15 gier z Xbox Live Arcade i PlayStation Network, które mogliście przegapić
"Nuda, nie mam w co grać". Znacie to? Okres wakacyjny nie sprzyja wielu premierom, dlatego przygotowaliśmy listę gier z XBLA/PSN, które być może umknęły waszej uwadze, choć wcale nie powinny. Największe hity zna każdy - my wyliczamy poukrywane w cyfrowej dystrybucji perełki, którym największe serwisy nie poświęcały tyle miejsca, na ile zasługują.
Jedna z najsprytniejszych gier logicznych, na które mogliście natknąć się w przeciągu kilku ostatnich lat. Ilo i Milo to dwa słodkie stworki, wciąż rozdzielane przez los. Celem każdej planszy jest doprowadzić do ich spotkania. By to się udało, trzeba jednak solidnie pomęczyć szare komórki. Każda plansza złożona jest z sześciennych kostek, które mają różniste funkcje. Mózg zaczyna się gotować, gdy konieczne jest myślenie w trzech wymiarach i obracanie planszy wokół wszystkich osi, a i tak Ilo i Milo choć staną na jednym klocku, to po jego dwóch stronach.
Można grać we dwie osoby. Mimo, że nie da się kierować dwoma stworkami naraz, to drugi gracz może wskazywać pierwszemu drogę świetlistym wskaźnikiem. Co dwie głowy to nie jedna - w późniejszych planszach naprawdę przyda się ktoś, kto spojrzy na sprawy świeżym okiem i uchroni od popełniania tych samych błędów i zapędzania się w tę samą ślepą uliczkę.Ilomilo to absolutne "musiszmieć" dla fanów łamania sobie głowy na sposoby, o których moglibyście nigdy nie pomyśleć.
Hokej nie jest u nas tak popularny, jak piłka nożna czy koszykówka, ale dla czerpania frajdy z 3 on 3 NHL Arcade nie ma to żadnego znaczenia. Tu nie ma spalonych na czerwonej, sędziego czy kar za podniesiony kij. Jest zmniejszanie bramkarza przeciwników, powiększanie swojego, dopalacze czy zamrażanie hokeistów z przeciwnej drużyny. To czysty arcade z rozgrywką perfekcyjnie zbalansowaną pomiędzy dynamiczną akcją, a panowaniem nad rozgrywką tak, by nie zmieniła się w chaotyczną ślizganinę.
Przywodzi na myśl NBA Jam, ale dzięki ciekawym ofensywnym i defensywnym powerupom jest dużo ciekawsza i wymaga pewnego opanowania. To gra dla każdego - konsolowi wymiatacze wcale nie muszą zawsze wygrywać z nowicjuszami, ale im dłużej gramy tym lepiej potrafimy wykorzystywać poszczególne dodatki do zabawy. Gra znalazła się w tym zestawieniu, bo wielu graczy mogło skreślić ją tylko ze względu na tematykę. To błąd - do czerpania morza frajdy z 3 on 3 NHL Arcade wcale nie trzeba być fanem hokeja.
Tak, tak - kultowa seria pecetowych gier strategicznych wylądowała też na konsolach. Allied Assault zamienił heksy na prostokątne sektory, a w sercu jest... karcianką.
Rozgrywka jest więc nieco uproszczona w stosunku do oryginału, ale wcale nie oznacza to, że zabrakło w niej strategicznego kombinowania. Każda misja z dziejącej się w trakcie II Wojny Światowej kampanii stawia przed graczem inne wyzwania, ucząc rozmaitych strategii i tego, jak minimalizować rolę szczęścia w planowaniu swoich posunięć. Bywa trudno, trzeba uczyć się na błędach i szukać nowych sposobów do osiągnięcia różnorakich celów danej misji.
Panzer General: Allied Assault
Szkoda, że mało kto już w momencie premiery grał w Allied Assault w sieci. Gra z pewnością miała potencjał, teraz pozostaje nam już tylko szukanie znajomych, którzy też lubią karcianki, a mają dość cyfrowego Magic: The Gathering.
Kiedyś wystarczyło rzucić kamieniem w półkę z konsolowymi grami i trafiało się w jakiegoś taktycznego erpega. Teraz perełki gatunku przemykają niezauważone. Jeśli lubicie ten gatunek, to Rainbow Moon musi znaleźć się na dysku waszego PS3.
