50 najlepszych gier 2011 roku według redakcji Polygamii - miejsca 40‑31
Poznajmy kolejne dziesięć najlepszych - naszym zdaniem - gier 2011 roku.
07.01.2012 | aktual.: 07.01.2016 15:38
40. FORGOTTEN HOPE 2.4 (Mod team leader - Lobo)
Nie wracam raczej do starych, ogranych już, gier. Za dużo nowości jest na rynku, żeby fundować sobie sentymentalną podróż w przeszłość. W tym roku jednak na nowo zainstalowałem „Battlefielda 2”. Niemniej, ani razu nie odpaliłem tzw. „vanilli”, czyli oryginalnej wersji gry. Zamiast tego spędziłem kilka tygodni, grając w nową wersję moda, który w pocie czoła jest tworzony od kilku lat - w „Forgotten Hope 2”.
Kilka lat temu nie pomyślałbym, że będę tęsknić za drugą wojną światową w grach. Temat ten został tak wyeksploatowany przez branżę, że wszyscy mieli go dosyć. Teraz, po latach katowania nas przez twórców współczesnym polem bitwy, z wielką chęcią powróciłbym do czasów wirtualnego lądowania w Normandii czy walk o Stalingrad. Dzięki „Forgotten Hope 2” mój głód został w dużej mierze zaspokojony. Wersja 2.4, wprowadzając mapy z bitwy o Ardeny, pozwoliła mi uczestniczyć w paru niesamowitych starciach. Grając na serwerze z 128 graczami, brałem udział w wielkich ofensywach pancernych, ostrożnych potyczkach leśnych i krwawych szturmach piechoty. Oferowała przy tym realistyczny model rozgrywki, który nie przytłaczał swoim skomplikowaniem, a ze starego już silnika graficznego zdołała wyciągnąć jeszcze parę ładnych efektów. Amatorskie może być jednak wielkie. (PC - „Battlefield 2”) /P.P.
39. DRIVER: SAN FRANCISCO (Ubisoft Reflections)
Szczerze nie rozumiem gorącej niechęci, jaką część graczy darzy - co więcej, darzyła jeszcze przed premierą - „Driver: San Francisco”. Podobno przewodni zamysł na grę, czyli pogrążony w śpiączce główny bohater, jest głupi i niedorzeczny. Podobno wynikająca z tego możliwość przeskakiwania w dowolnym momencie między różnymi samochodami, jest głupia i niedorzeczna.
W istocie najnowszy „Driver” wreszcie wprowadził w skostniały trochę gatunek gier samochodowych zaskakujący powiew świeżości. Tutaj nie chodzi tylko o to, by dojechać z punktu A do punktu B, tu samochody są niczym bronie, które wykorzystuje się wedle inwencji, zamysłu i preferowanego stylu rozgrywki. Zarówno w świetnym fabularnie trybie dla jednego gracza, jak i - a może właściwie przede wszystkim - w niezwykle innowacyjnych trybach sieciowych. Takiej rozgrywki jak tutaj nie znajdziecie nigdzie indziej. Moje największe - pozytywne - zaskoczenie w 2011 roku. (360, Mac, PC, PS3) /T.K.
38. RED ORCHESTRA 2: HEROES OF STALINGRAD (Tripwire Interactive)
Wydanie gry idącej pod prąd światowych trendów wymaga dużej odwagi. Wydanie sieciowej strzelanki kilka tygodni przed premierą „Battlefield 3” i „Modern Warfare 3” wymaga jeszcze większej odwagi. Wydanie tej gry tylko na PC jest już prawdziwym heroizmem - i choćby za to należy się „Red Orchestra 2” miejsce na tej liście. Na szczęście to nie jedyny jej atut. Współczesne konflikty zbrojne już się wszystkim przejadły i taki sentymentalny w pewnym sensie powrót do II wojny światowej jest bardzo mile widziany, zwłaszcza gdy gra nie idzie na żadne kompromisy, nie upraszcza czego się da, nie rozkłada czerwonego dywanu przed niedzielnymi graczami i jest wierna swoim fanom.
