50 najlepszych gier 2011 roku według redakcji Polygamii - miejsca 20‑11
Ostateczne rozstrzygnięcie coraz bliżej. W naszym podsumowaniu przyszedł czas na coraz gorętsze produkcje. Czas na kolejne zaskoczenia, kolejne emocje. Oto druga dziesiątka najlepszych naszym zdaniem gier 2011 roku.
20. TERRARIA (Re-Logic)
Włączam i w głowie momentalnie rozbrzmiewa:
„Dig yourself / Laz'rus dig yourself / Laz'rus dig yourself / Laz'rus dig yourself Back in that hole”.
Nie wiadomo, kim jest bohater „Terrarii”. Wiadomo, że ma kopać. A wydobyte kamienie przerabiać na cegły. I kopać. A z cegieł zbudować schronienie. I kopać. A wydobyty metal przerabiać na broń i zbroje. I kopać. A bronią pokonywać potwory. I kopać. A wnętrzności potworów przerabiać na magiczne przedmioty. I kopać. A ze zdobytych roślin zrobić eliksiry. I kopać. A za zdobyte złoto kupić więcej broni. I kopać. A co jakiś czas pokonywać wielkieeego bossa. I kopać. A na koniec dokopać się do piekła i pokonać jeszcze większego bossa. I dołączyć do wspólnego serwera, gdzie pozna innych, podobnych sobie. A potem kopać, kopać, kopać.
„Terraria” to generator wielkiej piaskownicy, gdzie mieszają się RPG, hack'n'slash, platformówka, „Minecraft”, 8-bitów, „Zelda”, dungeon crawler i roguelike. To nadgra, pożeracz czasu. Nie grajcie w nią - bo wsiąkniecie. (PC) /P.K.
19. CATHERINE (Atlus Persona Team)
„Catherine” to moje największe zaskoczenie tego roku. Od dłuższego czasu japońskie produkcje do mnie nie przemawiają. Mam jakiś tam sentyment do znanych marek i czekam na nie, ale zdecydowanie bardziej wolę gry zachodnich twórców. Aż tu nagle pojawia się tytuł, będący tak naprawdę bardzo prostą minigrą, która mogłaby się pojawić na platformach mobilnych czy też PSN/XBLA. Do tego dołożono film anime i symulator randkowy polegający na pisaniu SMS-ów. Brzmi dziwnie? Brzmi. I wciąga jak cholera.
Po pierwszym uruchomieniu „Catherine” kilka godzin minęło mi w zasadzie nie wiadomo kiedy. Historia i sposób jej prezentacji wciągały jak bagno, w miarę proste pierwsze poziomy zapewniały płynną rozrywkę i poznawanie kolejnych etapów. Ale największą zaletą tej gry są dojrzałe treści. To gra o 30-latkach, pozycja dla dojrzałych, a nie wyłącznie dorosłych osób. To nie proste „sex & violence”, ale przedstawienie życiowych problemów w mistycznym sosie. Świetna opowieść, przetykana kolejnymi wyzwaniami, podczas których jako owca staramy się dostać na szczyt wieży, by wybudzić się z dręczących nas koszmarów, i rozmowami, które udowodnią, co tak naprawdę jest dla nas ważne. (360, PS3) /P.G.
18. FIFA 12 (EA Canada)
Interesowanie się piłką nożną, gdy mieszka się w USA, nie należy do najprostszych rzeczy. Amerykanie nie rozumieją tego sportu tak samo, jak Europejczycy nie rozumieją np. NASCAR-a. Pamiętam, jak w szkole patrzyli się na mnie ze zdziwieniem, gdy zgłosiłem się do drużyny soccera, a nie zostałem do niej przydzielony, jak to najczęściej bywało, gdy zabrakło miejsca w zespole koszykówki, footballu amerykańskiego, baseballu, szachów, curlingu i zbijanego. Tak samo dziwnie patrzą na mnie znajomi za każdym razem, gdy odwiedzają mnie w domu. Przed konsolą leżą bowiem takie gry jak „Modern Warfare 3”, „Assassin's Creed: Revelations” czy zafoliowany „Skyrim”, tymczasem w napędzie spoczywa płytka z „Fifą 12”.
