A może coś więcej niż minigierka lub scenka przerywnikowa? O erotyce raz jeszcze
Fajnie, że takie głosy nadal pojawiają się w naszej branży.
Czasem jest tak, że autor mały, nieważny w branży, podejmie temat naprawdę istotny. Dzisiejszym bohaterem jest Robert Yang, twórca dziwacznych, niezależnych produkcji Cobra Club, Hurt Me Plenty i Rinse and Repeat, podejmujących od dość nietypowych stron temat erotyki oraz jej zawirowań. Idąc za artykułem Polygonu, facet podczas 2016 Games for Change rozpędził dyskusję pod nazwą "Jak być lepszym w seksie (w grach wideo)". I jest to coś, co moim zdaniem naprawdę warto przeczytać.
Tak, w tekście poniżej wiele razy przeczytacie słowo "seks". I nie, to nie jest wabik na czytelników.
W pewnym momencie nawiązał na przykład do Dragon Age: Inkwizycji, tytułu, który generalnie chwali się za rozwiązanie wątków erotycznych.
Oberwało się nie tylko Inkwizycji. Wymienił jeszcze gry z serii God of War, Mass Effect czy naszego Wiedźmina, tytuły, które - jak twierdzi - zbyt mocno izolują sceny seksu od reszty gry.
Yang wskazał swoje gry. Hurt Me Plenty zainspirowały BDSM oraz społeczeństwo, które postrzega seks jako trójpoziomowy akt, zakładający negocjację, zabawę i opiekę. Istotne jest także psychiczne samopoczucie osób biorących udział, które mogą przerwać doświadczenie w każdym momencie - druga osoba musi posłuchać tej decyzji. Cobra Club to - dość wprost - gra o robieniu zdjęć własnym narządom płciowym, by poczuć się pewniejszym siebie. Rinse and Repeat jest z kolei pierwszoosobowym symulatorem prysznica z drugą osobą. Chwalił również inne produkcje niezależne (Consentacle, Sabbat, Striptease). Zaważył jeden wzór - te gry skupiają się na ludzkim ciele.
Zasugerował, aby pomyśleć o seksie jak o mieszaninie różnych doznań - smutnych, dziwnych, niezręcznych, depresyjnych - zamiast porównać go do czegoś w rodzaju pornografii. Niepokój oraz niepewność w stosunku do seksu jest czymś normalnym. Gry są jego zdaniem potężnym środkiem przekazu, ponieważ, jak inne odmiany sztuki, pozwalają nam nadać sens naszemu życiu. Nadanie sensu seksualności jest następnym krokiem.
I nawet jeśli jego "dzieła" nie przemawiają do mnie w ogóle, absolutnie zgadzam się z tym, co mówi. Skoro tak usilnie walczymy o status naszej pasji i chcemy, aby traktowana była jak kinematografia, potrzebujemy w niej jeszcze więcej realności. Nie klikania określonych klawiszy, by zadowolić napotkaną boginię lub pornograficznego podkładu muzycznego, gdy postaci na ekranie zaczynają się całować. Nie panteonu plastikowych piersi.
Gry nie są - nie muszą być - dla dzieci. Ich treść również. Dlaczego zatem seksualność w grach wideo tak często przypomina tę część internetu, którą dojrzewający młodzik przegląda w tajemnicy po nocach?
Adam Piechota