Siła tej gry leży w trybie wieloosobowym. Są tutaj emocje, są pamiętne akcje, jest widowisko - ale takie wojenne, bardziej dorosłe, karzące za błędy i nietolerujące głupoty. Wysoki próg wejścia, konieczność długiej nauki zasad i praw rządzących grą odsiewa przypadkowych graczy już na początku. W głównym nurcie to grzech śmiertelny, tutaj zaś podstawowa zaleta, która sprawia, że społeczność jest zwarta, zgrana i jednakowo hardkorowa. I nie musi być liczna, by świetnie się bawić - a podatność „Red Orchestra 2” na modowanie i przerabianie rysuje bardzo obiecującą perspektywę coraz to nowych map, teatrów działań, stron konfliktu i dodatkowego sprzętu. (PC) /S.S.
37. SERIOUS SAM 3: BFE (Croteam)
Bezmózga rzeź. Żadnego myślenia, po prostu odruchy w akcji, instynkt przetrwania i takie tam. Iść, ciągle iść w stronę... cóż, raczej nie słońca, tylko kolejnej, jeszcze większej hordy wrogów. A potem kosić ich niczym łan zboża, za pomocą kilkunastu różnych broni noszonych w kieszeniach dżinsów razem z dwiema tonami różnej amunicji. Ten schemat, tak popularny we wczesnych latach grania, został zastąpiony pseudorealizmem, fabułą, reżyserowaną akcją i takimi tam innymi wynalazkami, tak samo jak walenie się po łbach kijami zostało wyparte przez strzelanie się z karabinów, rozjeżdżanie czołgami czy bombardowanie samolotami. Tyle że zwykła bójka to nadal potężne emocje. I tak samo jest z grami - stare pomysły może i są, cóż, stare, ale to wcale nie znaczy, że gorsze od tych nowych. „Serious Sam 3” udowadnia to niezbicie.
Fabuła to tutaj zbitka krzywych tekstów, reżyseria ogranicza się do planowego wypuszczenia z klatki następnej setki wrogów, a realizmu nie ma za grosz. Jest za to dzika, frenetyczna, szalona jak skok bez spadochronu akcja z tak podkręconym tempem, że gdy człowiek później siądzie do jakiejś innej strzelanki, to się zastanawia, czy nie popsuł się komputer, bo wszystko działa trzy razy wolniej, niż powinno. Ostrzejszego FPS-a się nie znajdzie, chyba że zacznie się grzebać w klasyce - ale po co, skoro „Poważny Sam 3” jest pod ręką? (PC) /S.S.
36. THE LEGEND OF ZELDA: SKYWARD SWORD (Nintendo)
Nintendo długo kazało czekać na nową grę o przygodach Linka. W końcu wydane na Wii „Twilight Princess” było tylko konwersją z konsoli GameCube. Obarczone sporymi nadziejami „Skyward Sword” broni się jednak wyśmienicie. Z jednej strony to klasyka serii, prezentująca dokładnie takie same jak poprzednio podejście do tematu, z drugiej najładniejsza, najbardziej dopracowana i mająca najwięcej innowacji odsłona serii.
Na uwagę zasługuje szczególnie niesamowite wykorzystanie przystawki Wii Motion Plus - tak dobrze nie zrobił tego jeszcze nikt. Jest niezwykle intuicyjnie, wymachiwanie kontrolerami podczas walki niesie za sobą mnóstwo frajdy, a sterowanie czerwonym ptaszyskiem, na którego grzbiecie Link zwiedza okolicę, trudno wyobrazić sobie na zwykłym padzie.
Choć podobnie jak pozostałe tytuły przeznaczone na konsolę Wii „Skyward Sword” działa w niskiej rozdzielczości, to o jego urodzie świadczy przede wszystkim estetyka. Jest bardzo kolorowo i słodko, ale gra nawet przez chwilę nie trąci niestrawnym kiczem. Jeśli podobnie jak miliony fanów duetu Link-Zelda czekaliście na nową grę z serii, to nie macie prawa się czuć zawiedzeni. Niesamowite pożegnanie z tą generacją konsol Nintendo. (Wii) /P.W.