Ponad rok temu, gdy wyszło „2010 FIFA World Cup”, urządziliśmy ze znajomymi z kanału IRC-owego turniej. Tak nam się to spodobało, że od tamtej pory praktycznie codziennie gramy ze sobą po parę meczów. Jedni ostrzeliwują się w „Battlefield 3” lub urządzają rajdy w „World of Warcraft”, my biegamy za piłką po murawie. W tym roku EA dodatkowo wprowadziło przygotowywane co parę dni wyzwania, których ukończenie daje ogromną liczbę punktów. Nikt nie chce ich przegapić. Przypomina to teraz trochę „FarmVille”, gdzie trzeba się zerwać z pracy, by zdążyć podlać poziomki. Nieważne, że gram właśnie w „Dark Souls” i wyjście z gry zmarnuje 3 godziny rozgrywki - gdy przychodzi zaproszenie do „Fify 12”, bez namysłu zmieniam płytę w napędzie konsoli. (360, Mac, PC, PS3) /W.K.
17. L.A. NOIRE (Team Bondi)
Jeden z najbardziej wyświechtanych schematów popkultury - kryminał noir - to w grach nieomal terra incognita. Team Bondi miało więc podwójnie utrudnione zadanie - raz, że tworzyło coś nowatorskiego (oczywiście, kryminał w przygodówkach to żadna innowacja, ale Australijczycy w swym dziele idą o krok dalej), dwa, że wkroczyło na teren, który w innych gałęziach kultury został już wykorzystany na wszelkie możliwe sposoby, nierzadko przez artystów, których umiejętności narracyjne (a należy pamiętać, że w tej konwencji poprowadzenie fabuły odgrywa najważniejszą rolę) dalece przewyższają debiutujących twórców gier.
Team Bondi wyszło z tej trudnej sytuacji obronną ręką. Nie ustrzegło się wprawdzie kilku pułapek (głównie wynikających z przyjętej konwencji i gatunku), niemniej w ogólnym rozrachunku to gra nad wyraz ciekawa. Świetnie oddany klimat, błyskotliwe i zręczne poruszanie się po dorobku kryminału i czerpanie najlepszych wzorców to niewątpliwie największe atuty „LA Noire”. Warto do tego dodać innowacyjne podejście do ekspresji postaci, znakomity klimat, umiejętnie uchwycone tło obyczajowe (wyszło tylko ciut gorzej niż w rozgrywającym się ćwierćwiecze wcześniej serialu „Boardwalk Empire”) oraz wciągającą, łączącą cechy wielu gatunków rozgrywkę, a dostaniemy jedną z najciekawszych gier minionego roku. Poza tym w grach naprawdę rzadko mamy okazję do wskoczenia w prochowiec* rasowego detektywa. Zdecydowanie zbyt rzadko. (360, PC, PS3) /K.B.
* Akurat Cole Phelps zrezygnował z tej typowej dla swego fachu części garderoby na rzecz garniturów - etat zobowiązuje.
16. FORZA MOTORSPORT 4 (Turn 10 Studios)
Załóżmy, że wygrałem ogromną sumę i zaczynam spełniać wszystkie marzenia. Jedno z tych, które znajduje się prawie na samej górze listy, to zrobić kilka okrążeń na niemieckim torze Nurburgring. Do tego potrzebne jest auto - najlepiej coś bardzo egzotycznego. Pagani zonda r za jedyne 1,8 miliona dolarów nada się idealnie. Tylko że fortuna fortuną, ale problemów logistycznych się nie przeskoczy. To i tak transport, ubezpieczenie, przeloty, hotele, paliwo i czas, jaki to wszystko zabiera... A przecież bogactwo miało być takie piękne i bezstresowe. Przy moim wrodzonym lenistwie, jak pomyślę sobie, że trzeba jechać po te numerki, sprawdzać, czy wygrałem, odbierać tę górę pieniędzy... Nie, to nie dla mnie.
