Baaatlefaild - moje rozczarowanie Battlefieldem trzecim
Na Battlefield 3 czekałem jak na grę, w której trybie sieciowym spędzę większość jesieniozimy. Pograłem tydzień i nie jestem w stanie powiedzieć, aby gra spełniła moje oczekiwania.
02.11.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:43
Poniższego tekstu proszę nie traktować jako polemiki z recenzją Maćka Kowalika, który ocenił Battlefield 3 jako całość. Sam w tryb kooperacji jeszcze nie grałem, a tryb dla pojedynczego gracza to jakiś żenujący żart, którego nie rozumiem i nie zdołałem przebrnąć przez jego drugi etap. Na najnowszą grę DICE czekałem tylko i wyłącznie ze względu na tryb sieciowy i po spędzeniu w nim kilkunastu godzin, chciałbym wylać swoje żale.
Żal pierwszy: nienasycony apetyt na destrukcję Podobno w Battlefield 3 miało być więcej destrukcji. Gdzieś na dalekiej północy, na polecenia Odyna, w kuźni palącej się wiecznym ogniem krasnolud Regin stworzył najnowszą wersję silnika Frostbite. Dzieło godne bogów. A przynajmniej tak mieliśmy sądzić.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że rzeczy do niszczenia jest równie wiele co w Bad Company 2, jeśli wręcz nie mniej! A na dodatek destrukcja 2.0 nie ma większego strategicznego znaczenia. Są mury w których możemy wyrąbać dziurę aby przejść. Zgoda. Ale nie możemy przebić ściany aby stworzyć nowe przejście pomiędzy budynkami. Na Sekwanie mogę odsłaniać snajperów przez niszczenie frontowych ścian kamienic w których się chowają, ale nie da rady zniszczyć klatek schodowych, aby już nigdy się tam więcej nie zalęgli.
Na dodatek na mapach jest znacznie więcej elementów, które zniszczeniu po prostu nie ulegają! Niezniszczalne kontenery, niezniszczalne ściany i elewacje na Bazarze, domy w Teheranie, do których nie da się ani wejść, ani ich zniszczyć. To ma być ta wolność?
Żal drugi: recykling Elementy otoczenia powtarzały się i w Bad Company 2, ale były to małe domki i nieco większe budynki (te ze schodami na dach). W BF3 na czterech mapach powtarza się ten sam jeden olbrzymi magazyn, w którym w trybie Szturmu zdarza się, że mieszczą się dwa punkty komunikacyjne do obrony/zniszczenia.
Na dodatek zdarzają się takie mapy jak Wyspa Kharg, która jest złożona z tych samych prefabrykatów, które na wskroś poznaliśmy w BC2. I tego cholernego magazynu na końcu.
Żal trzeci: miało być tak pięknie Okej, jestem realistą i doskonale zdaję sobie sprawę, że Battlefield 3 był reklamowany obrazkami z pecetowej wersji i po tym co zdołałem podejrzeć przez ramię Sławka Serafina i chwile samemu pograć - rzeczywiście, gra jest ładna. Jednakże wersja na PlayStation 3, którą sobie sprawiłem. Hoo, panie.
Nie chodzi o to, że tekstury są mniej szczegółowe - rozumiem to i akceptuje. Ale ciągłego ich doczytywania i wyskakiwania nie jestem w stanie przeżyć. Spojrzę w lewo - wyskakuje krzaczek. Spojrzę w prawo, znowu w lewo - znowu wyskakuje ten sam krzaczek. Ktoś mnie zabił - mogę przez te trzy sekundy patrzeć, jak ślicznie nakładają się kolejne tekstury na mundur mojego przeciwnika.
Nie wiem, czy to da się naprawić w łatkach.
oprawa graficzna Battlefield 3 w dużym skrócie - autorstwo: gurafikku
Żal czwarty: zaburzono równowagę klasową W Bad Company 2 grałem szturmowcem z dwóch powodów: bo lubię wszechstronność w poruszaniu się po mapie jaką oferuje mi zestaw karabin szturmowy+podwieszany granatnik, a także dlatego, że zawsze mogłem sobie podrzucić pod nogi amunicję. Teraz szturmowiec jest medykiem, a amunicję może podrzucać żołnierz wsparcia. Jest w tym jakaś logika.
