Assetto Corsa - recenzja. Jak symulator wypada w roli gry?
Jest powód, dla którego ten gatunek nigdy nie wyszedł ze swojej niszy.
02.09.2016 11:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wiem, że Assetto Corsa na scenie pecetowej od dawna jest brane pod uwagę na tron królowej symulacji. Rozumiem, ile przyjemności może dostarczać komuś, kto szarpnął się na całe stanowisko przed komputerem z wypasioną kierownicą w cenie, jaka zawstydziłaby moje konto bankowe. Dlatego gdybym należał do tej wąskiej społeczności, prawdziwą recenzję produkcji Kunos Simulazioni publikowalibyśmy wcześniej, kiedy ukazała się tam, gdzie naprawdę jej miejsce. Z uwzględnieniem sceny moderskiej, która podbija doświadczenie na jeszcze wyższy poziom. Jeśli uszanujecie moje szczere wynurzenie, ominiemy tę gorzką dyskusję w komentarzach. Od pierwszego liźnięcia Corsy chciałem sprawdzić, czy dobrze wypada RÓWNIEŻ jako gra, a co z tym idzie - jako wyścigi konsolowe.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Kunos Simulazioni
Wydawca: Kunos Simulazioni, 505 Games
Dystrybutor w Polsce: Techland
PEGI: 3
Data premiery: 26.08.2016
Wymagania: AMD Six-Core CPU / Intel Quad-Core CPU, 6 GB RAM, AMD Radeon 290x / Nvidia GeForce GTX 970
Grę do recenzji udostępnił polski dystrybutor. Screeny pochodzą od redakcji
Na początku dokonać należy pewnego rozróżnienia. Wiecie, dlaczego pecetowcy heheszkują sobie z Was w ukryciu, gdy piszecie gdzieś, że Gran Turismo albo Forza Motorsport to świetne symulatory? Pewnie dlatego, że nimi nie są. To znaczy próbują, jednak w głowach ich developerów zawsze priorytetem było zrobienie gry. Takiej o posmaku symulacji, w którą jednak zagrać będzie mógł każdy, nauczy się jej - przy odrobinie samozaparcia - każdy, którą będzie można sobie przejść, scalakować i ciąć dalej dla samej frajdy jazdy pięknymi pojazdami między wypalającymi gałki oczne krajobrazami. Dla tych gier, będących przecież wizytówką konsolowych wyścigów, odseparowano osobny termin: simcade. A zatem teoretycznie symulacja, odcinająca się od Need for Speedów czy Driveclubów, ale z rozsądną, umilającą zabawę dawką arcade'u. Idealnie wyważony złoty środek.Ważniejszą produkcją w ostatnich latach, która próbowała otrząsnąć się z "cade", było Project Cars od developerów - no właśnie - dwóch części Shifta (autonomicznej podserii NfS). No i kurczę, prawie jej wyszło. Czymże jednak zwykła gra przy dorobku studia Kunos Simulazioni? Włosi może i w mainstreamowych mediach istnieją dopiero od ogłoszenia Assetto Corsy, niemniej z ich symulatorów korzystali prawdziwi producenci samochodów, na przykład Ferrari. Gdy osoby z takim portfolio przymierzają się do swojego wyobrażenia gry wyścigowej, można być pewnym, iż tym razem elementy arcade'u spłoną na stosie.Tak też się stało. Corsa pod względem modelu jazdy zwyczajnie nie ma konkurencji na rynku konsolowym (takowej należałoby szukać wyłącznie na komputerach). Fizyka samochodów nie idzie na żaden kompromis, a maleńka liczba asyst sprawia zaledwie iluzję rzeczywistego ułatwienia. Choć na padzie można w nią zagrać, mija się to tak serio z jakimkolwiek sensem. Tytuł nie oferuje żadnego samouczka, a ktoś, komu w prawdziwym życiu daleko było do szkoły jazdy, nie wyszedłby tutaj z pierwszego poważnego wyścigu bez kilkudziesięciu powtórek. Większość aut zachowuje się tak, jak w rzeczywistości. Trzeba je poznawać, ujarzmiać i dawać z siebie sto procent możliwości.
