Świat, w którym darmowy Fortnite zarabia miliard dolarów
Cat Stevens byłby zachwycony.
Przerażające kwoty generuje ten nasz rynek. Popatrzcie na świat kina. Zaledwie 35 współczesnych tytułów przekroczyło pułap miliarda. Większość z nich jest dla Was oczywista - Marvele, Star Warsy, animacje komputerowe, „Jurassic Worldy”, „Szybcy i wściekli” czy inne Harry Pottery (z Jamesem Cameronem dumnie na szczycie od niemal dwóch dekad). Ale to wciąż garstka. Tymczasem produkcje mobilne oraz skoncentrowane na rozgrywce wieloosobowej (a może lepiej - streamowaniu jej) takie kwoty będą osiągały coraz częściej. Popularność Fortnite’a wybuchła tak naprawdę na początku tego roku. A dziś mówimy już o miliardzie zarobionych dolarów.
Nic chyba dziwnego, że battle royale to najpopularniejszy dziś gatunek, prawda? To oznacza, rzecz jasna, „najchętniej oglądany na platformach streamingowych”. W maju ludzie obejrzeli… 700 milionów godzin rozgrywek w pozycjach battle royale (ponad 80% tego wyniku należy do Epic Games), podczas gdy drugi najpopularniejszy trend, MOBY, nabiły „zaledwie” 275 milionów godzin. To jest behemot, którego nie zatrzymamy. Nadal nie mamy pojęcia, jak daleko doczłapie na swych potężnych (bo darmowych) nogach. Ale w takim tempie może urosnąć tak bardzo, że zje nas wszystkich. I Polygamię, i mnie, i Was, drodzy Czytelnicy. Dlatego, kurczę, zagrajcie w coś singlowego dzisiaj, dla odmiany. Ja spróbuję ze dwa razy Dead Cells, a potem pokonam bossa w Octopath Traveler. Jeśli starczy czasu, dołożę do tego The Division. I nie, nie włączę Fortnite’a, "bo piąty sezon".