30 najlepszych gier 2015 roku według redakcji Polygamii - miejsca 20‑11

30 najlepszych gier 2015 roku według redakcji Polygamii - miejsca 20-11
Maciej Kowalik

26.12.2015 11:00, aktual.: 25.01.2016 15:38

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Odliczanie rozkręca się na dobre, emocje rosną. Oto kolejna dziesiątka naszych ulubionych gier tego roku. Jutro poznacie zwycięzcę naszego głosowania.

20. Broforce (Free Lives)

Broforce jest jak Contra Gdyby tylko w Contrze wystąpił Terminator, Robocop, Sędzia Dredd, Neo, Rayden i Snake Plissken. Do tego Commando, Blade, Rambo, Strażnik Teksasu, B.A. Baracus, John McClane, MacGyver. I jeszcze Indiana Jones, Ash Williams, Maczeta, Conan i Ripley To nawet nie połowa wojowników z unikalnymi umiejętnościami w których można się tu wcielić. Gdyby jeszcze w Contrze dało się wysadzić, rozstrzelać, a potem jeszcze raz wysadzić wszystko dookoła, to byłaby jak Broforce.

Niech Thor błogosławi gry niezależne, bo tylko tam może na nowo narodzić się produkcja z pięknych czasów, gdy gry mierzyło się miodnością. Liczyła się szybka akcja, skill i granie we dwóch na kanapie. Włączasz grę, włączasz ten kawałek, naciskasz spust i niech Bóg zlituje się nad wrogami Wolności! I co, nadal będziecie mówić, że Far Cry Blood Dragon to najlepszy hołd dla lat 80.? (PC)/P. Kamiński

19. Xenoblade Chronicles X (Monolith)

To świeży tytuł, którego status ureguluje się dopiero w nadchodzącym okresie, jednak mamy sporą pewność, że będzie jednym z kilku powodów do późnego zakupu Wii U. Przymusowe wakacje na Mirze nie są pozbawione pewnych komplikacji: płytka z Xenoblade doprowadza napęd konsoli do ciągłego kaszlu, obiekty dorysowują się na naszych oczach, loadingi bez zainstalowanych paczek danych pozwalają na małą drzemkę, a scenariusz i jego wyłożenie kulą się w cieniu poprzedniej odsłony serii. Tylko co z tego, gdy krótka sesyjka (założenie - pół godziny po dniu pracy) nagle zajmuje pół nocy, gigantyczna mapa zachwyca w każdej minucie nawet po dwóch tygodniach zabawy, a banalne questy poboczne wsysają z siłą odkurzacza. Monolith Soft udała się nie lada sztuka - na słabszym sprzęcie stworzyli japońskiego erpega, który chętnie wyciąga szpadę w kierunku zachodniej konkurencji. No i Mira. Jeśli tego jeszcze nie pisałem, zakochałem się w Mirze. Cierpliwie czekam na moment, gdy ukatrupię stumetrowego dinozaura i zostanę królem tej planety. (Wii U)/A. Piechota

18. Gears of War: Ultimate Edition (The Coalition)

The Coalition, pojawiające się wcześniej pod nazwą Black Tusk Studios czy Microsoft Vancouver, to nieznani ludzie z niezbyt imponującym dorobkiem (Microsoft Flight, gry na Kinecta), którzy mają z Gears of War zrobić to, co 343 Industries zrobiło z serią Halo - kontynuować na Xboksie One wszystko co w serii najlepsze. Gears of War: Ultimate Edition sugeruje, że im się to uda. Wydany w tym roku remake okazał się bowiem małym majstersztykiem. Nowi w temacie developerzy w połączeniu z wyciągniętym z Epic Games Rodem Fergussonem stworzyli nowe-stare Gearsy, które spodobają się zarówno świeżym graczom jak i tym, którzy na serii GoW zjedli zęby. Pierwsza grupa będzie zauroczona oprawą, która choć troszkę mniej mroczna od pierwowzoru, to zachwyca. Klasyczny gameplay nawet po latach broni się natomiast sam. Starzy wyjadacze zadowoleni będą natomiast nie tylko z odświeżonego singla, ale też z wielkiego powrotu trybu sieciowego. Gears of War: Ultimate Edition robi ogromne wrażenie, zwłaszcza jak porównamy je z dostępnymi we wstecznej kompatybilności pierwszymi Gearsami. Rewelacyjna gra odświeżona w rewelacyjny sposób. Jeżeli zabierać się za pozycje sprzed dekady, to właśnie tak. (Xbox One, w 2016 r. też PC)/P. Olszewski

