To nie jest kolejna gra o kopaniu - Terraria [recenzja]
"Terraria" pojawiła się na rynku w maju, gdy "Minecraft" był u szczytu popularności i wielu graczy uznało ją za jego klona. Tymczasem to zupełnie inna gra, która ma szansę spodobać się także tym, którzy "Minecrafta" nie lubią. W międzyczasie została bardzo rozbudowana, a wychodząca dziś wersja 1.1 to świetna okazja, by do niej wrócić lub zacząć z nią przygodę.
Właściwie trudno się dziwić, że widząc kolejną grę o człowieku z kilofem, wielu ludzi stwierdziło, że to po prostu Minecraft w 2D. Produkcja Re-logic Software tylko z początku go przypomina - gdy budzisz się w obcym świecie, w plecaku masz kilof i siekierę. Jednak rozgrywka dużo szybciej nabiera tempa - w Twoim plecaku jest też miecz, a „Terraria” ma też coś z „Diablo” i „The Sims”. Pierwszy zwiastun da Wam pewne pojęcie, co to za gra - choć od tego czasu bardzo się zmieniła:
Kopanie w „Minecrafcie” jest tylko środkiem do wznoszenia niesamowitych budowli - w „Terrarii” jest celem. Pozwala zdobywać materiały do budowania i tworzenia, ale przede wszystkim odkrywać świat gry. Życie na ziemi jest nudne. Tymczasem schodząc coraz niżej, spotyka się nie tylko nowe rudy metali, ale też kolejne, coraz groźniejsze i większe potwory, podziemne ołtarze, dżunglę, skrzynie ze skarbami, jaskinie pełne magicznych grzybów i świecącego mchu. A w końcu piekło. Oczywiście, to niełatwa wycieczka, podziemia są pełne krwiożerczych bestii, przy których zombie z powierzchni wydadzą się milutkimi misiaczkami. „Terraria” to dungeon crawler, w którym gracz sam buduje sobie loch. A uruchomiona w trybie hardcore będzie niemal grą roguelike - bohater ma tylko jedno życie.
„Terraria”, choć z początku nie wygląda, bardzo dużo czerpie z RPG. Dom, który zbudujesz, może być imponującą wieżą maga albo zamkiem wojownika - ale liczy się jego wyposażenie, które pozwoli na wyrabianie coraz lepszej broni, zbroi. Bez problemu odnajdą się tu weterani hack & slashy. W „Terrarii” znajdą nie tylko odmienne rodzaje uzbrojenia, różniące się wyglądem, ale też jego magiczne odmiany, które można wygrzebać ze skrzyń gdzieś w jaskiniach albo zrobić samemu z wyrwanych przeciwnikom z gardeł składników. Jest rozbudowana alchemia oraz magia. Zdaje się jednak, że twórcy czuli się nieusatysfakcjonowani mieczami, łukami czy nawet liną z hakiem, służącą do poruszania się po jaskiniach. W pewnej chwili zdecydowali się wrzucić do gry wszystko, co tylko się dało. Po kilkunastu (no, może kilkudziesięciu) godzinach gry bohater będzie biegał w butach szybkości, dzierżył wielki płonący miecz (który w ogóle nie wygląda jak miecz świetlny), skakał z pomocą jetpacka, rzucał bumerangiem i strzelał z karabinu laserowego, a na srebrną zbroję narzuci strój Indiany Jonesa, by odróżniać się wyglądem. Tak, to tylko w tej grze - „Terraria” nie tylko jest pełna rzeczy do odkrycia, ale też pokazuje, że twórcy podchodzili do jej tworzenia z pasją i poczuciem humoru.
Dla tych, których nie do końca bawi walka, istnieje także możliwość tworzenia przedmiotów nieprzydatnych, ale ładnie wyglądających - ilość bibelotów, które można postawić w domu, a także możliwość stawiania ich na sobie - np. butelki czy świecy na stole - sprawia, że zabawa w urządzenie domu sama może się stać minigrą. Ma to też wymiar praktyczny - kombinacja butelki i stołu pozwala nam produkować eliksiry. Budując dom, można pokazać swoją kreatywność. Warto zadbać o przestrzeń, bo do osobnych, odpowiednio urządzonych pokojów wprowadzą się postacie niezależne, które za zdobyte w czasie wypraw złoto zaoferują graczowi towary i usługi.
Po co jednak to wszystko? Nie do końca wiadomo, bowiem „Terraria” nie ma nawet śladu fabuły. Jedynym widocznym i jasno postawionym celem jest wyprawa do piekła, a także pokonanie wielkich bossów, których trzeba przyzwać lub odszukać. Walki wymagają nie tylko dobrego przygotowania, ale też małpiej zręczności.
Jeśli w tej chwili macie wrażenie, że „Terraria” jest mieszanką kilku gier w jednej, to co powiecie na możliwość zmiany jej w MMO? Naszą postacią można wybrać się do świata innego gracza i wspólnie z nim walczyć z bossem albo wyzwać znajomego na pojedynek. Na stronach fanowskich organizowane są regularne turnieje deathmatchowe, gdzie każdy z dumą prezentuje zdobyte uzbrojenie - jak widzicie, zabawa w singlu nie idzie na darmo.
A co jest najfajniejsze w Terrarii? Jest cały czas rozwijana. Od maja kilkakrotnie dodawano nowe możliwości, przedmioty, wrogów, a dziś powinna pojawić się wersja 1.1 gry. Autorzy dorzucają w niej 222 (!) nowe przedmioty, 39 potworów, czterech bossów (w tym wielką ścianę mięsa), 3 postacie niezależne i możliwość zarządzania nimi, 4 zestawy zbroi i 21 akcesoriów. Ma też być trudniej, w podziemiach pojawią się pułapki. Nowy system mechaniki pozwoli nam też je budować, a także np. przepompowywać wodę i lawę. Przedmioty będą miały magiczne właściwości, da się je także zaklinać. Mógłbym długo wyliczać, lista zmian jest imponująca. Przy okazji ma zostać usunięta największa bolączka „Terrarii” (i „Minecrata” też), czyli konieczność zaglądania do olbrzymiej Wiki - postać przewodnika chętnie obejrzy nasze przedmioty i wyjaśni, co z nich można zrobić, dzięki czemu jeszcze bardziej wczujemy się w świat gry.
Cena dodatku? Jedyne 0 zł. Sama gra też kosztuje na Steamie niewiele i często trafia na wyprzedaże - jedna zacznie się lada chwila, z okazji nowej wersji. A za dwa tygodnie ukaże się pakiet świąteczny.
Trudno mi ukryć, że „Terraria” to w tej chwili moja ulubiona „piaskownica” - gra, którą włączam zwykle na chwilkę, żeby sobie pokopać i zrobić jakiś nowy miecz, co potrafi przeciągnąć się do późnych godzin nocnych. Gra, przy której mogę się odprężyć, przebudowując swoją twierdzę albo irytować i ekscytować, walcząc z latającym okiem Cthulhu. Nowa wersja zapowiada się fantastyczne, ale też przeraża - kiedy będę miał czas, by to wszystko odkryć? Jeśli nie przeszkadza Wam brak konkretnego celu w grze, a potraficie czerpać radość z odkrywania, budowania (i niszczenia) świata dookoła, to będziecie się świetnie bawić.
Paweł Kamiński