Ale Wy pewnie o tym już wiecie. Że gdy jesteście tutaj tylko Wy i trasa, Assetto nie ma w sobie nic z wieczornej rozrywki przed telewizorem. Brutalna symulacja pełną gębą, prawdopodobnie pierwsza na taką skalę, która zapukała do bram konsolowego królestwa. To jej niezaprzeczalny atut, pod tym względem odnosi prawdziwe zwycięstwo. Bo jest grupka ludzi, którzy mają dość półśrodków w grach wyścigowych. Tylko że... oni zapewne od dawna młócą na swoich komputerach. W moich oczach - niestety - na tym kolosalnym plusie kończą się dobre strony "gry" Kunos Simulazioni.
Przed zakupem Assetto Corsy powinniście zadać sobie tylko jedno pytanie: czy zależy Wam wyłącznie na samej symulacji? Czy może także na dobrych wyścigach? Ja rozumiem, że nawijanie makaronu na uszy o "nowej jakości" w departamencie sztucznej inteligencji to chleb powszedni każdego okołosymulacyjnego tworu w gatunku. Szkoda, że nie kończy się jednak na kolejnym sznureczku przeciwników, którzy suną linią idealnego przejazdu w stronę mety. Nie wolno ze sterowanymi przez konsolę pojazdami wchodzić w kolizje, to przede wszystkim. Po pierwsze - oni nie zostaną za to ukarani. Po drugie - gdy w Corsie samochód oderwie się od asfaltu (a ma to miejsce przy każdym zderzeniu z sunącymi walcami przeciwników), zaczyna się istny cyrk (dowód gdzieś na zdjęciach). Lepiej i bezpieczniej unikać. Problem w tym, że komputer tej zasady nie przestrzega.Dość jasne na tym etapie powinno być, że nie ma mowy o gumowym poziomie trudności. Konkurencja w wyścigu porusza się idealnie i nie zwolni, jeśli zawalisz któryś zakręt. Jeden błąd = restart. Nie wytykam tego palcem, bo podobnego rozwiązania symulacyjna nisza raczej oczekuje. Postanowiłem jednak sprawę podkreślić w ramach ostrzeżenia. Obserwowałem twarz mojego znajomego, który przez niecałą godzinę próbował nie pozostać w tyle po pierwszym okrążeniu tego samego wydarzenia i widoki były nieziemskie. "Git gud", jak nuci growe przysłowie. Ale szkoda, że developerzy pozbawili sztuczną inteligencję pierwiastka ludzkiego niefartu. Chciałbym zobaczyć, jak jej też zdarza się źle wejść w zakręt czy wylecieć na pobocze.Odczuwam wrażenie, że Corsa na konsoli sprawdza się tak, jak zakładali twórcy, wyłącznie podczas klasycznych czasówek. Bo próbom wykręcenia najlepszego czasu nic nie jest w stanie nagle, nieprzyjemnie przeszkodzić. Ewentualnie kilka fragmentów z całego wachlarza torów, gdzie nierówność na drodze da się Wam we znaki. Być może tak to wygląda na ich rzeczywistych odpowiednikach, wszak Kunos dostępne miejscówki (około dwudziestu wariantów głównie europejskich torów) laserowo zeskanował. Ale problem z dziwacznie podskakującym samochodem to raczej kwestia wewnętrznej fizyki gry.Nareszcie poruszamy najważniejszą dla mnie kwestię Assetto Corsy - jej zawartość przez pryzmat stricte rozrywkowy. Są pewne elementy, obok których nie mogę przejść bez podniesienia brwi. Na przykład kariera. Jej obecność okresliła moment przejścia z Early Access do pełnego produktu sprzedawanego po normalnej cenie. I... jest bez większego znaczenia. Kilkadziesiąt turniejów, podczas których zasiądziemy za kółkiem każdego z blisko stu samochodów. Na początku na zmianę: w miarę banalna czasówka i wyścig, gdzie można się zaciąć na cały dzień. A potem już pucharki złożone z więcej niż jednego wydarzenia. Nikt już nie lubi porównań do From Software, ale jeśli miałbym je w tym tekście wkleić, zrobiłbym to tutaj.
