Pacific Rim: Rebelia - recenzja filmu. Śladami Transformerów

Pacific Rim: Rebelia - recenzja filmu. Śladami Transformerów23.03.2018 19:01
Adam Piechota

Kto tak naprawdę czekał na kontynuację?

Choć przez ostatnie pięć lat "Pacific Rim" zdołał zbudować wokół siebie niemały kult, dzieło del Toro nie było aż tak wspaniałe. Świadomie romansowało z maksymalnym kiczem, właściwie odtwarzało na wielkim ekranie archetypy "mechowego" anime, a przy okazji proponowało widowisko o większej skali, wytrawniejszym smaku czy choć odrobinę mocniej samoświadome niż "Transformers". Dlatego Jaeger mógł ciągnąć za sobą po ulicach miasta wielki statek niczym dwuręczny miecz, dlatego przerysowane postaci ludzkie z odstawionym Ronem Perlmanem na czele działały. Od początku do końca Meksykanin zachowywał wystarczający dystans, by to wszystko można było łyknąć z uśmiechem na ustach. Już na pewno wiecie, co będzie pierwszym z kilku ciężkich grzechów kontynuacji Stevena DeKnighta."Rebelia" zaczyna się traktować tak poważnie, jak twórczość Michaela Baya. Reżyser do swojego "wielkiego" debiutu ściągnął w dodatku gromadę aktorów z telewizji (tam DeKnight działa od lat), malując najmniej istotny drugi plan tegorocznych blockbusterów. Znajome twarze albo przekreślił, albo wyprowadził w kierunkach dość... krzywych. Poczekajcie, aż dowiecie się, co po pracy lubi robić doktor Geiszler (jakkolwiek by tego nie próbował nam tłumaczyć scenariusz, nadal chciałbym móc to wymazać z pamięci). Na prowadzenie wysunął zaś Finna z nowej trylogii "Star Wars", syna generała Pentecosta z pierwowzoru, który będzie musiał "dojrzeć" (czyt. zrobić poważną minę) do własnych genów, i postaci grane przez Scotta Eastwooda oraz Cailee Spaeny. Niestety, imion nie pamiętam. Nie przepraszam, bo sprawdzić też nie zamierzam. Niech to będzie dowód, jak przyjemnie śledzi się bohaterów ludzkich.

A trzeba z nimi wytrzymać znaczną większość tego niemal dwugodzinnego obrazu. Ojciec "Kształtu wody" wiedział, że w takim filmie widzom po prostu należą się fantastyczne sceny destrukcji wplecione w cały seans. Gdybym "Rebelii" nie poznawał w Imaksie, być może uciąłbym sobie drzemkę. Wstępna sekwencja biegania jednoosobowym mechem w opuszczonych slumsach zbytnio pachnie Blomkampem, a dwie wymiany ciosów Jaeger vs Jaeger są dokładnym przeciwieństwem tego, za co chłopcem będąc kochałem tasiemce z wytwórni Toho. Owszem, Kaiju ostatecznie raz jeszcze wrócą na powierzchnię naszej planety przy pomocy supertajnych twistów (czy to spoiler, gdy spoileruje się przeciętny film?), ale ostrzegam: to będzie jedna-jedyna z nimi potyczka. I chyba znowu mocniej "transformersowa" niźli "pacific-rimowa". W trakcie zdmuchną za to niemal całe Tokio. Nierozkminiający zwolennicy wizualnej orgii mogą się poczuć wtedy wynagrodzeni (zwłaszcza że efekty wizualne stoją na najwyższym poziomie).Problemem "Rebelii" jest nie tylko próba wydłużenia eksplozji nostalgii wiecznego dziecka w kasową serię. Choć jestem już bardzo zmartwiony, czym okazać się może "trójka", którą DeKnight bez wstydu zapowiada jeszcze przed napisami końcowymi. Nie, bardziej męczy wyraźne "zamerykanizowanie" świata, jaki narodził się przecież w oczywistej miłości do japońszczyzny. Tej kiczowatej japońszczyzny, przypominam. Nie uświadczymy już w scenach z Jaegerami jaskrawej palety barw lub przerysowanych reakcji bohaterów na "poziom przeciwnika". W ich miejscu pojawiły się: szaro-bure kolory, nieprzerwane smarowanie gigantami ścian wieżowców, ujęcia w zwolnionym tempie. Nie tak bezduszne, jak w kilku ostatnich Autobotach. Ale już trochę "zwykłe". Ziewogenne.Nie chciałbym prosić o pozostawienie Jaegerów w spokoju, pozwolenie im spokojnie umrzeć. Potrzeba jednak dużo bardziej kreatywnego twórcy, by tego typu widowisko rzeczywiście kliknęło. Legendary Entertainment nie brakowało ostatnio szczęścia. I "Godzilla" Garetha Edwardsa, i "Kong" Jordana Vogta-Robertsa posiadały autonomiczny charakter. A przecież jeszcze kilka lat temu dyskutowano o cross-overze mechów oraz pięćdziesięciopiętrowych klasyków. Skoro te plany poszły do kąta, należy zlecić dalsze rozdziały napieprzania Kaiju po szczękach... komuś. Nie DeKnightowi. Chłopak udowodnił już, iż jego wyobraźnia lata zbyt niskimi prądami.

Czy zapamiętam "Pacific Rim: Rebelię"? Moi drodzy, już zaczynam zapominać. Może poza sceną umysłowego seksu z kosmitą. Wybaczcie. Ale nie będzie tak łatwo, że zostawicie mnie samego z tą traumą, skoro wizytę w kinie Wam własnie odradziłem.

Adam Piechota

Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.