Trackmania Turbo - recenzja. Cyfrowa adrenalina
Kilka chwil po odpaleniu gry zrozumiałem, jak bardzo brakowało mi takiej rozgrywki.
Dla pecetowców Trackmania to nic nowego, ale o dziwo na konsolach dopiero debiutuje. Fani arcade'owego ścigania i absurdalnie wykręconych tras mają co świętować. Tylko nie róbmy z Trackmanii gry płytkiej, polegającej jedynie na trzymaniu spustu pada wgniecionego w obudowę. Co to to nie!Trackmania Turbo ma dwa oblicza. A te mają dodatkowo różne odcienie. Na samotników czeka tu na przejechanie 200 tras. Zwykle krótkich, ale za to pokręconych. Dojechanie do mety nie jest wyzwaniem. Zdobycie złota, a od pewnego etapu nawet srebra, już tak. Im dalej w kampanię, tym mocniej wyczuwalna jest tu filozofia towarzysząca zabawie w serii Trials.
Dojechać - dojedziesz, ale zawadź błodnikiem o jakiś kamień, źle wyląduj, przeszarżuj z driftem i o najcenniejszych medalach możesz zapomnieć. Ależ to wkręca, gdy ambicja nie pozwala rozstać się z trasą bez zdobycia złota. Po kilkunastu próbach (błyskawiczny restart wyzwania pod "kółkiem") co prostsze zakręty i przeszkody pokonuje się już na pewnym autopilocie, skupiając się na zidentyfikowanych wcześniej miejscach, w których o pomyłkę i zaprzepaszczenie trudu najłatwiej.Gra pędzi w 60fpsach, a żaden z dostępnych wozów nie należy do powolnych - na reakcję ma się tu ułamki sekund. Kampania nie jest miejscem na relaks, ale też nie frustruje. Prędkość, kolorowa oprawa i opcja błyskawicznego restartu sprawiają, że podejmowanie kolejnych prób nie wymaga namysłu. A na mecie czeka (albo i nie) potężna satysfakcja z bezbłędnego przejazdu. To, że trasy są zakręcone, widać na filmikach i obrazkach. Nie spodziewałem się natomiast jak kapitalne znaczenie dla prowadzenia wozu będzie mieć tu typ nawierzchni. Asfalt, żwir czy trawa to w Trackmanii nie tylko inne kolory, by nie znudzić oczu. A autorzy lubią to perfidnie wykorzystywać, przeplatając trasy różnymi nawierzchniami.Najbardziej szatańskie jest wyłożenie środka asfaltem, by gracz cisnął tam gaz do dechy, wierząc w przyczepność wozu, a boków żwirem czy piaskiem. Chwila dekoncentracji i gigantyczna prędkość, na którą pozwalał asfalt, wbija gwóźdź do trumny, gdy koła trafią na luźniejszą nawierzchnię i o kontroli nad pojazdem będziemy mogli zapomnieć. Nie brakuje innych perfidnych zagrań jak ustawienie słupa na samym środku trasy, serii hopek, po których trzeba lądować idealnie na zeskoku, by mieć szanse wejścia w zakręt czy chociażby dziur w jezdni, przez które dosłownie wypada się z rywalizacji. Pewnie, na trasie są rozłożone dopalacze, ale są też miejsca odcinające moc silnika czy wręcz hamujące gracza. To taki typ gry, która po prostu często stara się nas wkurzyć. Frajda z ominięcia pułapek jest jednak wystarczającą nagrodą.
