Serial Cleaner - recenzja. Jeszcze tam, w kącie, kropelka krwi
Gra o seryjnym sprzątaczu niestety obiecuje znacznie więcej oryginalności, niż jest w stanie zapewnić.
Jednym z największych osiągnięć współczesnych skradanek jest odejście od modelu rozbudowanej gry logicznej udającej grę akcji. Gdzieś w okolicach MGS-a 4 i Splinter Cella: Conviction porzucono sztywno ustalone ścieżki patrolowe, zamykanie się w kartonach i czekanie, aż pojawi się jakieś wolne od przeciwników „przejście”. W zamian produkcje tego typu zaczęły się opierać bardziej na symulacji, wymuszając na graczu dostosowywanie się do zmiennej sytuacji, pozwalając mu reagować, zamiast tylko szukać rozwiązania, które przewidzieli twórcy.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: iFun4All
Wydawca: Curve Digital
Dystrybutor: Techland
Data premiery: 11.07.2017 ; 14.07.2017
PL: Napisy
Wymagania: Intel Core Duo 2 2,5GHz; 2 GB RAM; Nvidia GeForce 9600 GT 512MB
Graliśmy na PC. Grę do recenzji udostępnił wydawca, zdjęcia pochodzą od redakcji.
Dzięki dobrze zaprojektowanej sztucznej inteligencji przeciwników, ciekawym poziomom z wieloma możliwymi ścieżkami wejścia i licznymi gadżetami oraz umiejętnościami bohatera, współczesne skradanki są ciekawsze niż kiedykolwiek.
Serial Cleaner nie jest jedną z nich.
Serial Cleaner brzmi trochę jak temat game jamu. „A co, gdyby bohater skradanki nie miał przekradać się między wrogami jako szpieg czy zabójca, a jako sprzątacz?”. Obiecuje postawienie na głowie tradycyjnych schematów rozgrywki. I tak zamiast zabijania przeciwników mamy tu sprzątać po kimś, kto zrobił to przed nami. Główny bohater nie tylko nie dysponuje żadną bronią palną - nie ma w ogóle sposobu na obezwładnianie czy jakiekolwiek pozbywanie się patrolujących teren wrogów.Zamiast tego musi przekradać się między nimi, unikając wyraźnie oznaczonych pól widzenia. Skorzystać może również z umieszczonych w poszczególnych lokacjach kryjówek - co ważne schować można się w nich nawet wtedy, gdy ktoś nas już zauważy. Delikwent postoi w takim wypadku kilka sekund w okolicy, by po chwili powrócić na swoją ustaloną i przewidywalną ścieżkę patrolową. Można jeszcze chwilowo odwracać uwagę strażników umieszczonymi na planszy przedmiotami wydającymi dźwięk (głośnikami itp.).I to w zasadzie wszystko, co na przestrzeni 20 misji kampanii ma do dyspozycji gracz. Zamiast odwrócenia schematów skradanek o 180 stopni, mamy syntezę ich najbardziej klasycznej formy. Zabrano nam broń, ale nie dano niczego w zamian. Rozgrywka jest od początku do końca schematycznie prosta (w sensie złożoności, nie poziomu trudności), polegająca głównie na znajdowaniu przejść tam, gdzie przewidzieli je twórcy, zamiast na tworzeniu własnych.
Ale i poziom trudności w kolejnych etapach tak naprawdę nie rośnie. Są one po prostu dłuższe i bardziej skomplikowane, więc łatwiej w którymś momencie o pomyłkę i powrót do początku (każdy z etapów przejść trzeba bez pomocy zapisu gry czy punktów kontrolnych). Pod sam koniec Serial Cleaner próbuje jeszcze wprowadzić nieco inny schemat rozgrywki i wtedy okazuje się, że już lepiej, żeby tego nie robił. Przedostatni poziom, skonstruowany jak jedna wielka zagadka logiczna z niemal zerowym marginesem błędu, to nieustające pasmo frustracji.Te wady nie znaczą jednak, że w Serial Cleanera źle się gra. Przede wszystkim jest to produkcja zrealizowana bardzo dobrze na podstawowym poziomie - sterowania, interfejsu, oprawy graficznej. Wszystko jest tu wyraźne i czytelne, a przy tym bardzo stylowe. Bohater porusza się płynnie i z lekką bezwładnością, a sterowanie nim dostarcza tej pierwotnej satysfakcji, kojarzonej z najlepszymi grami akcji. Zwyczajnie przyjemnie biega się po okolicy, zbierając dowody i czyszcząc plamy krwi.Mimo niewielkiego pola do improwizacji poszczególne poziomy są na tyle zróżnicowane i ciekawe, że poznawanie ich nie nudzi. Szczególne brawa należą się tu za koncept poszczególnych lokacji. Sprzątając po zabójcy w amerykańskim motelu, tartaku, dyskotece czy na koncercie heavymetalowym z zainteresowaniem czekamy na kolejny pomysł twórców.Miłym dodatkiem jest również quasi losowe rozmieszczanie części przedmiotów czy kryjówek w obrębie lokacji. Pozwala to przynajmniej trochę zredukować monotonię przy powtarzaniu poziomu kilkanaście razy, chociaż nie zmienia gry szczególnie dramatycznie (liczba przeciwników, ich ścieżki patrolowe i zachowanie pozostają zawsze takie same).