35. ANNO 2070 (Related Designs, Ubisoft Blue Byte)
Strategie ekonomiczne to gatunek na wymarciu? Cóż, na pewno daleko mu do świetności. Niewiele jest już tytułów, które swoim wykonaniem mogłyby się przebić do głównego nurtu i zaistnieć w nim choćby przez moment. Kiedyś była ich cała masa, jak „SimCity” czy „Faraon”, ale teraz? Teraz serie te egzystują na peryferiach rynku, jeśli w ogóle. Anno jednak przetrwało i choćby za to cenię tę grę. Przetrwało i z zadziwiającą regularnością dalej rozwija się o nowe odsłony, pozostając wierne swoim korzeniom.
Niewiele konceptów wymyślonych dekadę temu nadal się sprawdza. Sam raczej nie przepadam za odgrzewanymi kotletami i wiele serii męczy mnie tym, że zmiany w nich zachodzą zbyt wolno lub zbyt nieznacznie. Anno jest wyjątkiem - tutaj akceptuję to, że fundamenty rozgrywki pozostają te same. A to dlatego, że nadal mnie bawi i potrafi wciągnąć na kilkadziesiąt godzin, dając coś, czego w głównym nurcie już praktycznie nie ma, czyli zmagania z produkcją towarów, zadowoleniem mieszkańców, ekspansją na inne wyspy czy handlem. Dlatego cieszę się, kiedy raz na kilka lat otrzymuję coś, co jest mi dobrze znane, tylko w innej, trochę bardziej skomplikowanej formie. (PC) /P.P.
34. PIXELJUNK SIDESCROLLER (Q-Games)
Podczas gry w „PixelJunk Shooter 2” kilka razy złapałem się na myśli, że super byłoby zagrać w typowe leć-w-prawo-i-strzelaj zrobione przez Q-Games. I moim życzeniom stało się zadość. Studio stworzyło „PixelJunk SideScroller” - wektorowy hołd dla starego, automatowego gatunku, dając przy okazji porcję ekscytującej zabawy dla dwóch osób na parę wieczorów. Podczas gry w żadną inna produkcję w tym roku tyle razy nie krzyczałem po prostu „AAAAAAAAaaaaaaa” jak przy tej właśnie, na widok kolejnych fal pocisków zmierzających w stronę mojego stateczku.
Proste zasady, intensywna rozgrywka i ci cholerni bossowie na końcu etapów, którzy wcale nie dają się tak łatwo pokonać. Gra rozwija swoje skrzydła dopiero podczas zabawy w dwie osoby, kiedy sekundy potrzebne do odrodzenia się drugiego gracza wydają się wiecznością, a trzeba przecież podczas nich przetrwać, bo odsiecz jest już tuż-tuż... (PS3) /K.H.
33. SUPER MARIO 3D LAND (Nintendo)
Księżniczka Brzoskwinka zostaje ponownie porwana przez złego Bowsera, a Mario rusza jej z odsieczą, nie zastanawiając się nawet przez sekundę. Przyjdzie mu przemierzyć 8 światów, a w każdym z nich kilka zróżnicowanych etapów. Poskacze po chmurkach, popływa, zwiedzi straszne zamki z jeziorami lawy. Nie pozostanie jednak bezbronny, przywdzieje na przykład strój szopa, dzięki któremu będzie mógł uderzać przeciwników ogonem, albo biały kombinezon pozwalający strzelać ognistymi kulami.
„Super Mario 3D Land” wygląda świetnie, jest dopracowane i kolorowe. Trójwymiar w ogóle nie męczy oczu i wyłączanie go to na dobrą sprawę ogromny błąd. Bawiłem się świetnie, nie mogłem się oderwać od konsoli przez długie godziny. To jedna z tych gier, które powinny były się pojawić wraz z premierą konsoli Nintendo 3DS - bez wątpienia polepszyłaby wyniki sprzedaży. Niejeden gracz uzna ją za najlepszą tego typu przenośną produkcję w historii. (3DS) /P.W.