Ale w praktyce oznacza to tyle, że mało komu chce się zostawić paczkę z amunicją i gdy gram od czasu do czasu jako inżynier, ciągle kończę z samym pistoletem w łapie. Żołnierze wsparcia mają karabiny maszynowe z ogromnym zapasem amunicji - nie czują potrzeby dzielenia się nią z innymi.
Żal piąty: Top Gun dla ubogich Myśliwce. Po co one w ogóle są w tej grze? Inaczej, jaki jest sens umieszczania w takiej grze elementu, z którym na początku nie wiadomo co zrobić i trzeba odbębnić godzinę? Dwie? Aby cokolwiek z samolotów wycisnąć?
Walki powietrzne w większości wypadków nie mają żadnego znaczenia. Piloci latają sobie nad mapą, czasami uda im się w siebie trafić, a mecz rozgrywa się swoim własnym tempem bez ich udziału.
Żal szósty: żmudne odblokowywanie celowników Tak, jestem człowiekiem słabym. Coraz częściej nie wystarcza mi granie samo w sobie i lubię, jak gra mnie co chwila czymś nagradza. Dzięki temu poprawiam swoje samopoczucie i marnuje czas z poczuciem, że udało mi się zmienić świat na lepsze. Nagradzanie graczy jest znakomitym środkiem na przywiązanie ich do gry, więc gdy usłyszałem, że w BF3 będzie pierdyliard rzeczy do odblokowania ucieszyłem się.
Niepotrzebnie. Pierdyliard rzeczy oznacza tyle, że w momencie w którym dochrapię się lepszego karabinu muszę się męczyć, aby odblokować sobie w nim celownik, który najbardziej lubię. Wielkie dzięki. W Bad Company 2 było zdecydowanie mniej rzeczy do odblokowania, ale przynajmniej zachęcało to do eksperymentów.
Jak się sprawdza karabin X z takim celownikiem i taką amunicją? Raz dwa i sprawdzałem. W BF3 muszę odbębnić swoje, odblokować co jest do odblokowania i dopiero wtedy mogę zacząć się bawić. Wielkie dzięki.
Żal siódmy: dziwne dołączanie do meczów Po części jestem w stanie usprawiedliwić to ogólnymi problemami z serwerami jakie ma DICE (jak wiadomo, łatwiej jest sprzedać grę kilku milionom osób, niż zapewnić im komfortowe granie w tryb sieciowy), ale już tyle razy zdarzyła mi się ta sytuacja, że zaczynam pluć żywym ogniem. Chcę rozegrać jeden konkretny mecz w konkretnym trybie na konkretnej mapie. Zaznaczam opcje wyszukiwania, czekam i... ląduje w meczu na kilka fragów przed jego końcem! Chwilę pobiegam i zaczyna się ładować następna mapa, na którą nie mam w ogóle ochoty.
Na dodatek z ekranu podsumowującego zakończony mecz nie jestem w stanie wyjść do głównego menu gry aby zacząć szukać od nowa. O nie, muszę poczekać aż załaduje się nowa mapa i dopiero wtedy wyjść do menu. Znakomite rozwiązanie, znakomite.
Żal ósmy: mapy, którym brakuje wykopu Beta Killzone 3 była jednym z najfajniejszych sieciowych przeżyć jakie miałem przyjemność zaliczyć w tym roku. Tempo rozgrywki było oczywiście zupełnie inne niż w BF3, ale dzięki prostym przerywnikom filmowym na zakończenie meczu miało się poczucie, że warto było biegać jak głupek przez te 20 minut i strzelać do innych głupków.
