Batman: Arkham Origins - recenzja
Tworząc nową grę o Mrocznym Rycerzu studio Warner Bros. Games Montréal miało się trzymać zasady "Nie psuć tego, co już działa". Nie wyszło im - na wielu różnych poziomach.
30.10.2013 | aktual.: 30.12.2015 13:26
Ocena: 2/5 - Ostatecznie - To byłby poprawny tytuł o Batmanie, gdyby ktoś przysiadł do jego testowania i stwierdził, że może warto zrobić mniej, a porządniej.
Batman: Arkham Origins zapowiadany był jako mały odskok od głównej serii. Zamiast studia Rocksteady dostało go inne, bez wielkiego doświadczenia. Mieli zabrać gracza w przeszłość, pokazać młodego Batmana, tuż po rozpoczęciu działalności. Założenia były ciekawe i niezbyt rozbuchane - akcja zamknięta w jednej wigilijnej nocy, ośmiu morderców, którzy zamierzają zdobyć nagrodę za głowę Batmana i on sam przeciw nim. Bez zwyczajowego wsparcia policji czy komisarza Gordona, którzy są metodami Nietoperza prawie tak przerażeni, jak sami bandyci.
Dla ułatwienia zacznę od tego, co wyszło. Lista będzie krótka:
Batman.
Bat-kopiarka Nie ukrywam, że nadal największym plusem jest sam Mroczny Rycerz. Możliwość wyczyszczenia pokoju z wrogów tak, że nawet nie zorientują się, co ich trafiło. Walka w tłumie, gdy zanim pierwszy wróg padnie na ziemię, Batman już zamierza się pięścią na szczękę ostatniego. Szybowanie nad miastem. To wszystko nadal może sprawiać satysfakcję. Kilka razy mruczałem sobie pod nosem „I am Batman” wypadając na wroga z mroku. Problem w tym, że to żadna zasługa WB Games Games Montréal - te elementy były już świetnie wykonane w Batman: Arkham City, a nawet Asylum. W nowej grze zostały tylko skopiowane - pochwały za nie należą się Rocksteady.
Nowe opcje trybu detektywistycznego to tylko iluzja rozwiązywania spraw - w sumie niewiele więcej niż filmik.
Oprócz elementów skopiowanych dobrze, są jeszcze kiepskie kopie. Jak sekwencja walki z jednym z łotrów na jego gruncie, która łudząco przypomina spotkanie ze Scarecrowem z jedynki. Sekwencja halucynacji też żywcem wzięta z tejże gry. Zadania Enigmy to tylko cień klimatycznych zagadek z Arkham City. Znaki zapytania zastąpiły pakiety danych do zbierania, a najlepsze w poprzedniczce zagadki słowne zniknęły zupełnie. Zadań pobocznych jest oczywiście więcej - zwykle opartych na tym samym schemacie: znajdź kilka obiektów na mapie, stocz walkę czy dwie. Nie zamierzam tego poczytywać jako wadę - każdy zrobi sobie te, które mu pasują i który wątek fabularny mu się spodoba. Poza nimi miasto jest jednak boleśnie puste - brakuje mu smaczków, detali, charakterystycznych miejsc, których szukało się w poprzedniczce. Jest za to duże i przedzielone absurdalnie długim mostem. Przemierza się go nie raz, biegając w jakimś wątku z jednego końca mapy na drugi. Ewentualnie można skorzystać z szybkiej podróży, ale tylko między misjami i tylko po uprzednim odblokowaniu umożliwiających to miejsc.
Plusik dla twórców za dodanie do obszaru miasta możliwej do odwiedzenia Bat-jaskini, gdzie można sobie do woli trenować walkę, porozmawiać z Alfredem albo zmienić kostium - mała rzecz, a cieszy każdego fana. Są też dwa nowe gadżety: hak do łączenia rzeczy ze sobą oraz rękawice elektryczne.
Hak, który zdalnie łączy elementy to naprawdę fajny nowy gadżet, choć mocno trąci Just Cause.
