy w końcu rozgrywką i pięknie wyreżyserowanymi cutscenami - staje się bowiem mała katastrofa. Narracja kolejnych epizodów siada i staje się pretensjonalna, naiwna albo po prostu głupia, zamieniając się gdzieś po drodze w to stereotypowo rozumiane Call of Duty. Pilot który wychodzi cało po skoku z płonącego Zeppelina do Tamizy? Jest. Człowiek-zbroja rodem z Fallouta z karabinem maszynowym? Jest. Dwupłatowce z zaczerpniętym z Battlefronta sterowaniem z... wyrzutniami rakiet? Są (sic!).

Po zauroczeniu inspirowaną "Furią" misją pojawiła się prawdziwa furia, że tak koncertowo zmarnowano potencjał. Wkradający się sztampowi bohaterowie (odważny Australijczyk, nieopierzony dzieciak zawyżający podczas komisji wojskowej swój wiek) wypadają blado i sztucznie zarówno w polskiej, jak i angielskiej wersji językowej. To nie dubbing psuje grę. To twórcy. Może ta naiwność nie raziłaby tak, gdyby prolog i początek nie były tak udane? Coś jak w Mafii 3, tam też po świetnych trzech godzinach pojawia się zderzenie z brutalną rzeczywistością.Archiwalne zdjęcia z I wojny świa… to znaczy z Battlefielda 1Po prologu i pierwszym zadaniu siada też rozgrywka. Wpada w schematy, zmusza do biegania w kółko, a z początku idealnie wymierzone liczby przeciwników zastępuje tabunami do wybicia. Wtedy wyłazi z kolei ich głupota czy zdolność do teleportacji. Niemal cały singleplayer to korytarzowe poziomy z niewidzialnymi ścianami, które z każdą godziną doskwierają bardziej. Nie, żeby nie było ich na chwalonym przeze mnie początku, ale tam narracja i tempo gry są tak dobre, że nawet nie pomyślałem o skoku w bok.Jestem też troszkę rozczarowany przedstawianiem realiów pierwszej wojny. Przed każdą misją pojawia się plansza ze zbiorem informacji o zadaniu i ogólnie realiach, ale to wszystko. Brakło mi tu zdjęć czy fragmentów kronik filmowych. Jasnego opisu sytuacji geopolitycznej czy choćby nawet wizualizacji mapy świata pokazującej kto jest kto i z kim walczy. W menu mamy niby rzut na kulę ziemską z zaznaczonymi poszczególnymi epizodami, ale co z tego - układ kontynentów się od 100 lat nie zmienił. A granice państw już tak, co dało się zauważyć chyba tylko podczas ostatniej misji nawiązującej do Lawrence'a z Arabii, gdzie fajnie pokazano strefy wpływów. Aż prosiło się o podobną rzecz we wcześniejszych zadaniach.