Cyfrowa dystrybucja nie jest tu oznaką żadnego skarlenia gry. W jej świecie spędzicie spokojnie ponad 60 godzin, a i to nie jest gwarantem zwiedzenia każdego lochu i zabicia każdego potwora. To jedna z tych produkcji, w których rzeczy do zrobienia, znalezienia i ulepszenia jest takie zatrzęsienie, że po kwadransie gapienia się w ekran możecie zorientować się, że nie zrobiliście jeszcze nic oprócz przyglądania się rozmaitym statystykom.
Solą Rainbow Moon są bitwy. Bywają mniejsze, ale czasem natkniemy się też na oddział liczący 20 wrogów. Turowe potyczki przywodzą na myśl Final Fantasy Tactics i zmuszają do planowania każdego ruchu. Opcji jest masa - to nie jest gra, którą przechodzi się robiąc ciągle to samo. Z trudnych bitew rodzi się satysfakcja i jeszcze lepsze zrozumienie strategicznych decyzji. Nie obejdzie się bez grindu, ale nie jest to coś, co odstraszy fanów gatunku, którzy nie mają ostatnio wielu opcji. Trofeum za spędzenie z Rainbow Moon stu godzin, samo przecież nie wpadnie...
Gra dostępna jest w PlayStation Network
Na pierwszy rzut oka Schizoid to jedna z wielu strzelanin, w których mały statek rozprawia się z hordami wrogów. Pozory jednak mylą. Przede wszystkim, w Schizoid nie strzelamy. Wrogów niszczymy dotykając ich statkiem, odpowiadającym im kolorem (są dwa - niebieski i pomarańczowy). Jeśli kolory nie będą się zgadzać, giniemy my. Przeciwnicy nie są statyczni, mają też różne charakterystyki zachowania. Jedne wściekle na nas nacierają, inne wydają się czekać na odpowiedni moment do ataku utrzymując dystans. Zdarzają się też pozorne tchórze, które karzą gonić się po planszy, próbując jednocześnie wciągnąć nas w pułapkę.
Ale to nie wszystko - choć odebranie statkom broni samo z siebie odświeżyło gatunek, w Schizoid najlepsze jest co innego. Można grać w kooperacji z drugim graczem - jest całkiem trudno, ale i zabawnie, bo współpraca nie jest tu czymś, co robi się "przy okazji". Jeśli kumpel nie zniszczy goniących cię stworów, to sam nic im nie zrobisz - jedno dotknięcie oznacza śmierć. Schizoid to jedna z gier, które wymagają i szybkich palców i błyskawicznego analizowania sytuacji, dobierania strategii i komunikacji z drugim graczem.
Ale to wciąż nie wszystko. Bo w Schizoid można też grać samemu - sterując oboma statkami analogami na jednym padzie. Wtedy tytuł gry nabiera na znaczeniu, bo trudno ogarnąć to, co dzieje się na ekranie. Każda gałka to inny statek szalejący w morzu wrogów, których jedno dotknięcie może go zniszczyć. Myślicie, że współpraca z samym sobą jest łatwa? Ha, po 10 minutach zapragniecie oddzielić lewą półkulę od prawej.
Jedna z najciekawszych wariacji na temat łączenia ze sobą klocków, kryształków i innych świecidełek w kombinacje. Do góry planszy podjeżdżają karty. By usunąć je z planszy trzeba stworzyć jedną z pokerowych kombinacji - od "trójki" aż po poker królewski. Są one oczywiście punktowane odpowiednio do stopnia rzadkości danego zestawu. Brzmi zbyt wydumanie? A wcale takie nie jest, gra się świetnie.
Poker Smash oferuje kilka trybów urozmaicających podstawową zabawę. Najciekawsze są zagadki, wymagające oczyszczenia ekranu z wcześniej ułożonego układu kart. Fantastycznie sprawdza się też multiplayer. Każdy z graczy startuje z określoną pulą żetonów, którą trzeba mu odebrać, przez tworzenie jak najlepszych kombinacji kart. Bitwy dwóch osób zaciętością przypominają pojedynku z Super Puzzle Fighter, a to bardzo duży komplement.
