Rocket League - recenzja
Piłka jest okrągła, bramki są dwie, ale po murawie popyla się tu na czterech kołach, a jedyny spalony w trakcie meczu to wrak zdemolowanego przeciwnika. Jak wypada piłka woźna od studia Psyonix?
Rocket League to interaktywne przypomnienie definicji arcade'owej zabawy. Chyba nie dokopaliśmy się w rodzimym języku właściwego odpowiednika. Czasem można postawić znak równości pomiędzy "arcade" i "zręcznościowym", ale działa to głównie w kontrastowych zderzeniach z jakąś symulacją. Napisać o Rocket League, że to gra zręcznościowa, to nie napisać nic.
Zasady są proste. To piłka nożna, w którą grają dwie drużyny, złożone maksymalnie z czterech wozów. Do dyspozycji mamy gaz, hamulec, skok, turbo (trzeba je "podnieść" z murawy) i... to wszystko. Na środku areny pojawia się wielka piłka, oba stada mechanicznych rumaków pędzą w jej stronę i zaczyna się zabawa. Początkowo bardzo chaotyczna i sprowadzająca się do pędzenia w miejsce, gdzie akurat zamierza wylądować nieco balonowa piłka.
Jeśli przeciwnicy przysną lub skupią się na wzajemnym taranowaniu, może uda się popchnąć ją w kierunku bramki przeciwnika. Jeśli wpadniemy w nią z odpowiednim impetem, może nawet wpadnie, fundując nam podwyższenie wyniku. Ale każdy z innych graczy ma dokładnie takie same plany i nie zamierza odpuszczać nawet piędzi trawy. Za demolowanie przeciwników (można w ten sposób na chwilę usunąć ich z gry) punkty przyznawane są tylko indywidualnie - drużyna nic z tego nie ma. A i silnik odpowiadający za kraksy rozczarowuje.
Destruction Derby z tego kiepskie, ale gdy już przypomnimy sobie, że chodzi o strzelanie goli, frajda z zabawy rośnie do niebotycznych poziomów. Nie ma tu przycisków odpowiadających za strzał, podanie dołem czy dośrodkowanie. Wszystko zależy od tego, którą częścią pojazdu, z jakim pędem i w jakim momencie trafimy piłkę - za ciąg dalszy będą odpowiadały prawa fizyki. Gracz dysponuje tu prawie absolutną kontrolą nad wozem. W trakcie skoku (dostępny też wariant podwójny) możemy obracać go w trzech osiach.
Akrobacje nie są tylko efektowne. Są trudne, bo wymagają wyczucia czasu, kontrolowania pozycji swojej oraz piłki i unikania przeciwników. Ale ich opanowanie to klucz do otwarcia worka z bramkami. Salto w przód wykonane na linii bramkowej regularnie pozwoli Wam wybijać wpadającą "za kołnierz" piłkę, w stylu legendarnego "skorpiona" Rene Higuity.
W ofensywie jest jeszcze lepiej, bo każdy piruet, zarzucenie tyłkiem wozu, przewrotka czy inny fiflak to inny sposób na uderzenie zagranie piłki. Trzeba się nieźle napocić, by poleciała tam, gdzie chcemy, ale frajda z gola, asysty czy kluczowej interwencji, pozwalającej zagrać przeciwnikom na nosie jest wielka. Nawet jeśli niepoślednią rolę odegrał w tym wszystkim fart.
Nie ma się co obrażać na losowość. Nie w grze, w której zapewnia ona niesamowicie zróżnicowane mecze i daje pewność, że nie będzie nudno. Ileż razy cicho przeklinałem, gdy coś nie szło po mojej myśli. Ileż razy podrywałem się z fotela, by ponieść rękę w geście triumfu i przybić nią pionę z losem, który pozwolił na rozegranie akcji życia. No, przynajmniej do następnego meczu i kolejnej, jeszcze bardziej zwariowanej akcji.
