Wrażenia z Call of Duty: Modern Warfare 4 Remastered. W mieście duchów znów słychać strzały
COD 4 to, COD 4 tamto, o, jejku, ale ten COD 4 był super. Tak? Sprawdźmy, czy dalej taki jest, bo wreszcie nadarza się okazja.
Ogłaszając dodawanie remastera Modern Warfare do droższych edycji tegorocznego Call of Duty, Activision postawiło się w dziwnej pozycji. Gracze zdają się patrzeć na sprawę na opak - to Infinite Warfare wydaje się być bonusem dodawanym do klasyka, który w 2007 roku wyrwał serię z drugowojennych kolein i pchnął ją na nowe tory. Dziewięcioletnia gra w nowych szatach wzbudza więcej emocji niż moment, w którym seria po raz pierwszy na poważnie odlatuje w kosmos. Strach się bać, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nagle okazało się, że miłe wspomnienia "czwórki" zostaną rozjechane przez rzeczywistość. A umówmy się - w przypadku odgrzewania kotletów wcale nie byłaby to niespodzianka. Uspokajam - jest dobrze.Ba, lepiej niż dobrze. Jest świetnie, co w sumie każe na poważnie zastanowić się, jak świetna forma Call of Duty 4 po tylu latach świadczy o odsłonach serii, które pojawiły się później?Call of Duty 4 to tytuł ważny i wyjątkowy nie tylko dla branży, której pokazał jak wciskać gracza w oskryptowane labirynty tak, by sam chciał wkładać sobie klapki na oczy, byle tylko doświadczyć jednego filmowego momentu za drugim. Dał sztafaż, na którym kolejni deweloperzy budowali tryby sieciowe swoich strzelanin, próbując znaleźć ten sam złoty środek pomiędzy stawianiem na czysty skill, a nowinkami pokroju perków i killstreaków. 2007 był rokiem przełomowym dla strzelanin, ale i dla niżej podpisanego. Mniej więcej wtedy zaczęliśmy bawić się w Polygamię na poważnie. Zapakowaliśmy tyłki do aut i ruszyliśmy na Games Convention do Lipska, gdzie ogranie nowego Call of Duty za punkt honoru stawiała sobie każda redakcja w Polsce.Musicie wiedzieć, że był to jeszcze czas, gdy internetowy blogasek nie mógł liczyć na szczególne przywileje. Mało kto wiedział jeszcze "z czym to się je", prasą była prasa drukowana. Ale... dzięki dyplomatycznym talentom Piotrka Gnypa udało mi się wejść za kotarę i zasiąść na kanapie obok asystenta Granta Colliera, który lada moment miał rozpocząć pokaz od misji Crew Expendable. Żeby było ciekawiej, nie zaliczałem się do wielkich fanów serii, w której widziałem jedynie bieg od jednego checkpointu do drugiego pod ostrzałem chmar wrogów.
"Ile oskryptowanych akcji będzie w tej grze?" - jak dziś pamiętam to idiotyczne pytanie, którym już na początku chciałem pokazać ważnemu panu z ważnej firmy, że z tym gościem łatwo nie będzie. Nie pytajcie, na jaką odpowiedź liczyłem, debiuty rządzą się własnymi prawami - czasem palnie się jakąś głupotę, choć wtedy byłem z siebie nieziemsko zadowolony.Gdy opowiadałem innym o grze, zaciągałem się papierosem nieco dłużej niż zwykle, stopniując napięcie. Czuło się, że Call of Duty: Modern Warfare zwiastuje nową erę strzelanin. Tak się przyjemnie złożyło, że nowa era zaczynała się również dla naszego serwisu. GC odbywało się w sierpniu, we wrześniu Agora oficjalnie poinformowała, że kupuje Polygamię.Od tamtego czasu Call of Duty wyrosło na pożeracza rekordów, który rok w rok ściga się tylko ze sobą, z różnym skutkiem wciąż mieląc formułę zapoczątkowaną przez Modern Warfare. Stało się coroczną tradycją pokroju choinki na święta, noworocznego kaca i poniedziałku, który nastaje po niedzieli. Wiemy, że będzie. Wiemy, jakie będzie. Może właśnie dlatego wciąż je kupujemy? Jest jak McDonald w egzotycznym kraju. Może chciałoby się spróbować czegoś innego, ale wtedy można się sparzyć i żałować.Z Wieśmakiem i COD-em wiemy przynajmniej czego dokładnie się spodziewać - są bezpieczne, bo to zawsze ta sama zmielona "czwórka". Wersja Remastered jest znakomitą okazją, by 8 gier i 9 lat później przyjrzeć się jej jeszcze raz.