Trasy są podzielone na 5 różnych środowisk. W zupełności wystarczy by nie czuć znudzenia okolicznościami przyrody. Zwłaszcza, że torów nie budowano od sztancy. Na tropikalnej lagunie nasza terenówka będzie skakać jak kangur, a za moment wsiądziemy w bolid wyścigowy, by jeździć po pętlach i przeczących prawom grawitacji magnetycznych wstęgach. Często do góry kołami czy pod kątem 90 stopni od gruntu. Zwykle siedząc na krańcu fotela i zapominając z ekscytacji o oddychaniu.W bezruchu otoczenie nie oferuje może niesamowitych widoków, ale gdy pędzimy z prędkością 500 km/h trudno coś zarzucić oprawie. Ok, może pojazdy mogłyby ciekawiej deformować się w wypadkach, ale to tyle. Najważniejsze i tak są wielkie strzałki wskazujące dalszy ciąg trasy. Przy takich prędkościach i poza tradycyjnymi torami łatwo stracić tu orientację. Zresztą nie raz i nie dwa i tak się pogubicie. Czasem po prostu trzeba uczyć się metodą prób i błędów, że ta wielka ściana to tak naprawdę dalej trasa i trzeba z niej przeskoczyć nad helikopterem, by jechać dalej. Arcade pełną gębą!Szkoda, że nie możemy sami dobierać wozu pod konkretne wyzwanie - są przypisane na sztywno. Każdy z czterech pojazdów prowadzi się inaczej. Do tego stopnia, że miewam problemy z "przestawieniem" się z jednego na drugi przy zmianie zestawu tras. A driftowanie wyposażoną w potężne resory terenówką nie jest receptą na sukces. Z drugiej strony nie ma nic przyjemniejszego niż dłuuuuugaśny kontrolowany poślizg wyścigówką rodem z NASCAR. Choć pokonanie serii serpentyn wyrywnym bolidem z formuły F-którejśtam też jest szalenie przyjemne z uwagi na niesamowitą przyczepność.I znów - tak jak w przypadku różnych nawierzchni, równie pozytywnie zaskakuje zróżnicowanie aut. Minus należy się tylko za słabe opcje dostosowywania wyglądu. Nie można zaszaleć antenkami i malowaniem. Niby nic, ale powtarzając trasę X razy, by potem następną zaliczać razy X-naście, człowiek trochę przywiązuje się do swoich czterech kółek.
Trackmania Turbo dzieli z Trialsami jeszcze jeden element. W pewnym momencie brązowe medale nie wystarczają już do odblokowywania kolejnych torów. Trzeba wracać i liczyć, że te kilkadziesiąt przejechanych tras, pozwoli teraz łatwiej wbijać srebra. Jest jednak ułatwienie. Zdobywając 3 razy niższy medal, dostajemy opcję skorzystania z "dżokera", który daje krążek z wyższego kruszcu. Ale i tak pogódźcie się ze świadomością, że mniej więcej od połowy stawki, początkowe harce zmienią się w orkę. Emocjonującą, piekielnie satysfakcjonującą ale jednak orkę.
Zanim przejdę do drugiego oblicza Trackmanii Turbo, muszę pochwalić twórców za multum opcji lokalnej zabawy z kumplami. Jest często pomijany w ostatnich latach w wyścigówkach splitscreen na 4 graczy, ale nie wyczerpuje on listy trybów. Co powiecie na możliwość sterowania jednym pojazdem w dwie osoby? Każdy odpowiada za gaz, hamulec i kierownicę, więc w teorii trzeba ze sobą współgrać. W praktyce gra jest tak szybka, że jest to bardzo trudne. I bardzo zabawne.
Ale jest też hot seat, czyli przekazywanie sobie pada. Jest również tryb arcade, w którym każdy ma kilka przejazdów, by ustanowić rekord trasy i zapisać go na wieki niczym w automacie w salonie na dworcu. Ba, są też ukryte (po co?) tryby zmieniające Trackmanię w namiastkę Mario Kart z powerupami na trasie czy wariację na temat "olimpiad", w której by jechać dalej musimy mashować przycisk gazu... Bogactwo opcji z miejsca kwalifikuje opisywaną grę do miana imprezowego skarbu. Ale na lokalnym multiplayerze opcje się nie kończą.Od dnia premiery nie ma problemów ze znalezieniem serwerów, na których szaleje kilkudziesięciu innych graczy. Wystarczy dołączyć do jednego z nich, by dołączyć do gromady i zaliczać kolejne trasy z playlisty. Trackmania Turbo to gra stworzona wokół trybu Time Attack, więc inni kierowcy widoczni są jako "duchy". O żadnym zderzaniu nie ma mowy. Za to rywalizacja wchodzi w sieci na najwyższe obroty.
