Battleborn – recenzja. Jak coś jest do wszystkiego, to… potrafi być całkiem fajne

Kto by pomyślał, że bezsensowny, niepoparty praktycznie żadną fabułą grind potrafi dostarczyć tylu godzin świetnej rozrywki.

Battleborn – recenzja. Jak coś jest do wszystkiego, to… potrafi być całkiem fajne
Bartosz Stodolny

Nigdy nie przepadałem za grami, w których jedynym celem jest zdobywanie coraz lepszego sprzętu, tudzież naparzanie się z innymi graczami. Zdecydowanie bardziej wolę tytuły z jakąś historią, którą poznaję w miarę przechodzenia kolejnych etapów. Gry, które może nie niosą ze sobą jakiegoś głębokiego przesłania, ale oferujące coś więcej, niż oklepane „zabili go i uciekł”. W końcu gry, o których nie zapominam chwilę po ich skończeniu. Battleborn taką grą nie jest.Ciężko mi przypisać grę Gearbox Software do konkretnego gatunku. Trochę tu moby, trochę FPS-a, są też elementy gier MMORPG, szczególnie w tym nowszym wydaniu lansowanym przez Destiny czy The Division. Widać też silną inspirację Borderlandsami, ale trudno się dziwić, skoro Gearbox odpowiadał też za tę serię.To wszystko powoduje, że w Battleborn większość znajdzie coś dla siebie. Czy to w formie starć z innymi graczami, czy wspólnego „raidowania”, jest nawet tryb singleplayer dla samotnych wilków, choć to bardziej wrzucony na siłę dodatek, bo gra ewidentnie nastawiona jest na wspólną zabawę. Zatem jeśli lubicie gatunek MOBA, wskakujcie do jednego z trzech trybów PvP, z których każdy zawiera elementy charakterystyczne dla tych gier. Wolicie kooperację i zdobywanie coraz lepszego sprzętu? Story mode jest dla was, czy to ze znajomymi, czy z dobraną przez serwery grupą. Nie lubicie zabawy z innymi? Poszukajcie sobie innej gry. Serio.Bo choć żaden z dostępnych trybów nie jest wybitny, każdy sprawia frajdę, o ile bierze w nim udział więcej osób. Wyszukiwanie grupy działa bardzo sprawnie i nie czeka się w długich kolejkach, a do tego system prawie zawsze dobiera osoby o podobnym poziomie postaci. Jeśli natomiast decydujemy się na zabawę w pojedynkę, czeka nas tylko żmudny grind i niewiele więcej.No dobra, ale o co tak właściwie chodzi? Battleborn to grupa ni to najemników, ni to bojowników o wolność poskładana z członków różnych, czasem wrogo do siebie nastawionych frakcji z całej galaktyki. Wszyscy mają jeden cel – wyzwolić Solus, ostatni układ słoneczny nadający się do zamieszkania, od rasy Varelsi, z którą sprzymierzył się Lothar Rendain, przywódca Imperium Jennerit.Brzmi fajnie? A może sztampowo? Cholera wie, bo historia i cały świat zostały potraktowane po macoszemu. Mało tego - element, na który zawsze zwracam uwagę, czyli tła bohaterów, praktycznie nie istnieje. Na stronie Gearbox Software o każdym można przeczytać w najlepszym przypadku parę zdań, reszta jest do odblokowania w grze po spełnieniu często absurdalnych warunków (wystrzelanie 50 tysięcy nabojów wcale nie jest tak proste, jakby się wydawało). Zwiastun prezentujący fabułę też nie mówi praktycznie nic ciekawego, a dostępny w Internecie komiks wyjaśnia niewiele.Po trochę przydługim tutorialu przechodzimy do lobby, w którym możemy przeglądać swoje postępy, wyposażyć postać i wybrać jeden z dwóch trybów: fabularny, gdzie wykonujemy coś na kształt raidów znanych z innych gier MMOPRG albo PvP dodatkowo podzielony na trzy opcje – kontrola nad punktami, ochrona obszaru i eskorta sterowanych przez sztuczną inteligencję przydupasów. Każdy z nich możemy rozgrywać z losowo wybraną grupą, bądź ze znajomymi.Raidy opierają się na sprawdzonej mechanice. Mamy dużą mapę, na której napotykamy większe zbiorowiska mobów, przeplatane co jakiś czas silniejszym przeciwnikiem, a na koniec zawsze jest boss. Tutaj twórcy poszli trochę na łatwiznę, bo większość misji polega na bronieniu czegoś przed kolejnymi falami przeciwników, a walki końcowe praktycznie zawsze przebiegają tak samo. Bossowie mają co prawda swoje specjalne mechaniki, jak na przykład jeden z Varelsi, który zostaje otoczony generowaną przez pomniejsze jednostki tarczą, a gracze muszą je wybić zanim ogarnie ich zadające obrażenia pole pustki. Niestety, zawsze odbywa się to na tej podobnej zasadzie - w pewnym momencie boss staje się niezniszczalny, a my musimy coś rozwalić opędzając się od przyzwanych przez niego kumpli.Podobnie jest w przypadku trybu PvP, gdzie gra po prostu przekształca się w typową mobę. A jedyne, co ją ratuje, to bardziej dynamiczna i strzelankowa w porównaniu z innymi tego typu produkcjami rozgrywka i konieczność zgrania się z zespołem. O ile przy raidach próg wejścia jest stosunkowo niski, a skład drużyny nie ma większego znaczenia, o tyle w walkach z innymi graczami naprawdę trzeba opanować wybranego bohatera, a ekipa złożona z samych DPS-ów zostanie zmieciona przez taką, w której są też tank i support.Zdaniem Patryka Fijałkowskiego: Grałem tylko w betę, ale to starczyło, bym zarejestrował dwie kwestie: a) Battleborn to gra rozbudowana i ciekawa pod względem mechaniki; b) szkoda, że to nie Borderlands 3. Świat stworzony przez Gearbox wydaje się nie mieć za bardzo tożsamości, a luźne podejście i zabawni antagoniści, owszem, potrafią wywołać uśmiech, ale przede wszystkim przypominają o ciekawszym,  bardziej charakternym postapokaliptycznym uniwersum z poprzednich gier Gearboxa. Rozwodniona atmosfera Battleborna okazała się tym, co ostatecznie zniechęciło mnie do gry.