Chłodna struktura Corsy, przypominająca bardziej wersję beta niż skończony produkt, nie zachęca do pięcia się po szczeblach kariery. Wyścig zaczyna się od razu na torze, kończy ekranem z osiągniętą pozycją. Gdy samochód przeciwnika przejeżdża przed nami linię mety, automatycznie znika. Na ekranie zobaczycie wyłącznie niezbędne informacje, a nawet te są ciosane toporkiem. O pochwałach ze strony gry można zapomnieć. Raz jeszcze - tak jest w symulatorach, tam to nic dziwnego. Niemniej pozycja kosztuje tyle, co każda nowość (dodatkowo próbuje od nas wyciągnąć kolejną stówkę na przepustkę sezonową), więc konsolowiec ma prawo chwilę ponarzekać.Przepustka sezonowa. To ważne, bo DLC powracają tutaj jak bumerang. Samochody, które należy dokupić, są wymieszane z całą resztą (mają małą ikonkę chmurki), więc zanim ucieszycie się na wybór jednego z nich, sprawdźcie, czy był już zawarty na płycie. Nieprzyjemna zagrywka generalnie i tyle, bez względu, jak na to spojrzeć.Nic dziwnego, że prędzej czy później zrezygnujecie z kariery. O wiele lepszym trybem są wydarzenia specjalne, które wrzucają nas na określony tor za kółkiem określonego samochodu i wymagają o-grom-ne-go opanowania. Albo drift, bo jest też drift. Zaskoczenie, że w symulacji znalazłem sporą przyjemność z mnożenia punktów za wzorcowe poślizgi. Wiele autek i tras w moich oczach nie nadaje się do takiej zabawy, ale jeśli odnajdziecie fajne połączenie, macie receptę na przyjemną rundkę. Z tym że nadal jest cholernie trudno, nie zapominajcie.
Zaskakujące, jak mniejsze środki finansowe produkcji wpływają na zabawę online. Nie stworzycie własnych wyścigów. Na szczęście jest opcja zaproszenia znajomych do tego, co wybierzecie z listy. Uwaga jednak, bo przyzwyczajenia z gry solo nie mają przełożenia na rywalizację w sieci. Możecie ścinać, możecie spychać. Kary są nieobecne. Dlatego nic dziwnego, że po dziesięciu minutach kwalifikacji, gdy zacznie się wyścig, a pierwszy zakręt oddzieli przód stawki od reszty, dziesięciu z maksymalnie piętnastu graczy po prostu opuści grę. Dlaczego to robią - tego nie rozumiem. Nie jest przecież tak, że nagle stracą reputację czy miejsce w stawce. Online jest tak proste, że aż niedzisiejsze.Z kolei zero zaskoczeń zaserwowała mi oprawa Assetto Corsy. Wiedziałem, że oprócz "gęstej mgły" (ta przenosi mnie w myślach do wyścigów sprzed dwóch generacji) nie znajdę tutaj żadnych efektów pogodowych, ni śniegu, ni mżawki, ni nocy nawet. Spodziewałem się budżetowej oprawy, usztywnionych drzewek lub techników w pit stopie, przez których przeniknę bez problemu (okej, to jest całkiem zabawne). Po raz osiemdziesiąty chyba, ale ostatni - tak bywa w symulatorach. Nie sądziłem za to, by finalny produkt nie trzymał animacji lub prezentował najokropniejszy screen tearing, jaki widziałem, odkąd kupiłem PlayStation 4. Rozumiem, że wersja pecetowa nie cierpi na tę przypadłość.Nie powinienem, niemniej... <bierze głęboki oddech, żeby wypuścić to raz i mieć spokój> Project Cars ma dużo ciekawszą kampanię, Gran Turismo to przy Corsie istna encyklopedia, a Forza Motorsport swoim trybem sieciowym miażdży tutejszy zalążek. Nie mają równie dobrego modelu jazdy, nawet jeśli Carsy były blisko, a Forza jest zwyczajnie trudna do odłożenia. Zataczymy tym samym pełny krąg do początku tekstu. Są lepszymi grami, z tym że zachowują swoje "cade".Często zdarza się nam narzekać, że jakiś tytuł nie trafił na "swojego" recenzenta. To może być taki przypadek, choć ja naprawdę widziałem potencjał w produkcji Kunos Simulazioni. Nie potrafię jednak kłamać, że sprawia mi przyjemność, gdy jest wręcz przeciwnie. Baza odbiorców w tym przypadku będzie sztywno określona. Kocham wyścigi w najróżniejszych odmianach. Nie pokocham Assetto Corsy. To nie Dirt Rally, gdzie widziałem sens w prawdziwej nauce. Pierwiastek growy jest dla mnie najważniejszy. Nie czuję go po prostu. Niech powyższy tekst będzie dowodem, jak można tutaj się rozczarować. To tytuł, który - jak sądzę - powinien pozostać na pecetach.
Adam Piechota