Assassin's Creed Chronicles: China - recenzja
Dwuwymiarowy Asasyn opadu szczęki raczej u nikogo nie wywoła, ale wtopą też w żadnym wypadku nie jest.
30.04.2015 | aktual.: 08.01.2016 13:20
To nie jest platformówka 2D. Tak, czerpie z tego gatunku garściami, ale nie jest jego przedstawicielem, to bardziej "Assassin's Creed mini". Mamy tu bowiem w skondensowanej wersji wszystko to, co świadczy o tym, że Asasyn jest Asasynem. Wspinaczka? Jest, to właśnie elementy platformowe. Skradanie? Jak najbardziej. Walka bronią białą? Również, choć tej lepiej unikać, bo główna bohaterka nie ma szans z większymi grupami przeciwników. Główne i opcjonalne cele każdej misji? Są. Realia historyczne? Są. Wzrok Orła? Jest. Znajdźki? Też. Są nawet takie drobnostki, jak mapa z zaznaczonymi rzeczami do znalezienia - pod warunkiem, że zaliczy się punkt widokowy w danym obszarze. W sumie nie da się tego nie zrobić, bo etapy są mocno liniowe, ale nie chodzi przecież o to, by miało to sens, chodzi o to by było "po asasynowemu".
Assassin's Creed Chronicles: China
Nie czepiam się jednak, bo bardzo mi się to podobało. Jako weteran serii każde mrugnięcie okiem czy nawiązanie przyjmowałem z otwartymi ramionami. Niby grałem w coś zupełnie nowego, a czułem się jak w domu, kryjąc się w tłumie czy rzucając w przeciwników ogłuszającymi petardami. Nawet sterowanie i interfejs zaczerpnięto z głównej serii.
Pod względem konstrukcji Chronicles: China nie jest zbyt skomplikowane. Składa się z kolejnych sekwencji zręcznościowo-skradankowych, w których trzeba przedrzeć się obok albo przez wrogów. Wybór należy do gracza - jak wspomniałem, walka często nie jest najlepszym wyjściem, ale jeśli ktoś ma na nią ochotę, to może załatwić przy jej pomocy wszystko (i wszystkich). Dużo bardziej satysfakcjonujące jest skradanie, szczególnie dlatego, że zwykle nawet w tym wypadku gra oferuje kilka rozwiązań problemu do wyboru. Można oczywiście zżymać się na ślepotę przeciwników, których zasięg wzroku wynosi jakieś 10 metrów, można narzekać na ich dojmującą głupotę, ale można też wzruszyć ramionami i dobrze się bawić. Twórcom udało się tak wyważyć poziom trudności, że nie jest za trudno, ale czasami trzeba się napocić, by przejść dalej. Duża w tym zasługa przemyślanego designu poziomów - rozmieszczenie przeciwników, ich patroli czy miejsc, gdzie można się schować jest przemyślane i nieprzypadkowe.
Assassin's Creed Chronicles: China
To Assassin's Creed, więc nie brakuje rozwoju postaci. Za każdy skończony fragment gracz jest oceniany - liczy się styl, w jakim udało się go przejść. Ledwo przeżyłeś, wzniecając po drodze 5 alarmów? Źle. Przeszedłeś cicho jak mysz, a przeciwnicy nic nie zauważyli? Dobrze! Im więcej punktów pod koniec poziomu - zdobywa się je także za znalezione znajdźki i wykonane opcjonalne zadania - tym większa szansa na bonus.
Fabularnie gra raczej nikogo nie zachwyci, to asasynowy standard. Wcielamy się w Shao Jun, jedną z niewielu ocalałych przedstawicielek chińskiego bractwa z XVI wieku. Możecie pamiętać ją z Assassin's Creed: Embers, krótkometrażowego filmu animowanego, w którym emerytowany Ezio doczekał się niespodziewanego gościa. Tak - to ona była tym gościem. Historia Chronicles: China jest dość przewidywalna i nie porywa, choć nie ma raczej wątpliwości, że fanom asasyńskiego uniwersum dostarczy sporo tematów do dyskusji.
Assassin's Creed Chronicles: China
Nie porywa także oprawa. Z jednej strony grafika stara sie przypominać trochę obraz i momentami prezentuje się naprawdę ładnie. Z drugiej chwilami jest zbyt mało różnorodna i nieciekawa. Szczególnie źle prezentuje się w jaskiniach, które zwiedzamy na początku - jest szaroburo, ciemno i brzydko. Dobrych słów nie sposób też powiedzieć o animacjach. Skok Shao Jun, dla przykładu, przypomina mieszankę olimpijskiego skoku w dal z paralitycznymi cudami wyprawianymi przez Księcia Persji. Tego pierwszego, z 1989 roku.
Nie sposób na Chronicles: China trochę nie ponarzekać, ale w ostatecznym rozrachunku spędziłem kilka bardzo przyjemnych godzin. To ani za dużo, ani za mało. Gdy już zaczynałem się nudzić, gra się skończyła. Ani trochę nie chcę mi się ruszać trybu New Game Plus, ale nie uważam tego za wielki minus. To porządna platformówko-skradanka za adekwatne do zawartości pieniądze. Nie ma najmniejszego startu do Mark of the Ninja z 2012 roku, co do tego nie ma wątpliwości, ale można się przy niej nieźle bawić.
Tomasz Kutera
Platformy:PS4, Xbox One, Windows Producent:Climax Studios, Ubisoft Montreal Wydawca:Ubisoft Dystrybutor:Ubisoft Data premiery:22.04.2015 PEGI:16 Wymagania: Intel Core 2 Duo E8200 - 2.6 GHz albo AMD Athlon II X2 240 - 2.8 GHz; 2 GB RAM; nVidia GeForce GTS450 albo AMD Radeon HD5770 (1024MB VRAM i Shader Model 5.0)
Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od redakcji.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy sklepowi Muve.pl.