Chwaliłem kameralne historie bohaterów, zwłaszcza tę jedną. Nie ratujemy tam świata i nie przechylamy szali zwycięstwa Ententy na naszą stronę, skupiamy się na jednostkach i ich dramatach. Niestety umyka tu szerszy kontekst. Z kim właściwie walczymy? O co chodzi w tej wojnie? Gra mi tego nie powiedziała, a gdyby nie ostatnie zadanie w Imperium Osmańskim i wcześniejsza wzmianka o Austro-Węgrach, to mógłbym pomyśleć, że ogólnie w I wojnie strzelało się tylko do "Szkopów". Nie wymagam tworzenia z Battlefielda 1 gry edukacyjnej, ale pod względem przedstawienia realiów i kontekstów historycznych strzelanina DICE wypada gorzej nie tylko od Valiant Hearts: The Great War, ale i drugowojennych FPS-ów od Activision i EA z pierwszego PlayStation.Kampania Battlefielda 1 zaczyna się obiecująco, a potem daje ci w twarz. Nie jest więc dobrze, ale to i tak lepsza sytuacja niż przed laty, a dokładniej rzecz biorąc niż w Battlefieldzie 3 i 4. Progres więc jest, ale to jeszcze nie ten moment, żeby kupować BF-a dla fabuły. Jak już jednak go kupicie, to koniecznie przejdźcie prolog i pierwszą misję. Warto je przeżyć przed wskoczeniem na serwery.Trochę narzekałem, że w trybie fabularnym nie do końca czuć tę pierwszą wojnę światową, że można było zrobić to trochę lepiej. I wiecie co, podobnie jest w multiplayerze. W przeciwieństwie do single'a zupełnie mi to jednak nie przeszkadza, bo wiem, że wszelkie kompromisy czy uproszczenia są po prostu niezbędne do zrealizowania ciekawych sieciowych starć. Najważniejsze w Battlefieldzie 1 jest więc to, że to stary dobry Battlefield. Zmieniły się realia, uzbrojenie, a do pewnego stopnia także tryby, doświadczeni w strzelaninach DICE z miejsca poczują się jednak jak ryby w wodzie.Battlefield 1 to wciąż rewelacyjny sieciowy shooter, który bawi zarówno wolnych strzelców, jak i ściśle współpracujących w ramach drużyny graczy. Kooperacja generalnie popłaca, bo zdobywa się za nią nie tylko dodatkowe punkty (za reanimacje, wykonywane rozkazów, zaopatrywanie w amunicję, respawny "na sobie" - klasyk), ale też zabicia specjalnych wrogów, co w pojedynkę nie zawsze jest takie proste. Zwłaszcza w przypadku tych opancerzonych. Mierzili mnie oni w trybie fabularnym, tutaj wciąż są głupotą, ale akceptowalną. Oprócz stroju tego niemal steampunkowego żołnierza, na poziomach można znaleźć też specjalną snajperkę z amunicją przeciwpancerną lub miotacz ognia. Nasz żołnierz będący przedstawicielem jednej z czterech typowych klas zamienia się wtedy na chwilę w reprezentanta jednej z tych trzech klas nietypowych i niedostępnych z poziomu menu. Nasz albo żołnierz przeciwnika, wtedy samemu takiego opancerzonego kolesia naprawdę ciężko jest rozwalić. Podobnie ma się sytuacja z pojazdami opancerzonymi. Zostały osłabione względem bety, ale i tak sieją popłoch. W Battlefieldzie 1 nie ma wyrzutni rakiet RPG czy C4, najlepiej sprawdza się więc taktyka "wszyscy na jednego". Z podczepianymi pod karabiny granatnikami.Same karabiny to też wdzięczny temat. Uzbrojenie bez laserowej optyki i bajeranckich kolimatorów to miła odmiana od poprzednich odsłon. Specjalne lunety mają snajperki, w reszcie trzeba się jednak zadowolić różnymi typami szczerbinek. Ukłonem w stronę graczy jest jednak wybierany w opcjach poziom zbliżenia przy dokładnym celowaniu. Mimo tego ułatwienia, celne oddawanie ognia to wciąż wyzwanie. Mając karabin powtarzalny zamiast kałasza, trzeba dobrze ważyć strzały.Inna sprawa, że nawet w poprzednich Battlefieldach rzadko biegałem z bronią automatyczną, AK-47 przełączając na pojedyncze strzały. Po każdym wystrzelonym pocisku można wtedy poprawić tor lotu kolejnego. Dla mnie przesiadka na Battlefielda 1 nie była więc dramatyczna, tych gustujących w Uzikach i wypluwających setki pestek karabinach może jednak zaskoczyć. Choć to nie jest tak, że karabinów maszynowych nie ma w ogóle. Jest ich po prostu mniej, no i działają raczej na średnie dystanse, podczas gdy dzięki podkręceniu tempa przeładowywania karabinów samopowtarzalnych, te wcale nie zostają w tyle. Z bliska rozwalają przeciwnika, a przy wprawnym oku i odrobinie szczęścia mogą też ściągać naprawdę odległe cele.

