Super Bomberman R - recenzja. Portfel rozsadzony
Powiew dawnych lat. W bardzo współczesnym wydaniu.
22.03.2017 | aktual.: 22.03.2017 13:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W zależności od tego, którą ścieżką rozwoju pasji dreptaliście, najlepsze wspomnienia z Bombermanem (o ile w ogóle) wiążecie zapewne z różnymi sprzętami. Ja oglądałem własną matkę zarywającą nocki nad poczciwym Pegasusem, nie rozumiejąc jeszcze rozrywkowego potencjału serii. Później żałowałem, że nie mam multi tapa, by wysadzać kolegów przy jeszcze poczciwszym PlayStation. Koledzy zaś zagrywali się w Dyna Blastera. Jako kolekcjoner wygospodarowałem trochę miejsca na część z DS-a. Wielokrotnie słuchałem, jak fajną zabawę dostarczała inkarnacja z Nintendo 64. I chórem z Internetem wyśmiewałem futurystyczno-industrialne Act Zero, które próbowało "odświeżyć" klasyczną formułę. Dużo Bombermanów było, kurczę. A wychodząc spod lodu po najdłuższej przerwie w swojej karierze, dawna maskotka Hudson Soft (dziś dzierżona przez powszechnie znienawidzone Konami) spróbuje jeszcze raz udowodnić, iż niektóre pomysły nie starzeją się nigdy.
Nie rozumiem, po kiego grzyba w Bombermanie tło fabularne, lecz jeśli postanowicie przejść tryb kampanii, co jest zresztą najlepszą opcją dla samotnych graczy, będziecie musieli przebijać się przez sporą liczbę przerywników filmowych. Wiecie, zły geniusz-szaleniec, który nic a nic nie przypomina kultowego antagonisty Mega Mana, powołuje Oficjalną Ligę Bossów i przejmuje kontrolę nad Bombową Galaktyką (zastrzegam sobie prawa do tych szalenie kreatywnych propozycji dla tłumaczy). Tylko jedyny, niepowtarzalny Bomberman, który przypadkowo posiada całą watahę równie uzdolnionego rodzeństwa, może Przywrócić Pokój. Bombami. Wieloma, wieloma, wieloma bombami wysadzanymi na wszystkich planetach.Szczęśliwie, jeżeli postanowicie wyłączać animowane scenki, po dubbingu, który bez wahania odnalazłby się w latach dziewięćdziesiątych, zostanie tylko kilka śladów w postaci podsumowujących poziomy okrzyków kolorowej ekipy. Ja już obejrzałem, po co Wy macie się męczyć. Lepiej skoncentrować uwagę na mięsku przygody. Czyli, brawo za celne podejrzenia, tym samym, co zawsze. Sześć barwnych światów (z koszmarnie chwytliwymi muzyczkami) oraz kilkaset ścian lub wrogów do wysadzenia. Te kilka jaskółek, że w chaosie terrorystycznego ataku należy odnaleźć klucze czy eskortować cywili, wiosny ani nie czynią, ani pewnie nie próbują.
Jeżeli gdzieś poza oprawą - schludną, ale trzydzieści klatek na sekundę to straszne lenistwo - szukać wyróżników Super Bombermana R, wskazałbym architekturę małych poziomów. Składają się czasem z kilku pięter, co wprowadza odrobinę strategii do pochłaniania wszystkiego ogniem piekielnym. Albo bossów, o. Bo jak już drani raz wysadzicie w powietrze, lubią sobie niczym w Power Rangers nagle drastycznie urosnąć. Nie, że od razu jakieś wyzwanie, lecz ziejący ogniem skorupiak rozmiarów parkingowca wygląda fajnie. Jeśli w trakcie poprzednich poziomów lizaliście (czyli rozsadzaliście) ściany, to na pewno macie akurat tyle dopałek, by "obserwować, jak świat płonie". Kampania w trybie kooperacji ze zgranym kumplem zajmuje i tak góra cztery godzinki. Góra.
Bomberman to przede wszystkim pozycja imprezowa, i nie zmieniłby tego nawet scenariusz autorstwa Yoko Taro. A "imprezowa" szczególnie dla tych graczy, którym termin "multiplayer" nadal pachnie kanapą w salonie, wielgachnym kineskopem czy walającymi się puszkami po browarze. Tryb sieciowy, jeżeli rzeczywiście ktoś miałby na niego ciśnienie, działa sprawnie, choć doświadczyłem kilku lagów (jeszcze przed łatką, która ostatnio wpadła do eShopu). Chodzi jednak o to, iż Konami nie eksperymentuje z tradycją, więc rozgrywka jest lakoniczna, bardzo podstawowa. Kilku bohaterów próbuje się zabić w małych labiryncikach, kojarzycie przecież. Nie sposób przy Bombermanie zarwać nocki, nie ma sensu szukać poziomów doświadczenia lub starć rankingowych. Tutaj trzeba rozsadzić dupsko ziomkowi.Napiszę to najspokojniej, jak tylko możliwe: wsparcie dla ośmioosobowego multiplayera. Przy jednym tablecie lub telewizorze. Dużo czasu jeszcze minie, nim przetestuję to w pełni, ale nawet na cztery osoby (plus cztery boty, które można opcjonalnie dołączyć) frajda bywa dość kosmiczna. Chociaż ja specem w Bombermana chyba nigdy nie będę. Znajomi tyle razy blokowali mi bombami wszystkie ścieżki ucieczki, że przyzwyczaiłem się do latania poduszkowcem i prób zemsty zza grobu. Kultowe dopałki sypią się zewsząd, więc już po kilkunastu sekundach starcie nabiera przerażających kształtów. Chaos, szczęście, spostrzegawczość - tylko to się liczy. I śmiech.Kto przeczyta, ten nie trąba. Na pewno znacie już podstawowe "ale". Ocenianie jakiejś gry z uwzględnieniem jej ceny nie jest do końca sprawiedliwe, lecz w tym przypadku czuję obowiązek zrobić wyjątek. Dlaczego za coś, co powinno być sprzedawane wyłącznie w eShopie, płacimy pełną cenę (dwieście złotych)? Odpowiedź kryje się gdzieś w gęstwinie tematów związanych z kartridżami, kosztami ich produkcji oraz wymogów Nintendo, by wersje elektroniczne nie były tańsze od pudełkowych. Przerabialiśmy to na łamach Polygamii, tylko że tak serio - dlaczego mielibyście to brać pod uwagę? Dla Was faktem jest wyłącznie, że za Super Bomberman R zapłacicie dwu-, a może nawet trzykrotnie za dużo.Jeżeli w ciągu roku na przykład cena spadnie (znacznie), Bombermana warto będzie rozważyć. Sięga tam, gdzie 1-2-Switch nie sięgnie. Kto wie, może nawet zostanie imprezowym standardem, jak lata temu na Szaraczku. Ale bez znajomych bardzo szybko zacznie się kurzyć. Wydaje mi się, że rozsądniejszym wyborem byłoby schowanie tej gotówki na miesiąc oraz wykorzystanie podczas premiery Mario Kart 8 Deluxe - towarzyskiego złota, które nie przestaje błyszczeć nawet "drugiego dnia". Konami da sobie radę bez Was, wiele razy to już udowodniło.
Adam Piechota