Tak pisałem o Modern Warfare, recenzując je na łamach Poly w 2007 roku. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jak bardzo wciągną mnie tryby sieciowe tej gry. Autorzy remastera trochę przy nich grzebią, a póki co nie sposób stwierdzić czy wszystkie zmiany wyjdą na dobre, bo multiplayer jeszcze nie działa. Ale działa kampania. I nie mówię tu tylko o tym, że można ją odpalić i przejść.Ona naprawdę "działa".I wygląda przy tym odpowiednio do okazji. Studia, którym Activision powierzyło odgrzanie kotleta, podeszły do sprawy ambitnie. Nikt normalny nie będzie przechodził remastera z odpalonym oryginałem na drugim ekranie, ale nawet wspomnienia - zwykle malujące dawne czasy na różowo - w niektórych momentach wymiękają. Świat Call of Duty: Modern Warfare 4 Remastered jest dużo bogatszy od oryginału w przyciągające wzrok detale, dzięki którym nie czujemy się gościem w sterylnym muzeum. Budynek, który kiedyś miał góra 3 ślady po kulach, jest nimi teraz dokumentnie przeorany. W biurach masa papierów tylko czeka na serię z kaemu albo eksplozję, by wzbić się w powietrze.Gigantyczną różnicę robi nowe oświetlenie, dlatego gra zdecydowanie lepiej wygląda w nocnych sceneriach i w półmroku budynków niż w szczerym słońcu. Ale nawet tam, gdzie nowinki nie "ulepszają" wspomnień, remaster prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Gdyby każdy kotlet odgrzewać z takim pietyzmem, na pewno byłoby na nie dużo mniej marudzenia.Pomiędzy oryginałem a Call of Duty: Modern Warfare 4 Remastered graliśmy w osiem odsłon Call of Duty. Według marketingowców rok w rok lepszych. Co 12 miesięcy powtarza się ten sam teatrzyk haseł pokroju "Call of Duty jeszcze nigdy tak jak teraz..." i "po raz pierwszy w Call of Duty...". Jeśli byłaby to prawda, to grając w grę sprzed 9 lat, powinienem chyba mocno irytować się jej zacofaniem, a przynajmniej głośno zanosić się śmiechem.A jest dokładnie odwrotnie.
Dziewięcioletnia podróż od "seniora rodu" do Black Ops 3 i z powrotem doprowadziła mnie do refleksji, której się nie spodziewałem. Krótka, konkretna kampania Call of Duty: Modern Warfare 4 Remastered jawi mi się teraz jako swoista kompilacja najlepszych momentów całej serii, growa składanka "The Best Of...". Nie chodzi o to, że lepszych misji nie było. Chodzi o to, że wyraźnie czuć, jak autorzy dokładali oryginalnym ideom kolejne warstwy pudru. Remaster go zdmuchuje, a one wciąż znakomicie się bronią.