Jedyna większa nowość w rozgrywce, to rozbudowane śledztwa detektywistyczne. Celem jest zeskanowanie miejsca zbrodni, by Batman mógł wydedukować bieg wydarzeń. Jego opowieść da się przewijać, by znaleźć kolejne poszlaki i je zeskanować... Czynność jest mało emocjonująca, nie da się w niej zaciąć i niewiele różni się od podążania za śladami krwi w poprzednich grach. W sumie, gdyby była tam scenka filmowa, gdzie Batman prowadzi śledztwo, to gra niewiele by straciła. W dodatku „przewijanie wydarzeń” pachnie nieco patentem z tegorocznego Remember Me.
Bat-komputer jest zepsuty Trzeba pogodzić się z faktem, że ta gra to głównie rozbudowany pakiet misji dodatkowych - choć mogłaby być z tej okazji tańsza. Przeżyłbym to, gdyby nie fakt, że nowi twórcy popsuli mi radość ze starych dobrych elementów. Batman: Arkham Origins zawiera bowiem niewyobrażalną, jak na grę z tak uznanej serii, liczbę błędów i niedoróbek. Zaczynając od szybowania po mieście, gdzie okazuje się, że połowa budynków nie pozwala zaczepić bat-haka. Myślałem, że może się odzwyczaiłem, aż odpaliłem testowo Arkham City, gdzie mogłem płynąć nad miastem co chwila znajdując punkt zaczepienia. W walce wręcz regularnie nie działały kombinacje odpowiedzialne za ogłuszenie leżącego na ziemi wroga albo wyrzucenie kilku batarangów, co burzyło jej płynność. Na moście udało mi się za to przerzucić wroga tak skutecznie, że przeniknął asfalt i wpadł do rzeki. W ten sposób mój Batman ma na koncie dwa zabójstwa. Dorzucam jeszcze znikający dźwięk i zacinający się filmik w scenach latania Batwingiem oraz spadki liczby klatek przy większy walkach i lataniu nad miastem.
Idealnie podsumowuje grę jeden obrazek Wojtka Kubarka: w tym miejscu nie da się zaczepić haka
Błędów jest więcej, a przy ogólnej przeciętności gry irytują one podwójnie. Dwa razy zawiesiła mi się konsola na amen, kilka razy ładując grę rzuciło mnie do punktu kontrolnego wcześniejszego, niż ostatni. Trzy razy zaciął się system szybkiej podróży, pokazując mi bez końca szybujący Batwing. Raz musiałem powtarzać całą sekwencję skradankową, bo gangster, którego miałem przesłuchać zaciął się, a upuszczony karabin dyndał mu w okolicy krocza. To nie są niestety pojedyncze przypadki, a standard - na forach i YouTube łatwo znaleźć jest graczy skarżących się na niedoróbki, z takimi kolosami jak wieża-zagadka Enigmy w dzielnicy Burnley, do której nie da się wejść i trzeba wykorzystać inny błąd. Albo znikający z jednej walki Bane, o którym wspomina nawet IGN w swoim opisie przejścia. Recenzentowi Gamezilli zdarzył się przypadek błędu, który uniemożliwił skończenie gry. Jasne, wszystko da się załatwić łatkami, ale niestety poprzednie gry były dużo bardziej dopracowane i "dzieło" WB Games Montréal słabo wypada na ich tle.
