Smutne urodziny Cichego Wzgórza
Legenda Konami dopiero od dziś jest pełnoletnia. Dalibyście wiarę?
31.01.2017 12:20
Mały, choć uroczyście zastawiony stolik. Pieczeń z psa z grillowanymi warzywami i talarkami oraz krwisty tort, a na nim osiemnaście figlarnych świeczek. Jedna w kształcie Rzeźnika, druga na wzór Piramidogłowego i tak dalej, aż do ostatniej, która wygląda jak ojciec w podejrzanej pozie zespojony z łóżkiem. Prawdziwa śmietanka, tutejsza bohema. Obok kieszonkowe radyjko, "Hell Frozen Rain" zakłócane regularnymi falami szumów. I absolutna pustka. Jak tak dalej pójdzie, mięso wystygnie. Gdzie są wszyscy goście? Chyba nie zapomniano, prawda? Tyle lat mówili, że jesteśmy tak istotni, że bez nas byłoby pusto. No to gdzie są teraz?Zdumiewające, z jakim powodzeniem Konami udaje się wymazywać pamięć o ich najambitniejszej, najbardziej ryzykownej kreacji. W zależności od tego, co uważamy za ostatnią godną tego tytułu grę, od poprzedniego Silent Hilla minęły albo trzy lata (P.T.), albo pięć (Downpour), albo osiem (Shattered Memories), albo i nawet dziewięć (Homecoming). Choć znaleźliby się tacy, co poza zakończoną w 2003 roku numerowaną tetralogią do kanonu nie zaliczają już właściwie niczego, bo nie przepadają za eksperymentami. Łaskawie bierzecie P.T. jako coś więcej niż abstrakcyjne demko, worek luźnych pomysłów na wygięcie formy gatunku? To wciąż trzy długie lata, w których po gigantycznej awanturze z Kojimą w sprawie marki nie zrobiono niczego. To nie Nintendo trzymające Metroida na idealny moment. To zupełnie inna strategia - przemilczenie.Silent Hill narodził się na konsolach, tam się z nim zapoznawałem, więc za tytuł konsolowy będę go uważał już zawsze. Przy optymistycznym założeniu, że znajdujemy się na półmetku obecnej generacji, brak jakiejkolwiek zapowiedzi po fiasku z Silent Hills jest sygnałem naprawdę przejmującym. Bo być może to pierwsza epoka naszej branży od lat dziewięćdziesiątych, w której nie dostaniemy żadnego pełnoprawnego tytułu z tej serii. Biorąc pod uwagę ogólne zaangażowanie japońskiego wydawcy, ich nową postawę wobec rynku gier - być może również nie ostatnia. Krajobraz gatunku BEZ Silent Hilla? Ja dziękuję, nie o takie horrory nic nie robiłem poza regularnym pisaniem na Poly.P.T. czy w ogóle wspominanie o Silent Hills, nieodżałowanym bękarcie ojca Metal Gear Solid oraz Guillermo del Toro, jest w tej sytuacji dokładnie tym, co tak boli Konami. Marką od dekady zajmowali się zewnętrzni deweloperzy: Climax, Double Helix, Vatra Games czy odpowiadające za totalnie niepotrzebne Book of Memories WayForward Technologies. Każda z tych odsłon spotykała się z mniejszą lub większą krytyką. Origins i jego stuprocentowo tradycyjna mechanika? Kalka kalki, nic nowego. Odważny reboot Shattered Memories? Zbyt daleki od esencji. Innowacyjne w perspektywie serii Downpour? "To nie jest Silent Hill". Sam zapewne dołożyłem się kilka razy do tego grupowego narzekania. I gdy nareszcie wszystko wyszło idealnie, a zapowiedziana produkcja rozpalała wyobraźnię bez wyjątku, musiała zostać anulowana. Na żadną tak nie czekaliśmy. I żadnej byśmy w podobnym stopniu nie żałowali.Urażony honor to jedna z moich teorii dotyczących obecnego stosunku Konami wobec Cichego Wzgórza. Ale możliwy jest także strach. Że ożywione za niemałą zapewne sumką IP nigdy już nie trafi w gusta odbiorców. Bo albo nie trafi rzeczywiście, albo zawsze będzie porównywane do godzinnego demka z 2014 roku. Oczywiście - zawsze na niekorzyść. Pełnoprawna gra zwyczajnie nie ma szans prezentować podobnego odrealnienia, podobnej kreatywności, nie może być równie INNA. Nie zrozumcie mnie źle, uważam, że nawet Silent Hills, gdyby doszło do skutku, miałoby z tym spory problem. "Gra" musi mieć strukturę, progresję, zmiany. A do tego musi być możliwa do przejścia.P.T. nie przejmowało się tymi wymogami. Ono sobie po prostu wolało zażartować z graczy. I wystraszyć ich na tyle, by dać życie nowemu podgatunkowi horrorów. Nie sądzę, by Layers of Fear zaistniało w obecnej formie, gdyby nie P.T. (oraz Batman Arkham Knight, ale