Jeśli komuś jednak nie będzie przeszkadzać to niedbalstwo w tworzeniu świata, to ma szansę świetnie się bawić, szczególnie jeśli lubi mobę i strzelaniny. Oba gatunki Gearbox miksuje z wprawą.Ale wiecie co? Mimo że raidy są strasznie oklepane, a PvP nie wnosi do gatunku za wiele nowego, to od Battleborna nie można się oderwać. Przeciętna rozgrywka trwa około pół godziny i w ogóle nie czuć upływu czasu. Na ekranie ciągle coś się dzieje. Kolejni przeciwnicy padają pod gradem strzałów, co chwilę coś wybucha, a w słuchawkach słychać komentarze zarówno ekipy, jak i szefostwa, czy mocniejszych przeciwników.Co z tego, że większość rozgrywek wygląda tak samo. Za każdym razem chcę jeszcze raz skończyć ten sam raid albo znowu lać się z innymi graczami. Może tym razem wypadnie ten poszukiwany sprzęt albo wpadnie trochę kredytów, które przeznaczę na zakup paczki z zaopatrzeniem, albo odblokuję jakąś skórkę czy pozę, może nawet uda się dowiedzieć czegoś o wybranym bohaterze. Aż sam się sobie dziwiłem, bo taki bezcelowy grind zwykle mnie nie bawi, jednak w przypadku Battleborna wpadłem w spiralę znaną z Cywilizacji czy Stardew Valley. Jeszcze jeden raz, tym razem naprawdę ostatni.