W 2007 roku Infinity Ward wchodziło na nowy teren. Call of Duty nie musiało jeszcze ścigać się ze sobą na przedpremierowe kontrowersje czy liczbę atomówek odpalanych w kosmosie. Modern Warfare było pierwsze. Nie musiało być większe, lepsze, głośniejsze i licytować się na rekordy. Chyba dlatego te krótkie misje, oparte na pojedynczych pomysłach, są teraz tak miodne w swojej surowości. I nawet fabułę da się śledzić bez robienia notatek! Deweloperzy nie musieli przejmować się jeszcze zarzutami o długość kampanii, więc nie spulchniali jej sztucznie, a wrzucali gracza w sam środek akcji lub - w przypadku misji SAS - w sam środek napięcia.Wśród misji, które pamięta się najbardziej, są oczywiście oba finały, wizyta na Prypeci, obsługa dział A-130 czy "spacer grzybiarza". Znowu miałem na nie ochotę, ale znając je na pamięć, wiedziałem czego się spodziewać. Były jak refren znanej piosenki, a dzięki remasterowi wreszcie należytą uwagę poświęciłem słowom jej zwrotek. I doceniłem chociażby Heat. Króciutką misję, w której najpierw wycofujemy się oddziałem w górę wzgórza, wysadzając za sobą zbocze ładunkami wybuchowymi, spowalniając pościg. Tylko po to, by za moment tym zboczem zbiegać zamawiając jeden nalot dywanowy za drugim o kilka metrów przed własnymi pozycjami, byle tylko wyczyścić pole do sprintu ku ewakuacji. Jedna scena wojennego filmu. Krótki scenariusz, w którym jest zawarte cały sens akcji. Perfekcja. Może to my, gracze, zaczęliśmy psuć Call of Duty, domagając się sztucznego zwiększania czasu misji?
Gram w ten remaster i nie czuję żadnego zmęczenia czy déjà vu. Wracając na chwilę do muzycznej metafory - czuję się jak facet, który przesłuchał w ostatnich latach masę lepszych lub gorszych coverów ulubionego kawałka, a teraz wreszcie trafił na oryginał.Ale nie ma też co udawać, że wszystko jest tip-top. Przez te 9 lat kolejni deweloperzy nauczyli się dużo lepiej prowadzić gracza przez misje tak, by nic ważnego mu nie umknęło. Pierwsze Modern Warfare nie ma mapki na ekranie, zastępując ją średnio pomocną kropką wskazującą na dole kierunek do celu i jego odległość. By zobaczyć mapkę trzeba grę zapauzować. A mówimy o Call of Duty, które przecież zawsze lubiło wrzucać wrogów w miejscach, do których gracz nie powinien zbłądzić.Nie dosłyszysz rozkazu, zgubisz sterowanych przez SI żołnierzy-przewodników z oczu i kilka niezręcznych chwil zakończonych śmiercią gotowe. Wiele poleceń to wykrzykiwane komendy w stylu "idź tam, zrób tamto, zabij tych". Pod gradem kul łatwo tu zdurnieć. A gdy gracz durnieje, filmowość idzie w diabły. Wtedy Infinity Ward nie umiało jeszcze smarować szyn, po których odbiorca powinien się poruszać, by przejechać się tym rollercoasterem bez potknięć.Inna sprawa, że powrót do Call of Duty 4 to zostawienie za sobą nowoczesnych czy futurystycznych gadżetów, które same z siebie ułatwiają orientację w otoczeniu. Tutaj nic nie podświetli wroga kolorami tęczy, by gracz wiedział, gdzie iść i w kogo strzelać. Bratobójcza seria w sterowanego SI kompana kończy zabawę. Mimo, że to nie było moje pierwsze rodeo z Modern Warfare, w kilku momentach zgubiłem się, wypadłem z ustalonego scenariusza i nie miałem zielonego pojęcia, co miałem robić oprócz walenia pestkami w każdego, kto strzela we mnie. Z boku moja nieporadność pewnie wyglądałaby komicznie. Ale to w zasadzie jedyny element, w którym Modern Warfare faktycznie jest zauważalnie uboższe od swoich następców.Na innych polach może stawać z nimi w szranki jak równy z równym. I wciąż nie mogę się temu nadziwić, jak szalenie pozytywnie zaskoczyła mnie kampania remastera. Tym bardziej ostrzę sobie pazury na multiplayer. I chyba bardziej rozumiem, przed czym Infinite Warfare ucieka w kosmos.