nie wyciągajmy tego spoza nawiasu).W efekcie Hideo Kojima zasługuje i na buziaka, i na klapsa. Zrobił najlepszego Silenta od czasów PlayStation 2, ale również unieruchomił całą markę. No bo, wiecie, tak naprawdę go nie zrobił, tylko obiecał. To strasznie krzywdzące wobec Downpour czy Shattered Memories. Obie sugerowały udaną wizję współczesnego oblicza serii - podobnie jak P.T.. A jednak obie wzbudziły oburzenie fanów. Gubiły ponoć to, co Silent Hill ze sobą przyniósł lata wcześniej, czym ujął serca graczy w czasach, gdy survival horror był już teoretycznie zdefiniowany.Pierwszy Silent Hill jest dla gatunku growym odpowiednikiem "Egzorcysty" Williama Friedkina. Resident Evil byłby w takiej metaforze "Nocą żywych trupów" czy w ogóle serią George'a Romero. A zatem produkcja Konami obudziła w publiczności świeży rodzaj strachu - podskórną obawę codziennej rzeczywistości. Przypominanie, że źródłem szybszego bicia serca w grze Capcomu był piesek wskakujący przez okno, jest już cholernie oklepane. Ale kurczę, to przecież prawda. Kicz i klisze Residenta zapewniały niepokój dopóty, dopóki byliśmy "w środku". Wyłączenie konsoli oznaczało koniec strachu. Przeciwnie z Silentem. Psychologiczny horror działa przede wszystkim na podświadomość odbiorcy, nie można go po prostu wyłączyć.
Przygoda Harry'ego Masona była zaaranżowana dokładnie tak, by nas uszkodzić mentalnie. Od każdej "melodii" Akiry Yamaoki lub dźwięku radia, przez zardzewiałe wyobrażenia zwyczajnych miejsc, lynchowskie dialogi, po przejmujące uczucie smutku towarzyszące przemierzaniu pogrążonych w mgle ulic miasta. Nawet jeśli to ostatnie wynikało ze sprzętowych ograniczeń początków trójwymiaru. Działało wszystko, bez względu na to, czy z ekranu ryczało jakieś straszydło, czy mieliśmy amunicję lub sejwa w pobliżu. I dlatego każdy uzna inny fragment gry za ten "najgorszy". Na mnie zadziałała najmocniej szkoła. Bo chodziłem wtedy jeszcze do szkoły, horror wydawał się wręcz namacalny. Te dziecięce potworki z nożami i długie korytarze pełne szafek. Brrr...Seria osiągnęła aż cztery szczyty. Pierwszy, gdy się narodziła, otwierając gry wideo na niewyobrażalną wówczas dawkę grozy. Drugi, gdy zadebiutowała z kontynuacją, dodając do zestawu jedną z najwspanialszych historii, jakie poznaliśmy nie tylko w horrorze, ale również całej branży. Trzeci, gdy zaproponowała pomysłowy i charyzmatyczny restart marki. Shattered Memories miało pecha zostać wydanym na odchodzące do lamusa sprzęty, poza tym było rewelacyjną alternatywą dla klasycznych odsłon. Oraz czwarty, ten ostatni, gdy dała światu eksperyment-demko, o którym nie potrafimy przestać gadać, nawet jeśli oficjalnie już nie istnieje. Uznać, że Silent nie zasługuje na huczne urodziny, to jak mieć za złe Redom wydanie trzeciego Wiedźmina.W rzeczywistości, gdzie po rozum do głowy poszedł nareszcie Resident Evil, powstała bardzo niewygodna dziura. Której nie zapełni nawet pokłosie wspaniałej twórczości Frictional Games, wszelkie Izolacje i Outlasty. To odpowiedzialność Konami, brzemię ich dalszego wypinania się na swoją legendę. Nie wiem, ilu sąsiadów bym obudził na przykład w czerwcu podczas E3, gdybym w oglądanym późną nocą streamie zobaczył oficjalną zapowiedź nowego Silent Hilla. Czy osiemnastka to już wystarczający wiek, by uruchomić odpowiedzialność wydawcy? Czy zrobi to dopiero dwudziestolecie? Czy może... Nie, szczerze, trzeciej opcji nawet nie chciałbym brać pod uwagę.Mięso wystygło. Świeczki powoli się dopalają. W radiu pozostał tylko szum. Ależ smutne urodziny. To chociaż ja dmuchnę i wymówię na głos życzenie. Wszystkiego najlepszego, Silent Hill. Życzę ci, żebyśmy wkrótce przestali pisać o twoim dziedzictwie w czasie przeszłym. Nie wiem, jak wyglądałby cały gatunek bez ciebie. Nie chcę też wiedzieć, jak miałby wyglądać w przyszłości, gdybyś nigdy nie powrócił. Przypomina mi to coś. "W swoich niespokojnych snach widzę to miasto. Obiecałeś mnie tam jeszcze kiedyś zabrać, ale nigdy tego nie zrobiłeś. Jestem tam teraz sama, w naszym specjalnym miejscu. Czekam na ciebie".Adam Piechota