Warto je kosić, zdobywać flagi, rozwalać telegrafy - słowem, robić wszystko, aby zdobywać punkty, awansować na kolejne rangi i odblokowywać nowe uzbrojenie. Te nie wpada jednak automatycznie - za walutę w grze trzeba je dopiero kupić. Tak, są tu więc i mikrotransakcje i coraz popularniejsze dla sieciowych FPS-ów skrzynki ze sprzętem. Dodatki te nie wydają się jednak zbyt inwazyjne i spokojnie można je zignorować.Dlaczego gram w Battlefielda, a nie Call of Duty czy Titanfalla? Bo można w nim niszczyć otoczenie. To znaczy można było w Bad Company 2, bo wraz z kolejnymi częściami DICE powoli odchodziło od swojego firmowego motywu. Zyskiwała na tym architektura poziomów, ale kosztem podatności na destrukcję. Teraz sięgnięto do korzeni i chociaż na każdym levelu jest naprawdę wiele pancernych ścian, to równie wiele można rozwalić. Kruchość większości z nich jest do przewidzenia, zwłaszcza charakterystycznych parterowych domków. Jednak w momencie, gdy z granatnika trafiłem w ulokowane na ostatnim piętrze młyna okienko, rozrywając eksplozją całą górę konstrukcji, poczułem, że spędzę tu jeszcze trochę czasu. Cieszy też demolka większych budowli. Jeżeli nawet nie da się zrównać z ziemią całej kamienicy, to jednak jej frontowe ściany nie są niezniszczalne.Battlefield 1 to pierwszy Battlefield od czasów Bad Comany 2, który zaspakaja moją rządzę destrukcji. A do tego ma kilka fajnych urozmaiceń. Może nie największe z nich, bo znane już z "czwórki", ale najbardziej efektowne, są zmienne warunki pogodowe pola bitwy. Słoneczna pustynia w ciągu kilkunastu sekund może zostać ogarnięta burzą piaskową. Bezchmurne niebo nad europejskimi miastami może zaciągnąć się chmurami. Zmienia się wtedy nie tylko oświetlenie, ale też widoczność i, co za tym idzie, reguły gry. Burza piaskowa to czas na brawurowe rajdy ze strzelbą, w deszczu, przy sporym zachmurzeniu stosunkowo łatwo się natomiast schować ze snajperką w cieniu. Generalnie sporą rolę odgrywa tu kamuflaż. Snajperzy mogą za pomocą specjalnego sprzętu oznaczać wrogów, większość jest jednak niewidoczna zarówno na mapie, jak i w grze. Wydaje mi się, że spora w tym też zasługa szczegółowej oprawy graficznej.Ta jest piękna, porównywalna do Battlefronta, ale ciekawsza. Przy zachowaniu podobnej jakości tekstur dodano szereg efektów cząsteczkowych i bajerów. Wyobraź sobie scenę, w której eksplodujące granaty wyrywają w ziemi ogromne leje, tworząc fontannę błota i żwiru. Gdzieś obok wybuchają granaty gazowe, a na deser wchodzi żołnierz z miotaczem ognia. Battlefield 1 wygląda imponująco, a gram na teoretycznie najmniej reprezentatywnej pod tym względem platformie - Xboksie One.I mówiąc szczerze, właściwie nie mam do czego się przyczepić. 720p Xboksa One na pierwszy rzut oka niczym się nie różni od 900p PS4, w którym spędziłem kilka godzin w becie. Jestem łasy na grafikę, a nie cyferki, oprawa najnowszego Battlefielda to więc dla mnie istne cudo.

Cieszy również stabilność kodu sieciowego i niewielka liczba błędów. Specjalnie czekałem z werdyktem do premiery i zostałem pozytywnie zaskoczony. Co prawda w piątek były ogromne problemy z grą, ale tego samego dnia padł Twitter i klęknął Netflix, trudno więc winić EA za ataki Ddos. W weekend wszystko działało już jak marzenie. Sama gra jest też dopracowana, a ewentualne bugi mieszczą się w granicach błędu statystycznego i nie psują radości z zabawy.Do znanych z poprzednich odsłon trybów gry dołączyły Operacje łączące najważniejsze elementy Podboju i Szturmu. Długie, rozgrywające się w kilku turach i na kilku mapach fabularyzowane starcia nie są dużą nowością, ale zgrabnie łączą najpopularniejsze tryby serii. Nowinką jest za to tryb Gołębie, gdzie należy łapać ptaki i wysyłać za ich pomocą współrzędne dla artylerii. Znalezienie gołębia to jedno, napisanie danych, co trochę zajmuje, to drugie, a zapewnienie mu bezpiecznego lotu to trzecie. Wysłanego przez przeciwnika gołębia można bowiem ustrzelić. Fajna odskocznia od klasyki gatunku.Wspomniałem wcześniej, że gram w Battlefielda dla destrukcji. To prawda, ale nie całkowita. Drugim elementem są "momenty". Sceny, których nie wyreżyserowałby cały sztab scenarzystów z Activison i DICE razem wziętych. Te krótkie i niepowtarzalne chwile, gdy na naszych oczach toczy się wojna przed wielkie „W”. Zabijasz kilku wrogów z rzędu, w tle wali się budynek, a na horyzoncie majestatycznie spada płonący sterowiec. Battlefield 1 obfituje w tego typu atrakcje.Battlefield też, jak zawsze, odkurza moje 5 kolumn kina domowego. Niewiele jest gier robiących z nich aż taki użytek. Niby o tym wiemy, ale i tak z każdą kolejną częścią DICE coś poprawia. Nowość, która absolutnie mnie zniszczyła w tej odsłonie, to dźwięk uderzających o podłogę łusek po strzelaniu z czołgu. Brzmi jakby one naprawdę wysypywały mi się pod telewizorem! Reszta też oczywiście jest świetna, generalnie grzechem jest więc grać w Battlefielda na głośniczkach z telewizora. Ale to trzeba usłyszeć.Battlefield 1 nie jest po prostu kolejnym Battlefieldem w innym settingu, z kosmetycznymi zmianami (jak Hardline) albo uproszczeniami (jak Battlefront). To dopracowana i przemyślana od początku do końca sieciowa strzelanina, dobrze balansująca realia historyczne z realiami "grywalnościowymi" i rynkowymi. Świetna pozycja na długie miesiące sieciowego strzelania, z bonusem w postaci fajnego single'owego prologu.

Paweł Olszewski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)