Splatoon - recenzja (z suplementem)
Jesteśmy niemal dwa tygodnie po premierze, pora więc świadomie odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, które towarzyszyły testowaniu wersji recenzenckiej. Nie zwlekając - Nintendo ma nareszcie następne wielkie IP.
10.06.2015 | aktual.: 30.12.2015 13:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nintendo puszcza farbę Traktowałem tę grę na wzór pociesznej wydmuszki. Chlupała ze zwiastunów soczystymi kolorkami, rodzinną atmosferą i - nie ukrywajmy - sporą dawką kiczu. Czego przecież w reprezentowanym przez nią gatunku nikt nie pragnie. Na pewien sposób wczesne wrażenie nadal we mnie pozostało, jak przeklęta plama po winie. Ale w międzyczasie, podczas dziesiątek rozegranych meczów oraz kilku gruntownych rozmów z osobami, pod których telewizorem nieprzypadkowo spoczywa tylko konsola Nintendo... zrozumiałem.
Splatoon jest najbliższą możliwą odpowiedzią na sieciowe, blockbusterowe strzelaniny konkurencyjnych platform. Jest przełożeniem poetyki cowieczornego masowego mordu, jaki rozgrywa się w dowolnym Call of Duty, Battlefieldzie czy Counter-Strike'u na pozornie infantylny kod językowy Nintendo. Ośmiu graczy naparza do siebie w bojowym szale, odradzając się co kilkanaście sekund. Aż tyle, bo nie "tylko". Takich cudów tośmy na ich konsoli, przynajmniej od developera bezpośrednio z Nintendo związanego, nie widzieli od czasów Rare. Które współczesny gracz kojarzy raczej z nerdowskich kanałów jutubowych niż autopsji.
Haczyk tkwi w designie. Statystyczny odbiorca produkcji Nintendo zobowiązuje. Bohaterami są tutaj Inklingi - humanoidalne stworzonka transformujące się w (wkrótce pewnie kultowe) kałamarnice. Zamieszkiwane przez nie Inkopolis, przypominające najbardziej trendy dzielnice Tokio, po prostu żyje pojedynkami. Trzeba walczyć, to wyznacznik stylu i lansu w ekipie. Nie stawiasz się na polu bitwy, nie jesteś cool. Ładujesz zatem swojego Inklinga w hipsterskie odzienie i logujesz do serwera. Normalka.
Splatoon
Zamiast nabojów mamy farbę. I cały arsenał miotających ją broni. Podstawowe karabinki, szybkostrzelne plujki, powolniejsze strzelby, farbujący odpowiednik snajperki, siejącą kolorowy popłoch inkzookę, pstrokaty nalot, ale i wałek malarski. Bo jeżeli któraś gra kiedykolwiek miała zaproponować taki oręż, to mógł być tylko Splatoon.
Zastrzelonego (lub przejechanego wałkiem), czyli zamalowanego członka wrogiej ekipy odsyłamy do punktu respawnu, klasycznie dla shooterów, lecz nie to jest nadrzędnym celem rozgrywki. Tutaj idzie o zamalowanie planszy. Podczas trzyminutowego Turf War dwie czteroosobowe drużyny pokrywają swoją farbą jak największą część mapy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by teren raz zamalowany już przez przeciwnika zabarwić po swojemu. Po pierwszej minucie wisząca na ekranie tableta minimapka przypomina mokry sen modernistycznego malarza.
Splatoon
Walki w Splatoon są zatem wyjątkowo dynamiczne, a podczas ostatnich sekund wręcz zanurzone w kolorowym chaosie. Swoją farbę możesz przemierzać niezauważony w formie kałamarnicy - jesteś wtedy o wiele szybszy, podpłyniesz cichaczem do przeciwnika, by zrobił kleksa (dosłownie).
Każdy ekwipunek niesie ze sobą dodatkowe bajery: bronie - różnego rodzaju gadżety (granaty, zraszacze, prysznice tworzące osłonę) oraz umiejętności specjalne, wśród których dominują przemiana w Krakena (większa, niezniszczalna i śmiercionośna forma kalmara) oraz wspomniane wcześniej inkzooka czy nalot (cel wskazujesz paluchem na padletowej mapce); ciuchy kupowane w sklepikach - losowo przyznawane, acz przydatne perki. Kombinacji można ułożyć multum, a dobrze skorygowany wałek - początkowo nieefektywny sprzęt - staje się w odpowiednich rękach diabelskim buldożerem. Jeżeli na planszy spotyka się ośmiu nawet średniozaawansowanych graczy, można być pewnym, że nadchodzące pojedynki dostarczą porządny zastrzyk endorfin.