To szybka i efektowna gra, która wylewa się z ekranu morzem kolorów i przyjemną oprawą audiowizualną wciąga w świat swojego sportu przyszłości. O sukcesie czy porażce w akcji zapomina się błyskawicznie, bo za moment piłka znów ląduje na środku areny i wszystko zaczyna się od nowa. Ale Rocket League daleko do prostackiej zabawy. Doświadczenie zdobyte w kolejnych meczach dokłada swoją cegiełkę do wyników. Dzięki niemu możemy przewidywać lepiej rozwój sytuacji na boisku, rozgrywać autentyczne akcje (banalna centra plus strzał z drugiej linii bywa zabójcza, gdy dwójka graczy się rozumie) i roznosić w puch świeżaków, którzy muszą skoczyć do każdej piłki, nawet gdy nie mają szans na smyrnięcie jej błotnikiem. Po spędzeniu z grą weekendu obejrzałem wczoraj kilka meczów ze zmagań ligi Rocket League w ramach ESL i zobaczyłem, że jeszcze wiele nauki przede mną.
O dziwo - bo zwykle takie rzeczy mnie nie interesują - odczuwam też sporą motywację do odkrywania kolejnych projektów nadwozi i kosmetycznych dodatków, którymi można przystroić swoją maszynę w garażu. Choć boję się, że najbardziej do mnie pasujący dodatek - czapkę czarodzieja - już odblokowałem. Modele aut różnią się wyglądem, ale nie cechami. Przynajmniej nie znacząco, bo kształt karoserii zdaje się mieć drobny wpływ na to, jak odbija się od niego piłka. Ale i tak będziecie szpanować tak, jak się Wam podoba, a odblokowanie kolejnych elementów nie oznacza ułatwienia rozgrywki.
Rocket League
O tym, że Rocket League to arcade'owa perełka świadczy też fakt, że im dłużej staram się wytłumaczyć, na czym polega jej magia, tym bardziej czuję, że oddalam się od sedna. O wielu grach można pisać elaboraty. Czasem trzeba, gdy coś szczególnie nas zachwyciło, ale czujemy konieczność wytłumaczyć czytelnikowi dokładnie co i dlaczego. W przypadku Rocket League sprawa jest prosta - to gra, w której starasz się wbić superzwinnym, skaczącym jak kangur, samochodem piłkę do bramki przeciwnika. Nie ma tu wielkiej filozofii, jest pomysł i jego świetne wykonanie. Z ciekawszą niż przy okazji poprzedniczki (Supersonic Acrobatic Rocket-Powered Battle-Cars) fizyką i potencjałem do rozwijania zabawy.
Bo skłamałbym, że nie brakuje mi w Rocket League czegoś więcej. Jakkolwiek by to nie brzmiało w przypadku gry o samochodach, którymi gramy w "nogę", nie obraziłbym się na dodatkową porcję szaleństwa. Chociażby pod postacią power-upów, które na moment zmieniałyby cechy auta czy charakterystykę rozgrywki. Albo aren o bardziej fikuśnych kształtach. Albo trybów pozwalających na przykład na walkę trzech i więcej drużyn. Jest tu potencjał na podkręcenie zabawy - to na pewno.
Rocket League
Póki co autorzy skupiają się na walce z wydajnością serwerów. I wydaje się, że wygrywają. Od weekendu da się już grać w sieci w zasadzie bez przeszkód. Studio Psyonix dało się zaskoczyć obciążeniom infrastruktury, które towarzyszyły premierze Rocket League w PlayStation Plus. Nie schowało jednak głowy w piasek i regularnie informowało o możliwych problemach i postępach prac. Dla samotników przygotowano opcje gry z konsolą, nawet w trakcie sezonu, ale to lizanie cukierka przez papierek. Rocket League w sieci, albo przynajmniej z drugim graczem na podzielonym ekranie, to prawdziwa moc.
Werdykt Rocket League ląduje w moim woreczku z arcade'owymi perełkami, u których szukam odpoczynku od aktualnej Poważnej Gry z Epicką Przygodą. Na pewno prędko nie skasuję jej z dysku, bo gdy jakoś nie mam ochoty na odpalanie czegoś dużego, kolejne mecze piłki woźnej ładują się same.
Świetnie, że Rocket League na PS4 wylądowało w Plusie, bo zawsze jest z kim grać. Oby to się prędko nie zmieniło - frajda jest nieziemska. I tak łatwa do polecenia absolutnie każdemu, kto nie stuknie się w głowę widząc wyścigówki ganiające za wielką piłką.
Maciej Kowalik
Platformy:PC, PS4 Producent: Psyonix Wydawca: Psyonix Dystrybutor: -- Data premiery: 7.07.2015 PEGI:3 Wymagania: 2 GHz, 2 GB RAM, Nvidia 8800/ATI 2900
Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.