Fabularny ba(t)łagan Przed premierą wydawało mi się, że Batman: Arkham Origins będzie przynajmniej ciekawostką dla fanów postaci i uniwersum Mrocznego Rycerza. Zwarta fabuła, kojarząca się trochę z komiksami „Długie Halloween” i „The Haunted Knight”. Postacie wrogów, które nie są jeszcze tak wyeksploatowane. Wszystko wyglądało obiecująco. Okazuje się jednak, że potencjał ośmiu zabójców został zupełnie niewykorzystany. Szczytem jest Electrocutioner, który w grze jest chyba tylko po to, by Batman mógł dostać elektryczne rękawice. Deathstroke, Firefly Copperhead pojawiają się znienacka na krótkie, acz intensywne i interesujące pojedyncze walki. Inna dwójka nie jest nawet częścią głównego wątku fabularnego. Tak samo Anarky, który mógł dostać minimisje na miarę Riddlera - zamiast nich jest chwila biegania po mieście i jedna walka, gdzie trzeba go prostacko sklepać. Jako fan Batmana czuję niedosyt - obecności tych zabójców w ogóle nie czuć w mieście. Nie miałem wrażenia, by ktoś na Batmana polował. Dodatkowo fabułę dopchano jeszcze kilkoma innymi postaciami, którzy w większości mają równie krótkie i nieistotne występy. Twórcy twardo trzymali się zasady: ilość nie jakość - dlatego nagle Batman poznał wszystkich ważnych łotrów w ciągu jednej nocy i z każdym spędził pięć minut. Druga zasada jaka im przyświecała to zapewne: dajmy więcej tego, co już było - dlatego w fabule pierwsze skrzypce znowu grają Joker i Bane (oraz jego klony), bo przecież sprawdzili się w poprzednich grach, a i filmy Nolana im nie zaszkodziły.
Joker w wersji Troya Bakera jednak brzmi mniej szalenie, niż w wykonaniu Marka Hamilla. Ale i tak zasługuje na pochwałę. No i ma najlepsze dialogi i monologi w grze.
Zdaniem Marcina Janka: Jak mawiają: zawsze lepiej być Batmanem. W tym wypadku lepiej być Batmanem w Asylum lub City. Wszystko w Origins jest dobrze znane, ograne i wcześniej już widziane (i to dwukrotnie). Mój największy zarzut to nawet nie ta odtwórczość, ale fakt, że nowy deweloper nie do końca zrozumiał chyba co czyniło poprzednie dwie gry wyjątkowymi. Najbardziej brak mi zagadek, tajemnic, ukrytych pokoi, wycinków gazet na ścianach, gadżetów łotrów w gablotkach. Z gry wycięto np. opcję "fotografowania" ciekawych elementów otoczenia, które przekładało się na kolejne wpisy w dzienniku. Origins nie nagradza graczy, którzy chcą zwiedzać i szukać!
Złe złego początki, a koniec żałosny Mam żal do kogoś wyżej, kto zlecił Warner Bros Games Montréal tak delikatny temat jak Origins, czyli początki postaci. Zmarnowano tę okazję. Joker jest przyzwoity, bo to Joker- ta postać to samograj. Jest Joker, ludzie kupią. A zrealizowane w tej grze pojawienie się klauna w świecie Batman nijak nie zapadło w pamięć, a jego działania i dialogi to sklejka motywów z "Zabójczego żartu", "Mrocznego Rycerza", "Arkham Asylum". Chaotycznie pokazano jego początki, zdobywanie sojusznika, jakby starając się wepchnąć to wszystko, o czym dotychczas tylko mówiono do jednej gry. Z kolei Bane pasuje do historii o początkach jak pięść do nosa - co wie każdy fan postaci. Dodatkowo Batman zdaje się od początku doskonale wiedzieć z kim ma do czynienia. Nie dziwi mnie więc, że do zakończenia bezpardonowo wpakowano motyw pożyczony sobie z innego znanego komiksu - zmarnowano wątek, z którego mogłaby powstać osobna gra. Jak widać twórcy z WBGM nie umieją zrobić nic samodzielnie, a fabuła jest przyzwoita, bo wybrali dobre wzorce i jakoś je skleili. Wystarczy znać nieco komiksy, by widzieć tam klisze - więc im mniej czytał odbiorca gry, tym lepiej dla niego. Całość nie ma startu do zwartej historii z Arkham Asylum. Poprzednie gry pełne były momentów, które zapamiętałem na długo - tu będą to wspomniane trzy walki.
Nie czułem też, abym grał młodszym Batmanem. Jedynym wyraźnym objawem "nowości Batmana" jest wrogość policji, która jednak zupełnie się Nietoperza nie boi. Poza tym bohater ma prawie ten sam sprzęt, łącznie z akceleratorem do wyrzutni haków, który w dziejącym się później Arkham City był tylko prototypem. Za to już w Arkham City stracił hak do łączenia, który ma w Arkham Origins... Gdzie jest logika? W dodatku okazuje się, że wiele lat temu był tak samo biegły w walce, a połowę łotrów wydawał się znać, choć w mieście był tylko od dwóch lat. Znów - jak w przypadku błędów - małe rzeczy, które rażą, jeśli dłużej się z nimi obcuje. Widać chęć zarobienia jeszcze trochę na marce okazała się silniejsza od chęci budowania jakiejś spójnej wizji uniwersum.
