Yooka-Laylee - recenzja. Jeszcze tylko guma Turbo i Koukou Roukou
Jeśli kopiowanie jest najszczerszą formą pochlebstwa...
04.04.2017 17:00
To i tak nie wiadomo, co zrobić z Yooka-Laylee. Nie trzeba bystrego wzroku, by dostrzec, że ktoś mocno zrzyna tu z przygód Banjo i Kazooiego. Tyle że w tym wypadku sprawa nie jest podszyta złymi intencjami. Playtonic to studio założone przez ludzi, którzy kiedyś tworzyli dla Rare te kapitalne platformówki. Zapytali na Kickstarterze, czy chcielibyśmy kolejną i Yooka-Laylee jest wynikiem odpowiedzi twierdzącej. Zamiast misia i ptaka mamy kameleona (Yooka) i nietoperzycę (Laylee), więc prawnicy śpią spokojnie. Ale cała reszta to sequel Banjo-Kazooie, którego nigdy nie dostaliśmy. Z dokładnością do muzycznego instrumentu ukrytego w tytule.
Platformy: PC, PS4, Xbox One, Nintendo Switch
Producent: Playtonic Games
Wydawca: Team 17
Dystrybutor: Cenega
Data premiery: 11.04.2017 (PC, PS4, Xbox One); 2017 (Nintendo Switch)
Wymagania: Intel i5-2500 3.3GHz; 8 GB RAM; NVidia GTS450 / AMD Radeon 6850HD
Graliśmy na Xboksie One. Grę do recenzji udostępnił wydawca, zdjęcia pochodzą od redakcji.
W 2017 roku pod pojęciem platformówka kryć może się wszystko. Choć najczęściej to "wszystko" będzie w wygodnym dla autora 2D. Platformówką może być i Spelunky, i Braid, i nawet Mark of The Ninja. Choć przecież nacisk na elementy platformowe jest w tych grach szalenie różny. Jon Blow dał swoim dziełem sygnał do eksperymentowania z formułą. Do wychodzenia od znajomego sztafażu, by stworzyć coś, czego jeszcze nie było. I choć w efekcie dostaliśmy wiele znakomitych gier, to coraz mniej było w nich czystego platformera. Yooka-Laylee odwraca proporcje. Przenosi nas w czasie do lat świetności Nintendo 64, zanim Microsoft zaprzągł Rare do tworzenia pierdółek na Kinecta. Skok do minionej epoki jest całkowity - na dobre i na złe.Lądujemy więc w trójwymiarowym świecie, w którym nierozłączna dwójka głównych bohaterów musi skopać tyłek arcyłotrowi, chcącemu zawłaszczyć dla własnego zysku całą literaturę świata. Cóż, byli w grach już bardziej złowieszczy łotrzy niż Capital B. i jego przydupas Dr. Quack (który próbuje powstrzymać Yookę i Laylee... quizami ze znajomości gry), ale przynajmniej jest świeżo. I zabawnie, jeśli tylko zbytnio nie zastanawiać się nad sensem noszenia przez węża spodni. Przyda się tu otwarty umysł i gotowość do bycia zaskakiwanym.
Niestety, przydałaby się też opcja wyłączenia głosów postaci, bo gdy czytamy ich kwestie na ekranie, one gęgają, harczą, prychają i stękają trochę zbyt denerwująco dla gracza, dla którego brak voice actingu w grach nie jest już codziennością. Z nawiązką nadrabiają to jednak humorem i projektami. Playtonic stworzyło szalenie pogodną bandę.