32. STACKING (Double Fine)
Po gruntownym przemyśleniu sprawy zgadzam się z wszelkimi zarzutami wobec rozgrywki w „Stacking”. Tak, to w istocie nieskomplikowana wariacja na temat gry przygodowej, trochę zbyt łatwa i trochę zbyt krótka (ale cena nie jest wygórowana, żeby nie było). Zgoda.
O ile jednak zwykle jak lew bronię tezy, że językiem gier jest rozgrywka, o tyle w wypadku „Stacking” jestem w stanie przymknąć oko na wszelkie niedociągnięcia w tym względzie. To bowiem jedna z najbardziej spójnych i oryginalnych wizji artystycznych, jakie widziałem w grach. To dziejąca się w czasach rewolucji przemysłowej historia o wartości rodziny, przemycająca trochę na boku lewicowe ideały z tamtych czasów, tchnąca duchem „Dziadka do orzechów” i „Olivera Twista”, przepełniona humorem wyjętym po trosze z kukiełkowych teatrzyków, a po trosze z filmów z Charliem Chaplinem w roli głównej, w której w dodatku główne role grają rosyjskie lalki - matrioszki. Łoooaaaaaaaa.
Może po tych wszystkich miesiącach od premiery nie czuję wielkiej potrzeby, by do „Stacking” wracać, ale i tak uważam tę grę za dzieło sztuki. No, może dziełko. (360, PS3) /T.K.
31. TRAUMA (Krystian Majewski)
Wiele osób będzie zarzucać grze Krystiana Majewskiego statyczność, że nic się w niej nie dzieje, ale czego się spodziewać po produkcji rozgrywającej się w głowie pogrążonej w letargu ofiary wypadku samochodowego?
„Trauma” to nastrojowe, wyciszające przeżycie, którego senna atmosfera stanowi drastyczne przeciwieństwo najgłośniejszych, najbardziej wybuchowych gier, okupujących szczyty list sprzedaży. Jest także dowodem na to, że w 2011 roku można jeszcze wiele rzeczy wycisnąć ze starej formuły gry przygodowej w stylu point and click.
W czasach coraz bardziej szczegółowych wirtualnych krajobrazów, domów rozpadających się w drobny mak, ostrych jak brzytwa tekstur, Majewskiemu udało się stworzyć klimat przy pomocy statycznych obrazów, paru dźwięków i świateł. Godna podziwu oszczędność. (Mac, PC) /K.H.
.
W głosowaniu wzięli udział, w kolejności alfabetycznej: Kamil Bogusiewicz, Piotr Gnyp, Konrad Hildebrand, Marcin Jank, Paweł Kamiński, Maciej Kowalik, Wojciech Kubarek, Tomasz Kutera, Adrian Palma, Krzysztof Pielesiek [gościnnie z technologie.gazeta.pl], Paweł Płaza, Sławomir Serafin, Paweł Winiarski.
Żaden przymiotnik nie pasuje do „Trine 2” tak idealnie, jak "bajkowa". To jedna z najładniejszych gier z cyfrowej dystrybucji mijającego roku, a już z pewnością najbardziej kolorowa. Kolejne etapy przygody złodziejki, maga i wojownika świetnie wyglądałyby w roli olejnych obrazów. Świetnie patrzy się na magiczne krainy, z przyjemnością słucha się spokojnego głosu narratora, ale wiecie co jest najfajniejsze?
Pomysłowość, jaką budzi w graczach. Można grać samemu, przełączając się między postaciami, ale to jak lizanie lodów przez szybkę. Prawdziwa gra to trzech graczy głowiących się nad tym, jak pokonać kolejną przeszkodę. Oparte w dużej mierze na fizyce zagadki zachęcają do eksperymentowania z szalonymi pomysłami. Tu nie ma tylko jednego, właściwego rozwiązania, a satysfakcja z wymyślenia pozornie dziwacznego sposobu, który jednak zadziałał jest wielka. „Trine 2” to trochę taka piaskownica, w której ćwiczymy szare komórki, współpracujemy przy realizacji planu, a potem przez kilka minut wspólnie wydurniamy się wykorzystując zdolności postaci, do robienia sobie drobnych psikusów. Idealna gra do zrelaksowania się przed konsolą ze znajomymi.