Potrzeba trochę determinacji, by znaleźć czas we wrześniu na switchowe Undertale
Wydanie pudełkowe też trochę kusi.
Wiecie, czym ponoć grozi napisanie złego zdania o Undertale w internecie? Atakiem rozszalałych fanów. Listami z obietnicą zamesty i wypunktowaniem negatywnych aspektów urody. Hakowaniem portalu, na którym się pracuje. To co, jesteście gotowi, żeby Polygamia padła, a biedny redaktor Piechota już nigdy nie znalazł nowego miejsca pracy…?
Nie bądźcie. Uwielbiam Undertale. Nie lubię tylko świętych wojowników Tobiego Foxa. Ale jako osoba wychowana na japońskich erpegach, szanująca scenę niezależną i nietypowe produkcje, jakie z niej wychodzą, nie mogłem nie zakochać się w samej grze. A skoro jestem najbardziej zajaranym switchowcem w redakcji (ale nie jedynym - Asia i Bartek też posiadają swoje Pstryki), chętnie napiszę, że domorosły deweloper zdradził na Twitterze, że a) nintendowa wersja jego hitu zadebiutuje we wrześniu; b) ukaże się również w wydaniu pudełkowym. Zarówno „zwykłym” (chociaż takie gry w pudełku same w sobie są wystarczająco hipsterskie), jak i wypasionej kolekcjonerce. Takiej samej, jak na pozostałych platformach. Czyli z soundtrackiem, artbookiem, nutami, złotym wisiorkiem-pozytywką oraz grą. Wyceniono to na równowartość 69 dolarów. Pozostanę przy „standardzie”.
Jedyny problem, jaki mam w tym momencie - bo jestem pewny, że odświeżę sobie Undertale z tej okazji, bowiem ostatnio zaliczałem ją jeszcze przed jakimkolwiek portem na konsole - to czas. A właściwie jego brak. Wrzesień to dla mnie miesiąc nostalgicznej eksplozji przy Spyro Reignited Trilogy, śmigania po Nowym Jorku w czerwono-niebieskim stroju, rozczarowania się zapewne powrotem V-Rally i stu godzin spędzonych w baśniowym świecie Dragon Questa. Może powinienem się porządnie rozchorować?
Jaki utwór wkleimy z tej okazji? Może...