17. Splatoon (Nintendo)

Jeżeli nowe IP zaskakuje swoim sukcesem samych wydawców, sprawa wydaje się dość poważna. Panteon ikon Nintendo do skromnych nie należy, ale Inklingi mają ostre ciśnienie, by wepchnąć się między dużo starszą kompanię. I dlaczego by na to nie pozwolić? Splatoon zaskoczył na wielu poziomach. Stał się jedyną strzelaną alternatywą dla sieciowych molochów EA i Activision. Taką dla całej rodziny. Zbudował ogromną, szajbniętą społeczność. Rozrósł się wszerz, dołożył dziesiątki świeżych elementów, broni, nowe tryby i spory zestaw dodatkowych map. Żyje pełnią swego pstrokatego życia i nic nie wskazuje na to, by w następnym roku coś miało się pod tym względem zmienić. Przywdziej najbardziej czaderskie ciuszki, załóż na uszy hipsterskie słuchafony, złap w dłonie wielgachny wałek i chodź, pomaluj mój świat. Na żółto, ale nie niebiesko! Niebieski to kolor drużyny przeciwnej. Stay fresh, Splatoon. (Wii U)/A. Piechota

16. Her Story (Sam Barlow)

Gra niegra, interaktywna ciekawostka sięgająca z jednej strony do tytułów z lat 90., gdzie miejsce komputerowej grafiki często zastępowały odgrywane przez aktorów scenki, z drugiej do dorobku Telltale, którego produkcje mimo oficjalnej przynależności do kategorii przygodówek niewiele mają wspólnego z poczciwymi poin'n'clickami. Tutaj jest podobnie, bo cała rozgrywka ogranicza się do wklepywania na klawiaturze słów kluczy, oglądania powiązanych z nimi fragmentów wideo policyjnego przesłuchania i układania sobie tego w jedną spójną całość. Historia jest jednak tak napisana, że mając nawet wszystkie elementy tej wirtualnej układanki nie do końca wiadomo o co chodzi. Na większości for dyskusyjnych dla graczy wkrótce po premierze pojawiły się wątki z próbą rozwikłania czy nawet tylko interpretacji scenariusza Sama Barlowa (wcześniej odpowiedzialnego np. za Silent Hill: Shattered Memories ). Ciekawy pomysł na fabułę w połączeniu z nieszablonową rozgrywką i rewelacyjną grą aktorską Vivy Seifert dały nam prawdziwą perełkę. (PC, OSX, iOS)/P. Olszewski

15. Pillars of Eternity (Obsidian Entertainment)

Nie mogę się opędzić od myśli, że tęsknota za izometrycznymi RPG, to tęsknota nie tylko za systemami, statystykami, tabelkami i dialogami długimi jak broda Elminstera. To przede wszystkim tęsknota za młodością, gdy wielu fanów przeżywało swoją RPG-ową inicjację przy Baldur's Gate, Planescape: Torment. Gdy noce były poświęcone na granie, nie spanie, a dni mijały na rozmowach z kolegami o tym, gdzież to tym razem się dotarło, kogóż to się spotkało i cóż to się znalazło. Zagranie w Pillars of Eternity nie odejmie Wam niestety lat, ale może bardzo dobrze przypomnieć, jak to drzewiej bywało. Twórcom udało się uniknąć pułapki żerowania na nostalgii (patrzę na Ciebie, pierwsza wersjo Wasteland  2) i zaoferowali graczom grę nową, ale ładnie stylizowaną na stare produkcje. Sama kreacja postaci potrafi zająć godzinkę, a potem zaczyna się czytanie dialogów i pauzowanie walk - które nawet wyjadaczom potrafią napsuć krwi. Dobieranie ekwipunku, poszukiwanie towarzyszy, lasy, lochy, pola. I tylko budzik przypomina, że w pracy nie da się zrobić sobie wagarów, by pograć jeszcze trochę. Plus dla twórców, że wykreowali własny świat, nie bazowali na starej marce, więc możliwość jego rozwoju stoi przed nimi otworem. (PC)/P. Kamiński