Nie tyle gra, co audiowizualny spektakl, który potrafi wywrócić mózg do góry nogami. Psychodela pełną gębą, która hipnotyzuje zarówno dźwiękiem, jak i geometrycznymi figurami, które w szalonych kolorach mkną przez ekran. Jeśli lubicie takie eksperymenty i nie chorujecie na padaczkę fotogenną, to wasza jaźń znajdzie drogę do środka tego dziwacznego świata. A dźwięki, które wcześniej wydawały się ledwie oderwanymi od siebie nutami, zaczną układać się w melodię. To szalenie dziwne, ale i miłe uczucie. Wyjątkowe tak, jak i samo Dyad.
Na komputerach detektywistycznych przygodówek nie brakuje. Na konsolach sprawy wyglądają inaczej, więc dwie części przygód Reda Johnsona nie powinny umknąć waszej uwadze. W dużym uproszczeniu to zestawy najróżniejszych zagadek logicznych połączone ze sobą fabułą, która wykracza nieco poza poziom pretekstu i śledzi się ją z zaciekawieniem.
Red Johnson's Chronicles - pierwsze z wielu zagadek Autorzy mieli tyle pomysłów na przetestowanie szarych komórek gracza, że nie musieli sięgać kilkukrotnie po jeden typ zagadki. Czasem znienacka sprawdzają też naszą spostrzegawczość pytając o jakiś fragment rozmowy, szczegół stroju czy wydarzenia, które przed chwilą obserwowaliśmy. Zawsze trzeba być gotowym. Dla fanów łamania sobie głowy - pozycja obowiązkowa, pomysłowa i całkiem trudna, dzięki czemu frajda z uporania się z problemem bez podpowiedzi jest spora.
Kolejny z gatunków, które rzadko zaglądają na konsole - przygodówka point & click. Ale nie taka zwyczajna, polegająca tylko na znalezieniu odpowiedniego miejsca na kliknięcie. Przygody malarza Axela i jego psa Pixela urzekają niespotykanym artyzmem oprawy i pomysłami żywcem wyjętymi z wyobraźni członków kabaretowej grupy Monty Pythona. Gdziekolwiek byśmy nie kliknęli stanie się "coś". Najczęściej dziwne, śmieszne i zaskakujące "coś", co niekoniecznie będzie musiało mieć związek z odblokowaniem dalszej drogi dla bohaterów.
Wiele gier zasługuje na przymiotnik "urocza", ale większość z nich nie dorasta w tym względzie Axel&Pixel do pięt. Grając wychodzimy z własnej skóry i trafiamy do surrealistycznego, wściekle kolorowego świata, w którym wszystko jest możliwe. Jak w najlepszych bajkach dla dzieci.
Zakochaliście się w Machinarium? Dajcie szansę tej grze.
Co dostaniemy, gdy uzbroimy oposa w odrzutowy plecak i miecz? Rocket Knight to chyba jedyna okazja, by się o tym przekonać. To remake stareńkiej gry, wykonany jednak ze współczesnym rozmachem. Nasz bohater dziarsko skacze, lata i wymachuje ostrzem. Coś mi mówi, że mógłby ścigać się z samym Soniciem.
Rocket Knight, to jedna z tych gier, które dostarczają masy frajdy z samego przechodzenia planszy. Nie ma tu wielkiego kombinowania, szczególnie trudnych walk czy fragmentów, które będziecie przechodzić do znudzenia, ginąc przez skok za daleki o dwa piksele. Świetna oprawa, tempo zabawy i szalone akrobacje, na które pozwala odrzutowy plecak sprawiają, że cokolwiek mieliście w planach, gdy wyłączycie grę, będzie musiało poczekać.
Świeża, bardzo oryginalna turowa strategia, nie mająca nic wspólnego z kanonem gatunku. Najważniejsze są tu bowiem nie tyle stawiane na planszy budynki i jednostki, a... ona sama. W miarę, jak uzyskujemy z niej surowce, konieczne do rozkręcenia wojennej machiny, kolejne sześciokąty stopniowo kruszą się, by ostatecznie runąć w otchłań razem ze wszystkim, co na nich było.
