Asura's Wrath - recenzja
Azjaci zrobili swoją wersję God of War. Niespecjalnie znali się przy tym na robieniu samych gier, ale mieli za to kilkadziesiąt absurdalnych i dziwnych pomysłów na fabułę. I wszystkie co do jednego wsadzili do swojej produkcji. Oto Asura's Wrath.
Ocena: 3/5 - Można Dla fanów rzeczy innych niż wszystkie, którym nie będzie przeszkadzać toporna rozgrywka.
Gra zaczyna się od ataku złożonej z tysięcy statków kosmicznych floty oraz ośmiu na wpół cybernetycznych, na wpół boskich generałów wzorowanych na postaciach z mitologii budyjskiej na bliżej niezidentyfikowaną planetę. Chwilę później okazuje się, że to, co wygląda jak oblężenie, jest w rzeczywistości obroną. Zagrożeniem są wyglądające jak przerośnięte (jakiś tysiąc razy) zwierzęta/potwory, które chcą zniszczyć rzeczony świat. Parę minut później gracz rzuca się na ich przywódcę o wielkości, bagatela, kontynentu.
I to wszystko w pierwszej scenie.
Gdyby Kratos był buddystą Bardzo luźno oparta na religii buddyjskiej fabuła gry opowiada o tytułowym Asurze, jednym z półboskich generałów, któremu pozostali odbierają rodzinę (w wyższych celach, ma się rozumieć), zrzucając go przy okazji do tutejszej odmiany piekła. Nie jest zaskoczeniem, że główny bohater jednak wydostaje się stamtąd i, zgodnie z tytułem, jest nieźle wkurzony. Zemsta i chęć ratowania córki będą go napędzać przez następne pięć godzin rozgrywki. Rozgrywki, dodajmy, tak spektakularnej i tak spektakularnie absurdalnej, że aż urzekającej. Gdzie indziej można się zmierzyć z przeciwnikami większymi niż planeta? Gdzie indziej można stoczyć pojedynek z bogiem na powierzchni Księżyca przy dźwiękach symfonii Dworzaka? Gdzie indziej, sterując jednym bohaterem, można zniszczyć całą flotyllę statków kosmicznych?
Absurd - to słowo najlepiej oddaję istotę „Asura's Wrath”. Grę chce się przechodzić choćby tylko po to, by zobaczyć kolejną walkę z bossem, by przekonać się, co jeszcze wymyślili jej twórcy. Historia może nie angażuje emocjonalnie, ale jest opowiedziana w sprawny sposób i, wbrew pozorom, trzyma się jakiejś wewnętrznej, pokręconej logiki. Postacie są zaś tak do bólu sztampowe, że aż śmieszne, przypominają wręcz pastisz samych siebie. W całości składa się to na porażający festiwal bzdur, który jednak, jeśli tylko zaakceptuje się konwencję, obserwuje się z rosnącą z każdą minutą fascynacją. Zabawa jest przednia.
To byłaby świetna gra, gdyby nie trzeba było w nią grać Nie ma jednak róży bez kolców. Tym, co zawodzi najbardziej w „Asura's Wrath”, jest niestety sama rozgrywka. Tę można podzielić na dwa rodzaje. W pierwszym wypadku bohater gdzieś spada/leci/szybuje, strzelając jednocześnie do wszystkiego wokół, co najbardziej przypomina gry takie jak „Rez” czy „Child of Eden”. W drugim mamy do czynienia z prostym slasherem, częściej zresztą będącym walką z bossem niż z grupą przeciwników. Oba elementy zostały niestety słabo zrobione. Nie ma tutaj żadnych kombinacji ciosów, które można by wykorzystać, zupełnie nie czuje się ataków przeciwników, trudno je przez to także omijać... Jest źle. Granie zwykle sprowadza się do obłąkańczego walenia w przyciski pada, co zresztą zdaje egzamin, bo gra jest dość łatwa nawet na najwyższym poziomie trudności. W dużej mierze przechodzi się sama, prawdę mówiąc.
Opisane wyżej dwa elementy to naprawdę wszystko, co ma do zaoferowania AW na polu rozgrywki. Nie ma zagadek logicznych, nie ma poukrywanych sekretów, nie ma eksploracji świata... Ba! Tutaj nawet nie przechodzi się między kolejnymi etapami! Schemat wygląda zazwyczaj tak: długa scenka przerywnikowa, walka z grupą przeciwników, długa scenka przerywnikowa, walka z bossem, długa scenka przerywnikowa... Na godzinę grania przypada w szczytowych momentach jakieś dwadzieścia minut rozgrywki. W niektóre filmiki - chyba po to, by jakoś zaangażować gracza - wmontowano sekwencje QTE, ale ich nie trzeba nawet wykonywać! Nie wpływają na przebieg wydarzeń, ale tylko zmieniają wynik punktowy przyznawany po każdym zakończonym epizodzie.
„Asura's Wrath” jest jak azjatycki „God of War”, z którego wycięto dziewięćdziesiąt procent rozgrywki, zostawiając same najbardziej widowiskowe sceny. To w dużej mierze interaktywny film anime (spokojnie jednak: nie tylko dla fanów japońskiej animacji) z poziomem spektakularności wydarzeń posuniętym do ekstremum. Film ze świetną oprawą, należy dodać, bo graficznie AW nie musi się niczego wstydzić, a muzycznie po prostu miażdży, atakując gracza raz muzyką klasyczną, raz heavy metalem - jakby rzeczy dziwnych było jeszcze za mało.
Werdykt Bardzo trudno ocenić „Asura's Wrath”. Wszystko zależy chyba od podejścia - osoby oczekujące przede wszystkim satysfakcjonującej rozgrywki będą zawiedzione, bo ona została tu wykonana co najwyżej średnio. Jeśli jednak lubi się rzeczy dziwne, inne niż wszystkie i zaakceptuje się prezentowaną konwencję, to można się bawić naprawdę świetnie. Ja nie żałuję żadnej minuty spędzonej przy grze, pokochałem jej dziwaczny klimat całym sercem, ale jednocześnie nie mogę nie zauważyć wszystkich jej minusów. Polecam ją z czystym sercem, ale jeśli jednak Wam się nie spodoba, to nie mówcie, że nie ostrzegałem.
Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).
Tomasz Kutera
Data premiery: 24.02.2012 Deweloper: CyberConnect2 Wydawca: Capcom Dystrybutor: Cenega PEGI: 16
Testowano na Xboksie 360. Egzemplarz do recenzji udostępnił dystrybutor.
Asura's Wrath (X360)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 16 lat