14. SOMA  (Frictional Games)

Frictional Games zgrabnie wykorzystuje najdawniejsze klisze gatunku. Szwedzi zapraszali już graczy do wypełnionej duchem Lovecrafta kopalni, pokazywali laboratorium po wybuchu epidemii, odkurzali pajęczyny w nawiedzonym zamczysku, a teraz proponują opuszczoną stację badawczą rodem z horrorów science-fiction. Ich talent polega na przemianie tandety w sztukę i chyba nigdzie tego tak dobrze nie udokumentowali, jak ostatnio w SOMIE. Położony na dnie oceanu PATHOS-II nie straszy na siłę, przeciwnicy nie wyskakują z szybów wentylacyjnych, nie gwarantują nagłych palpitacji serca, nie szwendają się po każdym korytarzu. Bo w ogóle jest ich niewielu. Dzięki temu każda konfrontacja nabiera wręcz fabularnego charakteru. A lwią część zabawy poświęcamy niepokojącej eksploracji. Spacer na samiusieńkim dnie, gdzie nie dociera już światło słoneczne, zaliczam do growych przeżyć roku. A proponowaną przez Frictional opowieść wpisuję w kanon najlepszych scenariuszy obecnej generacji sprzętu. Z zakończeniem, któremu po prostu blisko do perfekcji. Dla wielbicieli dreszczogennych produkcji SOMA jest najważniejszym obowiązkiem 2015 roku. (PC, PS4)/A. Piechota

13. Heroes of the Storm (Blizzard)

Kolejna MOBA, skok na kasę, izometryczny do tego, tak? No właśnie nie. Heroes Of The Storm okazało się nad wyraz sprawne, wypada rzec - nieco rewolucyjne. Ciekawe mapy, ulubieni bohaterowie blizzardowskich serii, mnóstwo taktyki i ogromny wręcz nacisk na współpracę trzymają mnie w Nexusie do tej pory. I mimo wszystkich bolączek, pozytywy biją negatywy niemiłosiernie. Bo co z tego, że nie mogę podglądnąć, jak gra kolega? Mecze i tak są na tyle dynamiczne i krótkie, że akurat zaparzę herbatę. Nie wiem, jak będzie na scenie esportowej. Scenie zdominowanej przecież przez LoL i DOTA. Heroes Of The Storm też tego jeszcze nie wie, ale widać się nie boi. Bo coraz większymi krokami wkracza na salony. A poczekajcie na Overwatch i konsolidację esportowych zmagań pod banderą Blizzarda. Tak będzie! (PC)/K.Kała

12. Batman Arkham Knight (Rocksteady)

Gacka może i wycofali ostatecznie z pecetów, jednak nie zapomnimy, jak dobrym zwieńczeniem trylogii był (niestety) jedyny słuszny Arkham Knight. Batman w wielu momentach gwarantował opad szczęki - większość wciąż okrywa tajemnica fabularnej poufności, której nie wypada zrywać. Przypomnijmy jedynie, iż najlepiej poznawać Księcia dopiero po nadrobieniu "batzaległości" z poprzedniej generacji konsol. Wtedy doceni się również piękne Gotham, system pojedynków doprowadzony do perfekcji (walki z kompanami u boku zrywały mnie z fotela w przypływie testosteronu) czy intensywną atmosferę ostatniej krucjaty Bruce'a Wayne'a, solidnie podkręcaną narkotycznymi trikami Scarecrowa. (PC, PS4, Xbox One)/A. Piechota "Rocksteady mistrzowsko opanowało manipulację widzem, kreując niejedną wchodzącą pod czaszkę scenę" - przeczytaj recenzję Batman: Arkham Knight>

11. Everybody's Gone to the Rapture (The Chinese Room)

Szlakiem martwych ptaków, wypitych do połowy kubków herbaty, wydziedziczonych samochodów i pustych domów poznajemy apokalipsę, która spadła na małe, angielskie miasteczko. Nie jest to jednak koniec świata pełen eksplozji, ruin i krzyków - ulice oraz mieszkania wyglądają tak, jakby jeszcze sekundę temu ktoś po nich spacerował. Trudno o spokojniejszą grę - wędrujemy w niej przez piękną, zalaną słońcem, osieroconą mieścinę i śledzimy tajemnicze światła, które pokazują nam wspomnienia po mieszkańcach. Poznajemy małe, prywatne dramaty ludzi i ten jeden większy, związany z apokalipsą, próbując zrozumieć, co się z nimi stało. Everybody's Gone to the Rapture to przede wszystkim niesamowicie piękny świat zastygłej apokalipsy - zastygłej w niemalże świętej ciszy i spokoju, w sielance otoczonego lasami miasteczka, w godzinie 18:07. Ta gra z pewnością nie jest dla każdego. Ale osoby, którym wystarczą dobra historia i wyjątkowa atmosfera, prawdopodobnie ją pokochają.(PS4)/P. Fijałkowski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
wiadomościpolecamypodsumowanie