Barettosutōmu, czyli Grayson Hunt w Japonii

Barettosutōmu, czyli Grayson Hunt w Japonii

marcindmjqtx
06.03.2011 18:38, aktualizacja: 06.01.2016 13:29

Parę słów o tym, jak oceniana jest najnowsza produkcja People Can Fly w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Tak samo jak tydzień temu, wciąż jestem w rejonie Kansai - do tego opuszczam Osakę, by opowiedzieć Wam o nastrojach w bardziej małomiasteczkowych klimatach. Himeji - miasto wielkości Krakowa - tutaj traktowane jest bardziej jak miejscowości, które w Polsce mają nie więcej niż 50 tys. mieszkańców. Jeden klub pusty nawet w soboty, 5-10 pubów, do których warto zajrzeć oraz kilkanaście barów z paniami "do towarzystwa". Oto miejsce akcji. Klamrą czasową będzie miniony tydzień.

Bulletstorm przez ten czas zdążył zakręcić się w napędach odpowiednio długo, by Japończycy mogli się do niego odnieść. Nie spodobał im się za bardzo, a to wszystko przez brak krwi. Zaraz, zaraz, brak krwi?

I tutaj niespodzianka: aby Bulletstorm mógł być wydany w kategorii wiekowej CeroD (od lat 17, w tej samej kategorii jest Killzone 3), został pozbawiony praktycznie całkowicie elementów gore. Oznacza to, że przy Voodoo Doll posoka nie ścieka z naszego przeciwnika, do tego zostajemy pozbawieni przyjemności pozbawienia go przed tym kończyn. Zupełnie jak w Niemczech.

To nie pierwszy przypadek takiej cenzury w Japonii, co jest swoistym paradoksem i rzeczą, którą trudno mi, mieszkając tutaj, zrozumieć. Niemal każdy specjalistyczny sklep z grami w całym rejonie Kansai składa się tak naprawdę w połowie z półkami z naszym ulubionym hobby, a w połowie z hentai i filmami erotycznymi + do tego możliwością kupienia ciekawej zabawki, czy też gumowej kanojo (dziewczyny z naturalnymi paznokciami i włosami). Pozwala to przypuszczać, że rynek graczy jest tutaj jednocześnie identyfikowany z mężczyznami, którzy lubią porno (jasne, prawie każdy lubi, ale wiecie, o co mi chodzi - kupując Little Big Planet 2 wcale nie myślę o znalezieniu do kompletu hentai w tym samym klimacie).

W Japonii jeszcze do niedawna legalne było współżycie z 13-latką. Wyobraźcie sobie teraz moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że nie mogę kupić Uncharted: Drake's Fortune (które nazywa się tutaj Anczartoo: Eldorado, czy jakoś tak) w wersji z krwią. W Uncharted japońskim nikt nie krwawi, ekran robi się szary, a w Bulletstormie nie urwiesz nikomu nogi. Chyba że kupisz wersję importowaną i dorzucisz do kwoty 6000 jenów kolejne 2 tysiące. 280 zł za premierę, nieźle. Do tego w każdym sklepie można dokupić figurkę Hunta, tak do kolekcji.

Wracając do opinii o Bulletstormie, w dzień premiery wydawało się, że gra skazana jest na sukces: we wszystkich większych sklepach wyłożona bardzo ładnie, w TOP 5 tygodnia, w dużej liczbie egzemplarzy rzucała się w oczy. Japońscy gracze dawali jednak średnio Bulletstormowi oceny 2-3 w skali od 1 do 5. Głównymi powodami do narzekań był brak wciągającego multiplayera oraz nudzący się po 30 minutach system skillshotów bez gore. Paru zapaleńców, którzy kupili sobie wersje importowaną wciąż jednak mimo wszystko nie mogło przeboleć słabego multiplayera.

W ten sposób Bulletstorm zniknął z głównych półek, pozostawiając samotnego Killzone'a 3 w towarzystwie ciągle świetnie trzymających się takich tytułów, jak Castlevania, Catherine czy Gran Turismo 5. Lepiej, żeby w Dead Nation zamiast zombie nie pojawiły się martwe owce.

Damian Domagała

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)