Shovel Knight - recenzja
Platformówki 2D i stylistyka retro już Wam się przejadły? Przyznam szczerze, że mi trochę też, więc do Shovel Knight podchodziłem jak pies do niebieskiego jeża. Niepotrzebnie - to najlepszy dwuwymiarowy platformer, w jaki grałem od dawna.
Wirtualne wykopaliska Przygody rycerza z łopatą to miks najróżniejszych pomysłów i rozwiązań zaczerpniętych z kultowych platformówek sprzed lat. Główny bohater może w niektórych miejscach odbijać się na mieczu niczym Wujek Sknerus na lasce w Duck Tales, a mapa świata musi kojarzyć się z Super Mario Bros. 3. Poziomy podzielone na ekrany przypominają o Mega Manie, podobnie jak bossowie - każdy jest rycerzem, ale uzbrojonym w unikatową cechę (mamy więc Rycerza Śmierci, Rycerza Plagi, Rycerza-Kreta i tak dalej). Przyjazna wioska to przecież Castlevania (i nie tylko), podobnie jak dający się rozwijać oręż oraz ekwipunek pełny najróżniejszych artefaktów do wykorzystania w walce. Jest wśród nich różdżka miotająca ogniste kule, jest kotwica rzucana charakterystycznym lobem, jest też coś, co ucieszy fanów Zeldy - wędka.
Święcące punkty wskazują miejsca, w których szczególnie warto łowić
Shovel Knight pożycza pomysły z innych gier, ale robi to na tyle sprytnie, że nie wydaje się kalką żadnej z nich, a raczej wyjątkowo udanym hołdem. Kluczem do sukcesu są tu przede wszystkim fenomenalnie zaprojektowane poziomy. Każdy wprowadza nowych przeciwników, artefakty czy mechaniki i choć to zwykle rzeczy znane i zgrane, jak choćby unoszące bohatera wiatraki na podniebnym statku, to gra tak szybko je zmienia i tak umiejętnie nimi żongluje, że nie sposób się znudzić. Do tego niektóre fragmenty można przejść na kilka różnych sposobów - czy to odnajdując ukryty skrót, czy wykorzystując możliwości ekwipunku. A jeszcze osobnym tematem są świetne sekrety, które nie zawsze są tylko skrzynkami ze złotem. Często to dodatkowe platformy do pokonania, zazwyczaj o wyraźnie wyższym poziomie trudności.
Z łopatą na słońce Shovel Knight jest wypchane zawartością i pełne niespodzianek. Jak na platformówkę, daje zaskakująco wiele swobody. To nie zestaw poziomów do przejścia po kolei, ale niewielki, dwuwymiarowy świat, w którym znajdzie się kilka pobocznych zadań do wykonania. A to gdzieś na mapie pojawi się ni z tego, ni z owego, dodatkowy boss albo krótki poziom do przejścia, a to sprzedawca czapek w mieście okaże się łotrem, a to zdobycie nowego artefaktu pozwoli na przejście specjalnego, małego etapu. Minigierka w karczmie? Jak najbardziej. Zawsze jest coś do zrobienia, do odkrycia albo zobaczenia.
Minigierka w karczmie
Z różnorodnością Shovel Knight znakomicie współgra świetnie pomyślany poziom trudności. Początkowo gra jest łatwa - może się nawet wydawać za prosta, biorąc pod uwagę to, iloma pomocnymi przedmiotami dysponuje bohater - ale to stopniowo się zmienia. Ostatnie etapy i bossowie to już nie przelewki. Zdarzyło mi się kilka fragmentów, które musiałem powtarzać kilkanaście razy, w tym jeden, gdy naprawdę kląłem, na czym świat stoi. Na szczęście nie ma tu ograniczonej liczby żyć. Śmierć oznacza tylko utratę części złota, które potem unosi się w latających workach w feralnym miejscu - można je odzyskać, ale jeśli zginie się wcześniej, to przepadnie na zawsze. Sprytne? A i owszem, a takich szczegółów jest tu więcej - co powiecie na punkty kontrolne, które można zniszczyć, bo w środku kryją się cenne klejnoty? Z tym, że w takim wypadku przestają one oczywiście pełnić swoją funkcję.
Pół pstrąg, pół jabłko - cenny przyjaciel każdego bohatera
Rycerz z łopatą byłby dla mnie parą A o co w tym wszystkim w ogóle chodzi? Oto zła Czarownica i jej Zakon Rycerzy Bezlitosnych* odebrali głównemu bohaterowi miłość jego życia - piękną Shield Knight, rycerkę z tarczą. I przy okazji roztoczyli swoje ponure rządy nad niczego niespodziewającym się królestwem. Fabuła nie jest specjalnie rozbudowana, ale gra ma do siebie ogromny dystans i choć poczucie humoru twórców nie do końca pokrywa się z moim, to kilka razy zdarzyło mi się naprawdę szczerze uśmiechnąć. Bo jak tego nie zrobić, gdy lokalnym bóstwem okazuje się Troupple, skrzyżowanie pstrąga z jabłkiem (ang. trout + apple)? Albo gdy żaboludek w piwnicy karczmy opowiada zupełnie nieśmieszne dowcipy słowne na temat świata gry i jego mieszkańców? A że nad wszystkim unosi się atmosfera baśni, to nie zabraknie też kilku małych wzruszeń. To zakończenie...
Shovel Knight wygląda i brzmi świetnie. Oprawa udanie sprawia wrażenie, jakby mogła pochodzić jeszcze z czasów NES-a, choć te rozbudowane animacje raczej nie miałyby prawa się tam znaleźć. Z kolei muzyka to uczta dla miłośników chiptune'owych kawałków. To i wszystkie wyżej opisane elementy składają się na prawie osiem godzin relaksującej, wciągającej, zaskakującej i czasami wymagającej przygody. Niby sobie za wiele po Shovel Knight nie obiecywałem, a gdy już usiadłem do gry, to gdzieś wciągnęło mi i całe popołudnie, i pół nocy. Szkoda, że nie jest trochę dłuższa, a New Game Plus trochę bardziej rozbudowane - to tylko mniej wytrzymały bohater i brak ukrytych przedmiotów odnawiających życie. Ale i tak próbuje je skończyć, bo nawet powtórne przechodzenie tych samych etapów to świetna zabawa.
Tomasz Kutera
*Oryginalne The Order of No Quarter to zabawna gra słów, bo można ją rozumieć także jako Zakon Rycerzy Bez Zakwaterowania - co, wbrew pozorom, ma sens.
Platformy:Win, Mac, Linux, Wii U, 3DS Producent:Yacht Club Games Wydawca:Yacht Club Games Dystrybutor:- Data premiery:26.06.2014 PEGI: 7 Wymagania: 2,1 GHz (dwa rdzenie), 2 GB RAM, karta graficzna 256 MB
Testowaliśmy wersję na Windowsa. Screeny pochodzą od redakcji.