Nintendonline
Splatoon
Niestety, Nintendo jak to Nintendo - w obawie przed niecenzuralnymi komentarzami, jakich podczas gry w shootera nie sposób uniknąć, Splatoon pozbawiony jest komunikacji głosowej. Krzyżakiem wywołujesz dwie banalne odzywki ("do mnie" oraz ewentualną pochwałę) i na tym koniec. Trafiały mi się momenty, w których zupełnym przypadkiem zgrałem się z innym graczem, ja - sunąc bezpardonowo wałkiem i zamalowując cały teren, on - biegając wokół mnie, pozbywając się wrogich kalmarów, ale takie sytuacje są (jeszcze) wyjątkowe. Gra po trzech minutach i tak wymiesza składy drużyn, odseparowując Cię od Twojego najnowszego kolegi. Pozostaje mieć nadzieję, iż sierpniowa aktualizacja (o której więcej za chwilę) coś w tym temacie zmieni. Na razie w Splatoon każdy sobie farbki skrobie.
Może nie przegrałem w CoD-a kilkuset godzin, ale kilka razy do roku zdarza mi się utopić w jakimś tytule nastawionym na zabawę sieciową (gubiąc przy okazji rzeczywistość). Nintendo serwuje swoją sieciową strzelaninę trochę bardziej zachowawczo. Po wskoczeniu Inklingiem na serwer przez kilka następnych godzin pobiegamy wyłącznie na dwóch mapkach.
Splatoon
Zmieniane one są co jakiś czas, a zabieg ten, jak sądzę, ma służyć pewnemu spowolnieniu doświadczenia - bardziej godzina, dwie codziennie niż cała noc przed konsolą. Rodzinna polityka nie zamaskuje jednak potencjału regularnej nauki.
Wprawiony gracz może w Splatoon wykorzystywać zagrywki i sztuczki, którymi doprowadzi świeżaków do stanu przedwczesnej frustracji, więc tytuł wynagradza stałych klientów. I chodzi bezproblemowo - gdy zebrałem chętną do zabawy drużynę, naprawdę rzadko mieliśmy problemy z serwerem (lagi - raz), ale jeżeli był to akurat "ten" dzień, no cóż System szwankował, mecz rozgrywany był do końca, lecz nie nabijał później punktów doświadczenia. Jak to wszystko będzie śmigać po premierze i sporym obciążeniu Sieci - mam nadzieję - napiszę za jakiś czas.
Splatoon
Zdobyte podczas potyczek punkty doświadczenia oraz pieniążki regularnie przeznaczamy w sklepikach, a to na kolejny ciuszek, tym razem z większą ilością perków, a to na następną broń. Dostęp do większości z nich uzyskać można tylko po nabiciu odpowiedniego poziomu, więc system skutecznie motywuje do ciągłego naparzania w sieci. Na tych bardziej cierpliwych czeka również tryb meczów rankingowych, polegających na zamalowaniu wyznaczonych stref i utrzymaniu ich jak najdłużej przez jedną z drużyn (splatoonowy King of the Hill). Czy będzie to zabawa na taką skalę, jakiej doświadczyłem w podstawowych Turf Wars? Całkowicie szczerze, obecnie trudno stwierdzić - podczas testów recenzenckich udało mi się, po wcześniejszych ustawkach na Miiversie, zagrać zaledwie kilka razy (średnio dwa kilkuminutowe starcia w trakcie trzech godzin czatowania przed telewizorem).
Będzie pływać czy utonie? Prowadzi to jednak do fundamentalnej kwestii - przyszłość Splatoon jest niepewna. Granie jeden na jednego (możliwe wyłącznie w kręgu znajomych. Ilu Twoich koleżków posiada Wii U? Tak myślałem) mija się z esencją tego tytułu. Do prawdziwego meczu potrzeba ośmiu graczy. Do meczu rankingowego - ośmiu graczy na wyższym poziomie. Dopóki nie zbierzesz wymaganej grupki, możesz sobie co najwyżej popykać na tablecie w lobby (ośmiobitowa zręcznościówka, niezła tak w ogóle. Kolejne tytuliki odblokujesz dzięki amiibo Inklingów).
Splatoon
Nie wątpię, iż do końca wakacji nie będzie w tym względzie większych problemów. A później? Czy zainteresowanie pierwszą równie mocno ukierunkowaną na online produkcją Nintendo wygaśnie tak wcześnie, jak, nie przyrównując samych gier, miało to miejsce z Titanfall?
Istnieją przesłanki ku temu, by odpowiedzieć "tak". Kupując Splatoon w momencie premiery, otrzymujemy w rzeczywistości dwa tryby zabawy oraz sześć (świetnych, lecz wciąż sześć) mapek. Nowy ekwipunek odblokowujemy do dwudziestego poziomu naszego Inklinga. Potem pozostaje szlifowanie umiejętności i starcia rankingowe.
Ale samo Nintendo tym razem zdaje się do sprawy podchodzić ambitniej, zapowiadając darmowe (słowo-klucz) DLC w "najbliższej przyszłości". Wiadomo o nowych mapach, wiadomo o dwóch świeżych trybach zabawy. Wielka aktualizacja tytułu nastąpi z kolei w sierpniu - wtedy nadejdzie matchmaking oraz możliwość modyfikowania ustawień samych pojedynków. Chciałbym zatem wierzyć, że Splatoon będzie konsekwentnie pulchniał. Oby tylko na czas i w niemałych porcjach.
