Assassin’s Creed: Odyssey - recenzja. Zabij pięć rekinów
Jest tego wszystkiego zdecydowanie za dużo
Zagaduję do przypadkowo spotkanej kobiety. Nie dlatego, że taki ze mnie wrażliwy na kłopoty bliźnich najemnik (wręcz przeciwnie, łatwość, z jaką mój Aleksios podejmuje się zabijania ludzi na zlecenie, każe przypuszczać, że niezły z niego psychopata). Dlatego, że była oznaczona na mapie jako dostarczycielka zadania pobocznego. Co cię, dostarczycielko zadania pobocznego, trapi, pytam ją. Otóż impreza zaplanowana, ale wino całe utonęło w drodze, a my boimy się je wyłowić, bo tam pływają rekiny!Więc zadanie. “Zabij pięć rekinów”. Nie “wyłów wino”, nawet nie “zabij pięć rekinów w określonej lokalizacji”. Mam po prostu zabić pięć rekinów. Żeby co? Żeby dokonać na nich zasłużonej zemsty? Żeby pokazać chłopom, że z rekinami da się walczyć?No i pływam jak porażony w tę i we w tę, szukając jakichś pięciu rekinów do zabicia, żeby swoją zleceniodawczynię usatysfakcjonować. Wracam z uśmiechem na ustach, mówiąc: “zabiłem ich” (gra w tego rodzaju pomniejszych zadaniach pobocznych składa dialogi z gotowych fragmentów, co jeszcze może i jakoś działa po angielsku, ale w języku polskim powoduje takie kwiatki). Jesteście bezpieczni. Zabiłem pięć rekinów (a może pięciu rekinów?). Na tym etapie wiedziałem już, jaki jest mój problem z Assassin’s Creed: Odyssey.Zaczyna się to wszystko bardzo obiecująco. Jak pisałem już tydzień temu, kolejne zmiany, wprowadzone przez Ubisoft do formuły serii, sprawdzają się i jeszcze dobitniej przypieczętowują jej gatunkową przemianę. Dużo lepiej spaja się to wszystko jako pełnoprawne action-RPG, kiedy poza powierzchownymi elementami gatunku - takimi jak rozwój postaci czy zdobywanie coraz to lepszego ekwipunku - mamy także te bardziej istotne.Najbardziej pozytywnie zaskakującym z nich jest system dialogów. To, co wydawać się mogło po pierwszych zapowiedziach mało znaczącym dodatkiem, daje Assassin’s Creed: Odyssey bardzo dużo nowego życia. Przede wszystkim podejmowane w dialogach wybory faktycznie mają znaczenie. Mają wpływ na rozgrywkę i nawet jeśli rozciąga się on tylko do pojedynczego zadania, to wciąż miło mieć wrażenie, że to, co do innych ludzi mówimy, kształtuje przebieg historii.Można więc spowodować, że człowiek, który chciał nam zlecić zadanie, rzuci się na nas z mieczem, kiedy powiemy mu, że jego problemy nic nas nie obchodzą. Można zdemaskowanego wroga zabić od razu albo okazać mu łaskę. Można nawet, po wiedźminowemu, zaciągać kolejne spotkane postacie do łóżka, z tą róznicą, że bez stosownego przerywnika filmowego (seks jest tu traktowany jak w filmie dla całej rodziny, odchodzimy na bok i ekran ciemnieje).Cieszą również wprowadzone przez Ubisoft usprawnienia do mechanicznej strony gry. Walka jest tu podobna jak w Origins, bazująca na tym samym pomyśle - koniec więc z charakterystycznym dla poprzednich odsłon poleganiu na animacjach i kontrach. Ważne jest tylko to, czy wykonując cios trafimy przeciwnika i czy on, wykonując swój, trafi nas. Ale rozbudowanie tego systemu o umiejętności aktywne, zdobywane w toku rozgrywki, znacząco go uprzyjemnia.Grę rozpoczynamy z czterema slotami na tego typu zdolności, na późniejszym etapie możemy ich już mieć osiem i przełączać się między dwoma zestawami. Dzięki nim walka w Assassin’s Creed: Odyssey jest przyjemniejsza niż w jakiejkolwiek poprzedniej grze z tego cyklu. Możemy pokonywać szybko odległość między przeciwnikami używając szarży, wykorzystywać truciznę czy nawet wyrywać przeciwnikom tarcze, zadając im przy tym obrażenia.Wszystko to sprawia, że aż chce się walczyć i bardzo dobrze, bo i jest to gra mocno nastawiona na walkę. Wciąż można starać się podchodzić do wrogów po cichu, są nawet i ułatwiające to zdolności (jak choćby taka, która pozwala na dokonywanie cichych zabójstw z odległości), ale koniec końców walki nie da się uniknąć - choćby dlatego, że silniejsi przeciwnicy będą w pewnym sensie odporni na ciche zabójstwo - podobnie jak w Origins zabierze im ono tylko część paska życia (na to, jak wiele, ma również wpływ nasz poziom i używane przedmioty).Starożytna Grecja, w której umiejscowiono Odyssey, bardzo dobrze pasuje do gry z serii Assassin’s Creed. Przed premierą ta decyzja wydawała się dziwna - choćby dlatego, że to przecież dziejące się cztery wieki później Origins opowiedziało o początkach zakonu asasynów. Ubisoftowi udało się jednak bardzo sprawnie