Wszystkiemu klimatu dodaje świetna, rockowa muzyka, kolorowa, komiksowa grafika i silnie przerysowane postacie. Te zresztą są świetnie zaprojektowane, a rozrzut między poszczególnymi bohaterami jest ogromny. Mamy zarówno gości posługujących się karabinami, jak i mieczami, magią czy wszelkiej maści wymyślnymi urządzeniami służącymi do masowej eksterminacji przeciwników. Nie wspominając już o wyglądzie bohaterów. Potężny Montana uzbrojony w działko obrotowe góruje nad wszystkimi, pod nogami plącze mu się drobna Orendi o czterech rękach, Kleese lata siedząc w swoim fotelu, a Toby to przesłodki pingwin ubrany w potężny egzoszkielet. Do tego dochodzą jeszcze umiejętności specjalne, które rozwijamy w trakcie gry i których użycie wiąże się zarówno z tekstem rzuconym przez bohatera, jak i jakimś efektem graficznym.Poza tym Battleborn jest po prostu śmieszny i nie chodzi tylko o wygląd postaci (choć El Dragon i Toby niszczą system). Odprawy przed kolejnymi misjami utrzymane są w lekkim tonie, a w trakcie ich wykonywania co chwilę słyszymy cięte komentarze rzucone przez któregoś z bohaterów lub koordynujących ekipę sztuczną inteligencę Novę i profesora Kleese’a.Nawet wrogowie, choć źli, potrafią być zabawni, a absolutnym mistrzem jest tutaj zbuntowany komputer ISIC i kierowane przez niego roboty. Szczególnie ten, który wmówił sobie, że jest królem pająków. Autentycznie nie raz i nie dwa wybuchałem śmiechem, a w jednej rozgrywce musiałem przeprosić ekipę i zrobić krótką przerwę, żeby się uspokoić.Dlatego z bólem serca przejdę do kolejnej części. Tej, w której piszę dlaczego Battleborn polegnie.W lutym Maciek napisał tekst o tym, dlaczego nie powinno się porównywać Destiny z The Division. Podobnie jest w przypadku Overwatch i Battleborna. Z jakiegoś dziwnego powodu większość z nas stwierdziła, że skoro obie gry wychodzą w zbliżonym czasie, oferują widok z tej samej perspektywy i polegają na strzelaniu, to muszą być swoimi klonami.Nic bardziej mylnego. Overwatch to po prostu shooter oparty o klasy i umiejętności specjalne bohaterów. W grze dostępny jest tylko tryb PvP, choć w kilku wariantach, a jedyne co możemy odblokować bądź w jakiś sposób zdobyć to kosmetyka dla naszej postaci. W grze Blizzarda chodzi po prostu o czystą frajdę płynącą z rozwalenia gościa z przeciwnej drużyny i po kilku godzinach spędzonych w becie przyznam, że wyszło to całkiem fajnie, ale nie jest dla mnie.Z drugiej strony mamy Battleborn. Bardziej rozbudowany pod kątem gameplayu, w którym rywalizacja z innymi jest tylko jednym z elementów i wcale nie trzeba się na nim skupiać. Szczerze powiedziawszy, ponieważ na dźwięk słowa MOBA szlag mnie trafia, większość czasu w grze spędziłem na tych niby raidach. Zdobywanie coraz lepszego ekwipunku i pieniędzy na zakup skrzynek z wyposażeniem w jakiś dziwny sposób mnie wciągnęło, choć zwykle unikam tego typu zabawy.Do tego gra Gearbox Software wymaga spędzenia w niej sporo czasu, by odblokować dostępnych bohaterów, a dzięki opcji wyboru umiejętności w trakcie meczu i zdobywaniu ekwipunku można pobawić się w różne „buildy” postaci.Porównywać te dwa tytuły do siebie w tak dużym stopniu, to jakby odnosić Call of Duty do Army. W końcu obie o żołnierzach i w obu się strzela, czyli są identyczne. Jest to bardzo krzywdzące, ale tylko w jedną stronę. Na większość niedoróbek Battleborna można przymknąć oko. Strzela się naprawdę przyjemnie i powtarzalność nie przeszkadza aż tak bardzo, do tego łatwiej określić sobie jakiś cel typu odblokowanie konkretnego bohatera i taki dobór sprzętu, żeby wycisnąć z niego jak najwięcej.Paradoksalnie największym problemem Battleborna jest właśnie fakt, że Overwatch wychodzi tak krótko po nim. Tutaj zadziała magia Blizzarda i choć są to różne produkcje, Overwatch wciągnie nosem grę Gearboksa tylko dlatego, że tak bardzo lubimy porównania. A szkoda, bo jeśli już miałbym wybierać, wybrałbym Battleborn.

  • Platformy: PC, PS4, Xbox One
  • Producent: Gearbox Software
  • Wydawca: 2K Games
  • Dystrybutor w Polsce: Cenega
  • Data premiery: 4.05.2016 r.
  • PEGI: 16

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję PC. Screeny pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjerecenzja2k games
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.