Większości map w Battlefield 3 w moim ulubionym trybie Szturm brakuje czegoś, co bardzo umownie nazywam "historią". Pozytywnym przykładem jest Szczyt Demawendu, plansza ze znakomicie rozpisaną dramaturgią. Na początku atakujący schodzą ze wzgórz i to obrońcy muszą się chować przed ogniem snajperów. Zajęcie drugiego etapu nagradzane jest przez skok z urwiska prosto na magazyn, z którego trzeba sobie potem utorować drogę do ostatniego bastionu obrońców w ciemnym tunelu.
Podobnie w Operation Metro - najpierw jest park, potem tunele, a na końcu z powrotem świeci słońce. Mecz smakuje jak podróż. Przynajmniej po stronie atakującej.
Jest kilka map w BF3, które sprawiają wrażenie, jakby Szturm był wrzucony do nich na odczepnego (patrzę na Was, Kaspijska Granico i Operacjo Ognista Burza), bo były opracowywane i tak ze względu na tryb Podboju. Przekaźniki porozrzucane są od niechcenia i właściwie nie wiem, po co miałbym ich bronić.
Mecz musi być naprawdę zacięty, do ostatniego fraga, abym poczuł jakąś większą satysfakcję z obrony. Grając nie mam poczucia walki na ostatniej reducie, odpierania kolejnych fal wrogów. Zamiast tego mam punkt komunikacyjny ustawiony na środku placu tylko po to, aby wszyscy się o niego przewracali podczas prób uzbrojenia/rozbrojenia.
Wygrana czy przegrana podsumowana jest tylko suchą planszą z napisem "Twoja drużyna wygrała/przegrała" i nie czuję z tego powodu nic. Ani satysfakcji, ani wkurzenia. To po co grać?
A co mi się właściwie podoba? To nadal jest Battlefield, gra, która potrafi dać mi poczucie uczestniczenia w intensywnym starciu i zaskoczyć pomysłowością graczy. Im więcej swobody i możliwości taktycznych na mapach, tym lepiej. Żadna inna gra nie pozwala mi wskoczyć do samochodu terenowego, zaparkować na ustronnym wzgórzu i w spokoju obserwować rozgrywającego się w oddali konfliktu. A potem niszczyć z wyrzutni rakiet każdy śmigłowiec, jaki wystartuje z bazy przeciwników.
Cenię tę grę za to, że w swoich założeniach zachowuje miejsce dla graczy takich jak ja: pozbawionych zabójczo skutecznego refleksu i orientacji, ale lubiących być częścią czegoś większego. Zatarasowanie strategicznego przejścia transporterem opancerzonym i strzelanie, dopóki przeciwnicy nie pomyślą, aby sięgnąć po rakiety. Samobójczy rajd na czołg, który przycisnął sojuszników na kilka długich minut. Zachodzenie wroga z flanki i czyszczenie krzaków ze snajperów. Podrzucanie apteczek i leczenie kolegów z drużyny. Rozbrajanie w ostatnim momencie bomby na przekaźniku. Ten moment, kiedy w dziwnej chwili geniuszu uda mi się wpaść do pomieszczenia i zabić trzech przeciwników, w sytuacji, gdy normalnie to oni zrobiliby ze mnie mięso mielone. Rozstawienie się na dachu budynku i ciche oznaczanie nadbiegających celów, aby celniejsi sojusznicy łatwiej się z nimi rozprawili. Reperowanie czołgu, który skutecznie broni dostępu do bazy. Bycie strzelcem w helikopterze od 10 minut rządzącym na niebie. Przekradanie się na tyły i podkładanie bomby w najmniej spodziewanym momencie.
Żadna inna gra mi tego nie daje. Tym razem miało być wszystkiego więcej i lepiej. A nie jest. Apetyt rośnie w miarę jedzenie i zestaw nowym map do Bad Company 2 to już troszkę za mało. Najgorzej o BF3 świadczy to, że zmian na lepsze oczekuje po dodatku "Powrót do Karkaand", który ukaże się w grudniu i będzie zawierał w sobie mapy z Battlefield 2.
Konrad Hildebrand