Reklamowanie tej gry Deathstroke'em to jakieś grube nieporozumienie. Znakomitego stratega i najemnika Batman rozkłada w jednej niezbyt trudnej walce.
Tak samo zmarnowano temat przedstawienia tak dużej sprawy dla serii, jak całe miasto Gotham. Wspomniałem wyżej o tym, że jest puste. W poprzedniczce zdecydowano się na nieco karkołomny zabieg i akcję osadzono w wydzielonej z metropolii części więziennej. Ryzykowne, ale po przymknięciu oko mogłem zrozumieć, czemu miasto ma ograniczony obszar i dlaczego na ulicach jest pełno bandziorów. W Batman: Arkham Origins nie ma nawet tak mało wiarygodnego wyjaśnienia. Rozumiem, że w Wigilię mało osób chodzi po mieście, ale puste ulice zaludnione bandziorami są absurdalnie głupie. Jest jeszcze policja, ale Batmanowi to bez różnicy - w tej części bije ich po równo, bo są skorumpowani i jeszcze mu nie ufają. W efekcie wielkie mroczne Gotham aż krzyczy: jestem sztuczną piaskownicą do zabawy. Nie ma startu do całkiem wiarygodnego miasta z Arkham City. Może kiedyś Rocksteady zrobi duże, ciekawe, żywe Gotham i zatrze niesmak po tej wydmuszce.
Anarky od dziś jest synonimem określenia: niewykorzystany potencjał
Werdykt Zdaję sobie sprawę, że słabe kontynuacje wydawane wyłącznie dla kasy to nic nowego w branży gier. Gdy jednak coś takiego dzieje się z jedną z moich ulubionych serii, ciężko nie zazgrzytać zębami. W Batman: Arkham Origins polecam grać tylko tym, którzy nie mogą wytrzymać bez Mrocznego Rycerza, są wobec tych gier bezkrytyczni i tak wpatrzeni w postać, że przesłoni im błędy. To byłby poprawny tytuł o Batmanie, gdyby ktoś przysiadł do jego testowania i stwierdził, że może warto zrobić mniej, a porządniej. A tak, wyszedł przeciętniak z rozbuchanymi ambicjami. Praktycznie wszystko w nim już widziałem, tylko zrobione lepiej, ciekawiej. Kto w ogóle stawia takie wyzwania jak duże miasto i wczesne lata Batmana przed studiem, które ma małe doświadczenie z serią, zamiast przed ojcami sukcesu tejże?
Najgorsze, że kupując tę grę zgadzacie się na to, by wychodziły zapychacze. Stąd otwarta droga np. do tego, by na przemian wychodził Batman od mistrzów z Rocksteady i od rzemieślników z nieznanego studia. Bo czemu nie, branża gier nie takie rzeczy widziała.
W rozmowie z Eurogamerem producent gry, Ben Mattes, przyznał:
Nie chcesz być kolesiami, którzy popsuli i sprowadzili na niski poziom jedną z najlepiej ocenianych marek w historii. Nie chcesz mieć na górze w CV "Tak, jestem facetem, który zmienił 96 w 60 i to mój powód do dumy" W sumie trochę mi go żal - ciężko mi ich winić, zapewne dostali zlecenie i próbowali swoich sił. Nie wyszło, a Rocksteady będzie musiało celować jeszcze wyżej, by powrócić w glorii i chwale.
Ocena: 2/5 - Ostatecznie (Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania).
Paweł Kamiński
Platformy: PS3, X360, PC, Wii U Producent: Warner Bros. Games Montréal Wydawca: Warner Bros. Interactive Entertainment Dystrybutor: Cenega
PEGI: 16
Batman: Arkham Origins (PC)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 16 lat