Każdy stara się wykręcić jak najlepszy czas, a potem zbijać z niego kolejne ułamki sekund, by nie zatonąć w rankingu. Samo patrzenie na to stado maszyn płynące przez tor i topniejące z każdą przeszkodą jest przyjemne. Ale nie zliczę sytuacji, gdy kilka okrążeń wystarczyło mi do wbicia na szczyt rankingu grupy i trochę odpuszczałem. A potem, sekundy przed końcem, kilku gości zaliczało rundę życia i wypadałem z pozycji medalowej. Ale gdy walczy się przez cały czas, wpada się właściwie w trans. Każda wpadka przeciwnika powoduje wewnętrzny chichot, a napięcie trzyma do samego końca.A potem rywalizacja zaczyna się na nowo. Kapitalna sprawa zarówno na kwadrans, jak i godzinę czy dwie. Niestety zarządzanie rozgrywką z poziomu gry trochę kuleje. Opcje sortowania pokojów są nieco niezrozumiałe, brakuje też wyszukiwarki konkretnych tras. Ta jest dostępna... w formie strony internetowej. Trochę to dziwne jak na grę, w której olbrzymią rolę odgrywa edytor tras. Dostęp do twórczości społeczności powinien być rozwiązany dużo przystępniej.Pierwszemu obliczu Trackmanii Turbo patronują Trialsy. Drugiemu gra, której wielu z Was może nie pamiętać, ale mi wryła się głęboko w pamięć - Stunts. Trackmania Turbo to w zasadzie wszystko czego oczekiwałbym od Stuntsów w 2016 roku. Również tu sercem zabawy jest edytor tras. Potężny, ale oferujący kilka opcji upraszczających kreację dla wszystkich, którzy nie chcą dbać o pozycję każdego przydrożnego drzewa. W podstawówce wymieniałem się z kolegami trasami do Stunts na dyskietkach i gra nie chciała nam się znudzić. Z Trackmanią będzie podobnie.Dzięki kapitalnemu modelowi jazdy i urozmaiceniom związanymi z nawierzchniami nawet proste trasy odpalone z kumplami czy w sieci niosą tu masę frajdy. Dzięki edytorowi nowych wyzwań nigdy nie zabraknie, a właśnie na tym polega magia Trackmanii. Odpalamy tryb online, wpadamy na 5 minut na jakiś tor i wyciskamy z niego najlepsze okrążenie, na jakie pozwalają umiejętności. Potem przeskakujemy na kolejny i jeszcze jeden. Czy nie o to chodzi w arcade'owych ścigałkach?W recenzji wspomniałem o Trialsach i Stuntsach, ale Trackmania Turbo ożywiła we mnie jeszcze wspomnienia o drugim Motorstormie. To jedna z niewielu ścigałek, w których wkręciłem się w rywalizację z innymi graczami. Trackmania budzi we mnie podobny żar. Pewnie z czasem osłabnie, ale nie zmieni to faktu, że w tym momencie to właśnie ta gra definiuje arcade'owe ściganie na konsolach. To jest ta zręcznościówka, którą zawsze chcecie mieć pod ręką, gdy wpadną znajomi i którą odpalicie znowu, gdy już sobie pójdą. Zadbajcie tylko we własnym zakresie o porządną muzykę, bo największym minusem Trackmanii jest soundtrack. TRZEBA te poplumkiwania podmienić na coś z pazurem. Ale grać też TRZEBA. Jeśli choć trochę kręcą Was superszybkie wyścigi.Więcej o naszym systemie ocen.Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Nadeo
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor: Ubisoft Polska
Data premiery: 24.03.2016
PEGI: 3
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.