Song of the Deep - recenzja. Insomniac daje nura
Panika w Sevres! Wzorzec metroidvanii się utopił!
Dobrze, że po E3 nie musimy bać się o przyszłość studia. Skoro to właśnie ono pracuje nad Spider-Manem, Song of the Deep możemy potraktować jako poboczny projekt a nie pierwsze kroki na nowej drodze dewelopera. Dobrze, bo nie jest to gra, która zapada w pamięć.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Insomniac Games
Wydawca: GameTrust
Data premiery: 12.06.2016 r.
PEGI: 7
Wymagania: 2 Ghz ; 4 GB RAM; karta graficzna z 1GB VRAM
Grę do recenzji udostępnił producent. Graliśmy na PS4. Obrazki pochodzą od redakcji.
Song of the Deep mogłoby być bajką, którą rodzic opowiada córce przed snem. Grze nie brakuje ciepła, tajemniczych krain z równie tajemniczymi mieszkańcami, sekretów i zagrożeń, które co jakiś czas nadają opowieści smaczku. Wcielamy się w Merryn, córkę marynarza, który pewnego wieczora nie wrócił z oceanu. Dziewczyna zamiast go opłakiwać, buduje naprędce łódź podwodną i wyrusza z misją ratunkową. Żeby było ciekawiej - okazuje się, że opowieści ojca o pełnych sekretów podwodnych krainach były prawdziwe.Dzięki temu prawdziwe mogło być też moje zauroczenie początkiem przygody, gdy obdarzona cudnym akcentem narratorka co rusz dopowiadała coś o napotykanych miejscach i stworkach, które narodziły się gdzieś na granicy pomiędzy rzeczywistą biologią a wyobraźnią projektantów. Przez pierwsze półtorej godziny świat Song of the Deep tętni życiem, a Merryn i gracz pełnią głównie rolę odkrywców wciskających się ze swoja małą łodzią podwodną w kolejne tajemnicze zakamarki. Jak na wycieczce z przewodnikiem po obcym świecie. Jak w bajce.Ale im dalej w głębiny, tym gra coraz częściej zostawia nas samopas z zaznaczonym na mapie miejscem, do którego musimy się dostać i powtarzaniem wciąż tych samych czynności. Song of the Deep to metroidvania, co oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze - nikt nie trzyma gracza za rączkę, pchając go w kierunku celu. Jest zaznaczony na mapie wielkim iksem, ale drogę trzeba znaleźć samemu. Choć tak naprawdę trudno jest tu zabłądzić mimo tego, że wszystkie odkryte wcześniej obszary można zwiedzać do woli, do dalekodystansowych podróży wykorzystując nawet kilka wirów łączących krainy.Oczywiście wiele korytarzy jest zamkniętych przez różnego rodzaju drzwi, blokady, mechanizmy czy stworki. Nie ma drogi na skróty - żeby przegonić meduzy, trzeba znaleźć i zainstalować na łodzi reflektor. Nawet o najprostszych czynnościach nie ma co marzyć bez chwytnego pazura, który służy i za broń, i za wielofunkcyjny czepiak do przenoszenia głazów, bomb, budowania pomników czy zwyczajnego łapania się elementów otoczenia, gdy podwodny prąd będzie chciał przegonić stateczek z korytarza. Będzie też kilka rodzajów torped, sonar czy... możliwość opuszczenia bezpiecznej "puszki", by Merryn mogła przedostać się przez zbyt wąskie dla łodzi przejścia.Wszystkie znalezione wzmocnienia można ulepszyć u przyjaznego kraba pustelnika za znajdowane monety.
Niestety, im bardziej rozbudowujemy możliwości statku, tym mniej w Song of the Deep świeżości. Widać, że wewnętrzny oddział Insomniac odpowiadający za grę odrobił zadanie domowe z metroidvanii, ale nie miał już ambicji dorzucić do tematu czegoś od siebie. W efekcie przez całą grę mamy do czynienia z recyklingiem zgranych pomysłów wśród brzydszych i ładniejszych okoliczności przyrody i rzadkimi przypomnieniami gdzie i po co jesteśmy. Trudno wejść w świat, gdy nie ma nam kto o nim opowiedzieć. A bez tego trudno tu o motywację. Bo niby co ma pchać mnie do przodu? Wtórne zagadki to za mało.Wychodzi brak doświadczenia w projektowaniu tego typu gier. Dobra metroidvania otwiera swój świat, ale nie zostawia w nim gracza samego. Tutaj często zwyczajnie się nudziłem, po raz enty rozwiązując ten sam problem albo waląc torpedami do tych samych przeciwników w różnych wariantach kolorystycznych. Plusem niech będzie to, że kilku z zagadek nie spodziewalibyście się akurat w tej - jakże niewinnie wyglądającej - grze. Bo czy po tym obrazku poznalibyście Song of the Deep?No właśnie. Ja zgłupiałem, gdy ta nieśpieszna pływanina nagle kazała mi układać wielopiętrowe instalacje rozszczepiające światło i walczyć o życie w wyzwaniach, w których miejsca na błąd w zasadzie nie ma. To samo w sobie nie byłoby takie złe, gdyby rzecz została odpowiednio przetestowana. Nie mam problemów z powtarzaniem fragmentu, bo popełniam błędy, ale Song of the Deep lubi w krytycznych momentach zgłupieć albo przynajmniej stracić płynność, co przekłada się na ograbienie gracza z precyzji i konieczność powtórki. Nie brakuje też pomysłów po prostu chybionych.
No bo gdzie jest frajda w przebijaniu się po ciemku przez terytorium nieśmiertelnych ośmiornic zabijających gracza jednym dotknięciem? Późniejsza ucieczka przed nimi to też mordęga w podwodnym, rządzonym przez bezwładność i przypadek świecie.A gdy już przeszedłem przez piekielne machiny i trafiłem do jednej z bogatszych wizualnie lokacji w grze, musiałem użerać się z najbardziej wkurzającym aportowaniem w historii gier wideo, gdy ryba, której potrzebowałem w konkretnym miejscu, miała moje wysiłki w... głębinie. A ja chciałem tylko mieć to już za sobą. Byłem zmęczony i znudzony. Gra zliczyła mi 6 godzin, ale pewnie mogę do tego dopisać kolejne 2, które zajęło mi powtarzanie niektórych momentów. Pewnie mógłbym włożyć w nią drugie tyle, gdybym chciał wysprzątać ocean do czysta z sekretów, ale póki co nie jest mi do tego śpieszno.Nie piszmy, że Song of the Deep to gra od autorów Spyro czy Ratcheta. To dzieło piętnastoosobowej grupki Insomniaców, która chciała sprawdzić się w nowym gatunku, z dala od zgiełku gier AAA. Misja wykonana, ale jestem trochę rozczarowany absolutnym brakiem wyrazu efektu końcowego. Spodziewałem się eksperymentów i byłem gotowy na mieszankę dobrych, złych i kontrowersyjnych pomysłów. Dostałem grę jakich wiele. Niby dobrą na upały, bo zmieniającą ekran w akwarium, ale z końcówką przy której można się napocić. Tyle, że już zaczynam o niej zapominać.