Wolę podpiąć kierownicę i włączyć „Forzę 4”. Wspomnianą wcześniej zondą r zrobić kółko po niemieckim torze tylko po to, by szybko i bezboleśnie przenieść się na słoneczną Lagunę Seca i przejechać się po niej ferrari 599 gtb fiorano w kolorze różowym (chyba nie ma lakiernika na tej planecie, który zgodziłby się na coś takiego). Mogę przejść się po garażu, w którym stoi obecnie grubo ponad 200 aut, a 24 godziny na dobę czeka na mnie Jeremy Clarkson. Czy milionerom pozwalają przejechać się samochodem po torze tyle razy, aż pobiją rekord kolegi? No i ile razy widzieliście kogoś w deloreanie, robiącego 88 mil na godzinę po torze w Le Mans? Nie twierdzę, że „Forza 4” jest lepsza niż wygrana na loterii, ale dobrze mieć alternatywę. (360) /W.K.
15. MORTAL KOMBAT (NetherRealm Studios)
Na przestrzeni lat bijatyki zatoczyły koło i porzuciły modę na trójwymiar, która była jednym z gwoździ do trumny smoczej serii. Wraz z powrotem rozgrywki do dwóch wymiarów powróciło całe brutalne piękno „Mortal Kombat”.
Walka nigdy nie była tu specjalnie skomplikowana - ciosów nie trzeba wkuwać na pamięć, a klatki animacji liczą tylko maniacy. Zawsze na pierwszym miejscu stały odjechane, mroczne postacie i cóż, nie oszukujmy się - łatwość, z jaką można zadać wirtualnemu przeciwnikowi horrendalne cierpienie. Dzięki fenomenalnej oprawie i ciosom X-ray pokazującym detale pękających kości, najnowszy „Mortal” jest chyba najbrutalniejszą częścią serii, która przecież nigdy nie należała do grzecznych.
To jeden z najbardziej udanych powrotów serii, jaki jestem sobie w stanie przypomnieć. Nie skłamię pewnie, pisząc, że niewielu oczekiwało, że to wypali. Autorzy już dawno przepuścili cały kredyt zaufania graczy i prędzej spodziewaliśmy się kolejnej porażki, niż autentycznego ożywienia mocy tkwiącej w uśpionym smoku. A jednak: „Mortal Kombat” powrócił i sprzedał potężnego uppercuta niedowiarkom. Piękny i rozbudowany jak nigdy, grywalny jak zawsze i przede wszystkim wiernie oddający atmosferę pierwszych części serii. Fatality! (360, PS3) /M.K.
14. ORCS MUST DIE! (Robot Entertainment)
Jakimś sposobem gry z gatunku tower defense awansowały z poziomu prostych zabijaczy czasu do rangi pełnoprawnych tytułów. W międzyczasie zdążyły podzielić się na mniejsze grupy, między innymi wprowadzając podział na te, w których nasza rola ogranicza się tylko do nadzoru, i te, w których musimy ubrudzić sobie ręce. Obecnie nie ma lepszego przykładu dla tej drugiej grupy niż „Orcs Must Die!”
Po pierwsze: bezbłędna mechanika. I to zarówno w odniesieniu do samych pułapek - ich zabójcza skuteczność i mnogość przyprawiają kolejno o uśmiech i zawrót głowy - jak i kontroli nad bohaterem.
Po drugie: oprawa, czyli uroczo animowane orki i same pułapki, które obchodzą się z wrogami jak z workami ziemniaków. Całość przywodzi na myśl wyobrażenie wieków średnich w stylu kreskówek DreamWorks czy Pixara - nie sposób się nie zakochać.
Po trzecie: humor. Od slapstickowego, wynikającego z barbarzyńskich praktyk, którym poddawane są orki, aż po monologi głównego bohatera. Przygody butnego adepta sztuk magicznych oczarowały całą nasza redakcję i niniejszym domagamy się więcej orków do zabicia! (360, PC) /M.J.
13. DEAD SPACE 2 (Visceral Games)
Na ile sposobów można rozczłonkować człowieka? Co się stanie, jeśli wbić komuś w oko długą igłę chirurgiczną? Czy pełzające niemowlęta lepiej potraktować miotaczem ognia, czy piłą tarczową trzymaną na uwięzi magnetycznej? Czy w kosmosie da się usłyszeć krzyk maltretowanego pracownika korporacji?