Nieco bardziej dyskusyjną decyzją jest uzależnienie pory dnia w grze od tej, jaka aktualnie jest w świecie rzeczywistym (twórcy są tu zresztą nadzwyczaj drobiazgowi, zamiast po prostu czytać zegar komputera, gra sprawdza lokalizację gracza po IP). Pora dnia ma konsekwencje nie tylko kosmetyczne. W nocy przeciwnicy widzą na krótszy dystans, za to są bardziej wyczuleni na dźwięki.
Pomysł ten może wydawać się dobry na papierze i być może sprawdzałby się świetnie w bardziej otwartej, symulacyjnej grze. Tu na dłuższą metę frustruje - bo nagle mamy na planszy miejsca, w których w nocy robimy za dużo hałasu i nie da się stamtąd np. wygodnie usunąć krwi. Więc pozostaje albo poczekać do rana, albo parę razy zrestartować grę, żeby problematyczna plama pojawiła się w innym miejscu. Bazowanie pory dnia na rzeczywistej lokacji można ręcznie wyłączyć w opcjach.Tym, którym po skończeniu kampanii jest jeszcze mało, Serial Cleaner oferuje tryb wyzwań, gdzie przechodzić można poszczególne poziomy z dodatkowymi utrudnieniami. Są również dodatkowe etapy, odblokowywane przez zbierane w kampanii znajdźki w postaci taśm filmowych. Nawiązują one do kinowych hitów i są fajnym chwilowym urozmaiceniem, niestety i tutaj nie dzieje się nic innego niż w podstawowym trybie.Poszczególne etapy kampanii Serial Cleanera przetykane są fabularnymi sekwencjami, w których główny bohater spędza w domu czas z mamą. Twórcy są z nich tak dumni, że nawet wybierając z menu jeden z ukończonych wcześniej poziomów w celu poprawienia wyniku, musimy powtórzyć również taką pseudointeraktywną sekwencję. Przez większość gry opowiadają one jednak historię szczątkową i pozostającą zupełnie bez znaczenia dla rozgrywki.
Ot, jesteśmy sprzątaczem (z uporem maniaka nazywanym przez grę „czyścicielem” – czemu, skoro to po prostu sprzątacz, chodzi z odkurzaczem, no sprząta w bardzo dosłownym sensie…).Wykonujemy zadania dla mafii i dla jakiegoś podejrzanego klienta. Główny bohater chyba nie do końca chce to robić, ale popadł w karciane długi? Chyba? Nie wiem, czy mamy z nim sympatyzować, czy nim gardzić, nie wiem też do końca, czy końcowy zwrot akcji ma w zamyśle twórców faktycznie zaskakiwać.Nie wiem dlatego, że elementy fabularne są tu przez większość czasu tak szczątkowe, że równie dobrze mogłyby nie istnieć. Gra pozbawiona jest również jakiejkolwiek nadrzędnej myśli czy stojącego za tym wszystkim tematu. Kiedy więc pod sam koniec Serial Cleaner sili się na wprowadzenie nutki dodatkowego dramatyzmu czy nawet ładunku emocjonalnego, wydaje się to tanie i niezasłużone. Szczególnie, że sztuczka, do jakiej posuwa się, by zagrać nam na uczuciach, jest z kategorii tych raczej niskich.Należy też wspomnieć o obecnym w grze błędzie, powodującym, że zakończenie nie uruchomi się, jeżeli nie odblokowaliśmy wcześniej pierwszego z bonusowych etapów. Producent zapewnił nas, że wie o tym problemie i pracuje nad poprawką, która ma być udostępniona na konsolach tak szybko, jak to możliwe. Na PC błąd już nie występuje.
Serial Cleaner to mała produkcja z intrygującą koncepcją, która świetnie sprawdziłaby się na portalu z grami flashowymi czy na platformach mobilnych. Na tych ostatnich zresztą łatwiej byłoby jej wybaczyć powtarzalność i brak bardziej skomplikowanych mechanizmów rozgrywki. To co robi, robi w większości dobrze, ma świetnie zaprojektowane lokacje i doskonałą ścieżkę dźwiękową. Zdecydowanie lepiej sprawdza się w krótkich, kilkunastominutowych sesjach, podczas których nie zdąży znużyć.Ale też nie podejmuje żadnego ryzyka, nie ma jakiegoś centralnego, ciekawego mechanizmu, który współgrałby z oryginalnym pomysłem seryjnego sprzątacza. To zamiast tego całkowicie tradycyjna, bazująca na absolutnych podstawach gatunku skradanka, niewykraczająca ponad to, co robiło się w nim dekady temu. To nic złego, ale mam wrażenie, że ambicje były jednak trochę większe.