Dość szybko staje się oczywiste, że Chris Sutherland i jego koledzy kisili w sobie od lat masę pomysłów. Co kilka kroków napotykamy tu na coś ciekawego - postać, zadanie, dowcipny dialog. Każdy z pięciu, oczywiście odpowiednio zróżnicowanych, światów jest pełen miejsc, w których projektanci w ten czy inny sposób "zaczepiają" gracza, chcąc zwrócić jego uwagę. Nie ma tu żadnej arbitralnej kolejności ani przechodzenia światów, ani rozgrywania w nich zadań. Jeśli widzisz coś ciekawego, idziesz tam, by zorientować się jak w danym miejscu należy zapracować na kolejną stroniczkę (Pagie). To o nie rozgrywa się cała heca. Za nie otwieramy kolejne księgi (światy), z opcją na ich dalszą rozbudowę o nowe terytoria i zagadki. To ich setka otworzy drogę do komnat szefa wszystkich szefów.W stawianych przed graczem zadaniach widać tę samą pomysłowość, która bije z tuzinów niecodziennych mieszkańców każdego ze światów. Dzięki temu nie sposób się tu nudzić, a o powtarzaniu w kółko tego samego nie ma mowy.Yooka-Laylee to platformer z krwi i kości, więc większość wyzwań zasadza się na testowaniu zręczności gracza (i cierpliwości w ustawianiu kamery tak, by nie przeszkadzała), ale czasem trzeba trochę pogłówkować czy po prostu przetrzepać komuś skórę. Nie brakuje też mini-gierek, które możemy zresztą odpalać ze znajomymi z głównego menu gry, ale akurat one nie zawsze są na tyle ciekawe, by było warto. Kiedy indziej na pierwszy rzut oka nawet nie wiadomo, o co chodzi. Yooka-Laylee jest grą, która nie trzyma za rączkę.I przyznam, że czasem mi tego brakowało, gdy wiedziałem, że w danym miejscu COŚ trzeba zrobić, ale nie miałem bladego pojęcia CO. Czasem rozwiązanie było żenująco oczywiste, innym razem dochodziłem do słusznego wniosku, że tym, czego mi brakuje, jest jakaś umiejętność duetu bohaterów.Yooka i Laylee we dwójkę tworzą kapitalnego "bohatera", a gra całkiem szybko pozwala za zebrane pióra rozbudować umiejętności duetu. W trymiga będzie potrafił wygrywać wyścigi w turlaniu, szybować, wykorzystywać ogon kameleona jak trampolinę czy wchłaniać właściwości zjadanych owoców w tak wyszukanych smakach jak ogień, woda czy lód. Oczywiście wszystko to (i dużo więcej) znajdzie swoje zastosowanie w wyzwaniach i zagadkach, którymi każdy ze światów (i hub też) wypchano do granic możliwości. Sterowanie tak wszechstronnym "bohaterem" to potężna frajda. Wspólnie Yooka i Laylee potrafią tyle, że zwyczajnie zawstydzają platformówkowe ikony z jedną sztuczką w arsenale. Choć moim zdaniem autorzy trochę przegieli. Gdy wykupimy od Trowzera (wspomniany już wąż w spodniach) umiejętność latania, w wielu zadaniach można ordynarnie oszukiwać przelatując nad zagrożeniami. Playtronic wpadło tu w pułapkę związaną z otwartą strukturą gry.
Ale to na dobrą sprawę mała cena za olbrzymie światy czekające aż przetuptamy je wszerz i wzdłuż; od najwyższego szczytu po ostatnią zatopioną pod wodą jaskinię. Uczciwie trzeba sobie powiedzieć, że Yooka-Laylee żadnych nagród za oprawę nie zdobędzie i zdarza się jej też nieprzyjemnie chrupnąć (zwłaszcza blisko ognia). Jednocześnie gra ma w sobie to ulotne coś, które sprawia, że jej kolorowe światy zdają się w jakiś sposób przeciekać do naszej rzeczywistości, wlewając do niej swą pogodność i ciepło (z wyjątkiem lodowej krainy, bo tam akurat ciepła brrrrrrrak). Kiedyś był to znak firmowy Rare, teraz - nomen omen - rzadkość. Gracze nazywają to atmosferą i uwierzcie, że Yooka-Laylee ma ją pierwszorzędną.
Nostalgia za latami 90. nie jest wymagana, by dobrze bawić się z Yooka-Laylee, ale na pewno pomoże. Chociażby w przymykaniu oka na problemy z kamerą czy mimo wszystko pojawiające się czasem uczucie totalnego zagubienia. Nie ma tu żadnych drogowskazów "oprowadzających" po atrakcjach. Czasem na rozwiązanie zagwozdki wpadałem przypadkiem, będąc gdzieś zupełnie indziej. Miałem już pomysł, ale zaczynałem kręcić się w kółko, nie wiedząc jak do niej wrócić. Nawet wyszukiwanie kolejnych światów w hubie bywa kłopotliwe. No i nie wszystkie żarty trzymają poziom. Zdarza się, że ręka sama wędruje do twarzy, a skórę jeży poczucie żenady. Cóż, kickstarterowicze zebrali kasę na powrót do przeszłości, więc faktycznie powróciła.I czasem zrzuca nam z nosa różowe okulary, przez które zwykliśmy wspominać klasykę. Na szczęście nie na tyle boleśnie, by ktoś mógł żałować egzorcyzmów, które ożywiły Banjo i Kazooie w nowych ciałach.Jeszcze jedna strona, jeszcze 10 piór, może teraz uda mi się zdobyć rozszerzenie zdrówka, chyba wiem już jak zaliczyć tamtą jaskinię, o - tu na pewno będzie boss. W tym rytmie kolejne godziny z Yooka-Laylee mijają nie wiadomo kiedy.Samo kierowanie tą dwójką i rozbijanie się po świecie to masa frajdy, a dosłownie co kilka kroków możemy dostrzec jedno, dwa, trzy ciekawe miejsca, w których na pewno kryć się będzie jakieś zadanie lub sekret. Może brakuje mi tu jakiegoś błysku, czegoś ekstra co rzuciłoby mnie na kolana. Ale jako wehikuł czasu Yooka-Laylee spisuje się świetnie. Nostalgia jest tu magnesem, który dużo bardziej przyciąga niż odpycha.