Druga odsłona przygód Isaaca Clarke'a to strzelanka przebrana w szaty horroru. Z pokładu „rozłupywacza planet” USG Ishimura przenosimy się na Tytana - księżyc Saturna. Choć dzieło wydane przez EA jest przewidywalne, a pod koniec nieco się już dłuży, to i tak wspominam je jako jedną z najciekawszych produkcji zeszłego roku. To w końcu świetnie zaprojektowane bronie, równie dobrze wymyślone potwory do zabijania, bardzo udana oprawa dźwiękowa i - co mnie bardzo cieszy - naprawdę przyzwoity poziom trudności (ten najwyższy).
Uczucie zaszczucia i beznadziei, odrobina strachu... Prawdziwe tygrysy lubią to od dawna. (360, PC, PS3) /K.P.
12. BATTLEFIELD 3 (Digital Illusions CE)
Jestem z serią DICE od samego początku i przez to granie w nią weszło mi wręcz w krew. „Battlefield” to dla mnie synonim sieciowej strzelanki i wraz z premierą trójki nic się pod tym względem nie zmieniło. Kilka razy w tygodniu odpalam Battleloga, loguję się na Teamspeaka i wraz z czytelnikami Gamecornera spędzam w grze kilka godzin. Walczymy na Metrze, które zadziwiająco nie ograło się po testach wersji beta, skaczemy ze skarpy na Damavand, rozwalamy budynki na Karkandzie, latamy myśliwcami nad Kharg Island. Przy okazji człowiek pogada sobie, poprzekomarza się z innymi, pośmieje się z żartów, solidarnie wkurzy na DICE za błędy, skomentuje ostatnie growe premiery.
„Battlefield 3” ma świetną rozgrywkę, bitwy o wielkiej skali, destrukcję otoczenia, piękną grafikę i wiele, wiele innych rzeczy, ale nie one są głównym powodem, dla którego aktualnie gram w produkcję DICE. Na pierwszy plan wysunął się wspomniany wcześniej społeczny aspekt rozgrywki - grania we wspólnym, znanym sobie i zgranym gronie. To zawsze przyciągało mnie do „Battlefielda”. Grałem w klanach, udzielałem się na forach, jeździłem na zjazdy. Sama gra bardzo nagradzała współpracę w drużynie, więc wspólne granie przychodziło naturalnie. W tym aspekcie produkcja Szwedów mniej przypomina mi typową strzelankę, a bardziej MMO, gdzie również ważne jest nie tylko jak się gra, ale z kim się gra. (360, PC, PS3) /P.P.
11. GEARS OF WAR 3 (Epic Games)
Mocna końcówka trylogii, o zdecydowanie gęstszej atmosferze niż poprzednie jej odsłony. Ponownie wcielamy się w Drużynę Delta, wyjaśniając większość pytań postawionych przez scenarzystów w ciągu ostatnich lat. Czteroosobowa kooperacja bardzo urozmaica rozgrywkę, choć i samotna przygoda niesie ze sobą mnóstwo emocji. Kampania nie pozwala odejść od konsoli, a urozmaicona horda każe na nowo odpierać ataki Szarańczy. Epic postanowił również pokazać konflikt z drugiej strony, dzięki czemu możemy się wcielić we wrogów, Seran, i atakować ostatnie bastiony ludzi.
„Gears of War 3” to również dopracowany tryb sieciowy, który praktycznie wyeliminował wszystkie błędy poprzedniczek. Odznaczenia i medale zachęcają do nabijania kolejnych poziomów, a weekendowe konkurencje dają do zrozumienia, że twórcy chcą i będą wspierać te tryby zabawy.
Jeśli miałbym wybrać najlepszą grę z serii Gears of War, byłaby to bez wątpienia trójka. Przemyślana i dopracowana - Epicowi należą się słowa uznania za to, jak zdecydował się zakończyć tę świetną serię. (360) /P.W.
W głosowaniu wzięli udział, w kolejności alfabetycznej: Kamil Bogusiewicz, Piotr Gnyp, Konrad Hildebrand, Marcin Jank, Paweł Kamiński, Maciej Kowalik, Wojciech Kubarek, Tomasz Kutera, Adrian Palma, Krzysztof Pielesiek [gościnnie z technologie.gazeta.pl], Paweł Płaza, Sławomir Serafin, Paweł Winiarski.
http://polygamia.pl/Polygamia/1,97394,10352868,Offline__FIFA_12___recenzja.html?bo=1