To genialny pomysł na rozgrywkę i zmuszenie gracza do myślenia w zupełnie innych kategoriach, niż w (z pozoru) podobnych grach. Losy bitwy mogą odwrócić się w mgnieniu oka, gdy okaże się, że cały dorobek przeciwnika za dwie tury znajdzie się poza grą. Na odkrycie czeka mnóstwo strategii, których nie znacie z innych gier strategicznych. Jeśli lubicie planowanie na kilka ruchów do przodu i obcowanie z oryginalnymi pomysłami, to Greed Corp jest grą dla was.
Lubicie kroczyć razem z kumplem przez plansze i siać wokół zniszczenie? Powinniście więc nadrobić Gatling Gears. Śliczną grę dla dwóch graczy, w której nie chodzi o wiele więcej. To bynajmniej nie zarzut, bo znany od lat pomysł, wykonano tu znakomicie, dodatkowo wzbogacając go o kilka ciekawych rozwiązań.
Niczego tu nie brakuje - rodzajów broni, ulepszeń, różnych typów przeciwników, a nawet humoru i ślicznej oprawy, która sprawia, że plucie morzem pocisków jest ucztą dla oczu. Gatling Gears to z pewnością jedna z fajniejszych dwugałkowych strzelanin tej generacji. I świetna okazja dla niezaznajomionych z gatunkiem graczy, by spróbować się do niego przekonać.
Funky Lab Rat to platformówka, która raz po raz stawia przed nami zagadki wymagające chwili zastanowienia się. Bohaterem gry jest laboratoryjny szczur, który przez udział w rozmaitych eksperymentach nabył jakże przydatną w takich grach umiejętność zatrzymywania i przewijania czasu w obu kierunkach. Co więcej, gdy czas nie płynie, nasz gryzoń wciąż może manipulować elementami otoczenia (bardzo dobrze sprawdza się przy tym kontroler Move) tak, by utworzyć sobie drogę do końca poziomu.
Funky Lab Rat to coś, przy czym najlepiej bawić będą się młodsi gracze, bo poziom trudności zagadek nie należy do najwyższych. No chyba, że za cel postawimy sobie zebranie wszystkich kapsułek na każdej planszy. Wtedy trzeba już będzie kombinować nieco mocniej.
Nie każdy poszukiwać przygód jest Indianą Jonesem czy Larą Croft. Niektórzy są zbyt leniwi, by zrobić choćby krok. Poznajcie profesora Diggabone'a - odkrywcę, który stojąc w miejscu zwiedza kolejne tajemnicze świątynie.
Lazy Raiders to kolejna gra z niecodziennym pomysłem - zamiast sterować poszukiwaczem skarbów, obracamy planszę tak, by wszystkie do niego trafiły. Wbrew pozorom to dziwne rozwiązanie sprawdza się znakomicie. A gdy na planszy pojawiają się pułapki, wrogowie i złodzieje skarbów, każdy ruch trzeba przemyśleć dwa razy, by go nie żałować. Próba przewidzenia wszystkich konsekwencji obrócenia planszy w jedną ze stron potrafi zagotować mózg, a potem i tak okazuje się, że coś przeoczyliśmy i profesor ginie przygnieciony przez wielką kulę. Lazy Raiders idealnie wyważa proporcje pomiędzy grą zręcznościową i logiczną, dając graczowi masę frajdy.
Jeśli znacie Braida, a nie kojarzycie tego przydługiego tytułu, to coś jest nie tak. Z Wami, albo ze światem. The Misadventures of P.B. Winterbottom to gra z genialnymi zagadkami, które śmiało mogą konkurować z zadaniami wymyślonymi przez Jona Blowa w konkursie na najbardziej absurdalne i łamiące mózg zagwozdki tej generacji. Ale jednocześnie całkiem logiczne, gdy już wpadniemy na to, co i jak działa.
Ale P.B Winterbottom nie jest grą jednego pomysłu. Sposób wykorzystywania klonów głównego bohatera zmienia się akurat wtedy, gdy myślimy, że gra przestała już mieć przed nami tajemnice.
Unikalne są zagadki, ale unikalna jest też oprawa, stylizowana na nieme, czarno-białe filmy z początków kinematografii. Każdy element The Misadventures of P.B. Winterbottom dokłada swoją cegiełkę do niesamowitych wrażeń płynących z rozgrywki. Przegapienie tej gry powinno być ścigane z urzędu.