wybrnąć z tego problemu, a w konsekwencji stworzyć jedną z ciekawszych fabuł, jakie dał nam ten cykl.Assassin’s Creed od swojej pierwszej części miał ten podkreślany przez wielu graczy problem (jednym to przeszkadzało bardziej, innym mniej; mi niewiele) - z jednej strony miały być to w miarę realistyczne gry historyczne, możliwie wiernie przedstawiające opisywane przez siebie epoki, z drugiej - szczególnie w ich warstwie współczesnej pełne były pseudonauki, spiskowych teorii i taniego science-fiction. Powstawał przez to ten rozdźwięk, jakby Ubisoft starał się przemówić jednocześnie do dwóch grup użytkowników naraz. Przynajmniej jedna z nich wydawała się tym stanem rzeczy mocno rozczarowana (co do dziś można łatwo zobaczyć w sieci, patrząc na pytania w rodzaju: “czy pozbyli się już w końcu współczesności”? Nie - nie pozbyli się, współczesność jest i trzyma się mocno).Assassin’s Creed: Odyssey to gra, w której Ubisoft mówi w końcu: robimy grę od początku do końca dla fanów pseudonauki, spiskowych teorii i taniego science-fiction. I czyni z fantastycznych elementów serii element fabularny nie tylko w części współczesnej, ale też w tej historycznej.Okazuje się, że nie było lepszego momentu, żeby to zrobić! Dzięki temu scenarzyści mogą wprowadzać do opowieści elementy rodem z mitologii, tak przecież nierozerwalnie związane ze starożytną Grecją, pozostając przy tym wiernymi światowi przedstawionemu. Może nawet bardziej wiernymi niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ma z tym żadnego problemu, nikt nie rości już sobie pretensji do realizmu, ale też trudno mieć tej decyzji coś za złe - to starożytna Grecja, przecież tam naprawdę żyli herosi i półbogowie, i były mityczne bestie i potężne artefakty. Prawda?Również przez to aż chce się poznawać główny wątek fabularny Assassin’s Creed: Odyssey. Pomagają również dobrze napisane postacie głównych bohaterów (gracz może wybrać kobietę lub mężczyznę, ale obie postacie mają te same linie dialogowe). Pomijając może te momenty, kiedy wychodzą oni na psychopatów.Bardzo dobrze sprawdza się również system najemników, w ramach którego gracz poznaje kolejnych potężnych wrogów, przemierzających świat gry i może na nich polować lub być ich celem, jeżeli dopuści się zbyt wielu niedozwolonych czynów. Tylko że gra nie zatrzymuje się w tym miejscu i po około 20 godzinach otwiera przed graczem drugi, oddzielny system, bardzo podobny do tego pierwszego, w którym odkrywamy i eliminujemy kolejne cele.Nie wystarczy jej rozsypanie po świecie wzbogacających opowieść zadań pobocznych. Musi wysypać tych zadań pobocznych na całą mapę, plus jeszcze rozmieścić dodatkowe na tablicach ogłoszeń i dodać jeszcze trochę generowanych losowo i dostępnych tylko przez jakiś czas.W wyniku tego po pewnym czasie trudno już znieść nierówność tego wszystkiego. Na każde ciekawe, pomysłowe zadanie przypada tu kilka świadczących o totalnym braku wyobraźni zadań w “pójdź i zabij”, “popłyń i znajdź”. Bo są jeszcze statki i bitwy morskie, i werbowanie załogi. Jest podbijanie kolejnych obszarów i wpływanie na losy wojny między Spartą a Atenami.Jest tego wszystkiego strasznie dużo, a jednocześnie bardzo często u gracza wywołuje to myśl, że byłoby o wiele lepiej, gdyby część wyciąć. Zostawić to, co najlepsze, eliminując niepotrzebne wypełniacze, których jest tu męczące i irytujące zatrzęsienie. Gra wydaje się też gorzej od Origins przetestowana, przynajmniej u mnie pojawiało się więcej niż typowo błędów. Nic, do czego fani gier Ubisoftu nie byliby przyzwyczajeni, ale całość jest znacznie bardziej kapryśna niż poprzednia część.Przez to wszystko tak jak po pierwszych 20 godzinach z Assassin’s Creed: Odyssey byłem do gry nastawiony bardzo pozytywne, tak po około 25 kolejnych mam jej już trochę dość. Nie mam ochoty bawić się za twórców w redaktora i zgadywać, która zawartość będzie dla mnie interesująca, a którą powinienem omijać. Nie mam ochoty przeć na oślep w kierunku zakończenia, “bo tak się powinno” - jak tak się powinno, to po co umieściliście w grze to wszystko?To jakże często męczące, zniechęcające, irytujące “wszystko”. To, co musi być w każdej grze z otwartym światem, bo tak mówią prawa rynku. Jest w tym całym Assassin’s Creed: Odyssey mnóstwo fajnych pomysłów i świetnej gry, ale przykryte równie dużą ilością nudy i całkowicie przeciętnej gry. Czy powinno się oceniać tylko jedno, a zamykać oczy na drugie?Nie. Nie powinno.