Na nieznanych farbach Modne kałamarnice nie odcinają się całkowicie od tradycyjnej formy przekazu. Splatoon oferuje krótką (maksymalnie kilkugodzinną przy zebraniu wszystkich znajdziek) kampanię dla samotnego gracza. Błyskawiczne misje przypominają mikropoziomy z Super Mario Galaxy - przeskakujemy z jednego obiektu na drugi, walcząc z przeciwnikami, gimnastykując delikatnie palce i rozwiązując kreatywne zagadeczki (bo „zagadkami” tego nie nazwę).
Splatoon
Najjaśniejszym punktem programu są bossowie, trzyfazowi według pradawnej zasady platformerów, pozytywnie zakręceni, którymi nie pogardziłbym w parokrotnie nawet większej ilości. To znakomita rozgrzewka przed pierwszym poważnym internetowym rejsem. Ale i nic poza rozgrzewką właśnie. Jak przekonuje samo Nintendo: play solo to sharpen the skills you need to win online! Czyli wszystko jasne.
Suplement popremierowy
Matchmaking przebiega tak szybko, iż po pierwszym zalogowaniu się do walki trudno znaleźć wolną chwilę na zaparzenie herbaty. Chętnych do gry nigdy nie brak, a pomiędzy dwoma meczami czekamy nieraz nie dłużej niż piętnaście sekund. Problemy z serwerami? Od czasu do czasu, wymuszają tylko dwukrotnego kliknięcia A, by ponownie wskoczyć do zabawy. Lagi? Widziałem kilka razy (moja farba pojawiła się na podłożu z lekkim opóźnieniem). Generalnie nic, co rzeczywiście przeszkadza w grze. W przypadku wydawcy tak długo unikającego rozrywki skoncentrowanej w Sieci to spore osiągnięcie.
Splatoon
Tryb meczów rankingowych wypada niezwykle smakowicie. Opłacalna jest szczególnie drużynowa współpraca (brak czatu wymaga częste analizowanie lokalizacji naszych kolegów na tablecie). Gra w Splat Zones niczym nie ustępuje popularniejszym Turf Wars pod względem dynamiki i ogólnego szaleństwa, choć toczy się o wyższe stawki (bierzesz bardzo dużo punktów oraz mozolnie podnosisz rangę, albo - w przypadku przegranej - tylko tracisz). Tutaj ma już znaczenie, w jaki ekwipunek uzbroisz swojego Inklinga czy jak wykorzystujesz znajomość mapy. Dlatego polecam wskoczenie do zabawy później, niż sugeruje to gra, mniej więcej po osiągnięcie piętnastego poziomu i zebraniu kilku bogatych w perki ciuszków.
Potencjał? Jest duży. Jeżeli do premiery jesiennej aktualizacji Nintendo nie zwolni tempa, dorzucając nadal do gry nowe kąski (jest już nowa mapa oraz dwie świeżutkie bronie, jedna z nich wymaga całkowitej zmiany strategii), w kieszeni będzie mieć prawdziwy hit. Swoją miarą, rzecz jasna. Jestem już pewny, że marka rozrośnie się, a Inklingi zobaczymy nie tylko w Splatoon 2, lecz także następnym Smash Bros. To wspaniały tytuł na wypełnienie luk pomiędzy kolejnymi wielkimi premierami. Nie tylko tymi na Wii U.
Werdykt
Splatoon
Trudno będzie to wszystko podsumować. Splatoon to przedziwna gra. Strzelanka od Nintendo (te trzy wyrazy w ogóle mogłyby zastąpić całą recenzję), ze wspaniałym pomysłem na siebie, o niedającym się zapomnieć charakterze. Być może początek nowej maskotki, ziarenko kolejnej serii giganta z Kioto. Pierwszej od, najwyraźniej, Pikmina, a ten pamięta jeszcze GameCube'a. A być może szalony eksperyment, który po jednorazowej eksplozji na zawsze zastygnie? Czas pokaże. To tytuł wciągający i atrakcyjny (feeria barw na ekranie wprowadza w trans), lecz stojący przed ciężką próbą przejścia z miana kilkutygodniowej sensacji do statusu pożeracza zimowych wieczorów.
Ja przekonałem się do Splatoon, mimo wstępnego sceptycyzmu. Jeśli jesteś fanem Ninny, pojutrze poszedłbyś do sklepu mimo wszystko. Jeśli zakup Wii U dopiero planujesz (swoją drogą, bardzo gorąco zachęcam), Splatoon świetnie się nada jako przystawka do któregoś Mario. Bo fajnie byłoby się zobaczyć w Inkopolis.
Adam Piechota
Platformy:Wii U Producent:Nintendo Wydawca:Nintendo Dystrybutor:Conquest Data premiery:29.05.2015 PEGI:7 Wymagania: -
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Screeny pochodzą od wydawcy.