Nintendo, chyba już czas ogarnąć eShop

Switchowy sklepik nie był zaprojektowany do takiego pośpiechu.

Nintendo, chyba już czas ogarnąć eShop
Adam Piechota

Gdy Nintendo ruszyło w marcu zeszłego roku z nowym wcieleniem eShopu, miało komfortową (z naszego punktu widzenia, z ich raczej stresującą) sytuację - całkowity brak gier. Zanim krzykniecie, żebym przetrzeźwiał przed wypisywaniem podobnych bzdur - a wypraszam sobie, piątek dopiero dzisiaj - zastanówcie się chwilę. Albo sięgnijcie pamięcią, jak to było, jeśli towarzyszycie Pstryczkowi od tygodnia, lub miesiąca, jego narodzin.

Bardzo szybko, bo niemal równolegle z debiutem samego sprzętu, dowiedzieliśmy się o całym zapleczu wydawców, którzy cyfrowy sklepik postanowili wesprzeć czymś na wyłączność albo chociażby portem starszego hitu. W sensie - wiedzieliśmy, że nie można sugerować się początkowym zestawem około dziesięciu pozycji gotowych do pobrania. Że lada moment pojawi się zatrzęsienie radośnie gulgoczących indyczków i będzie w co grać.

Korporacja z Kioto wymyśliła sobie jednak, że zamiast otworzenia tamy na nieustannie pędzący strumień nowości, będzie sama nadzorowała całym harmonogramem. Prężnie rozwijający się (i odrobinę bezlitosny dla naszych portfeli) zestaw pozycji szybko zresztą został jednym z ważniejszych argumentów kampanii marketingowej Switcha. Regularnym premierom „pudełkowym” towarzyszył cotygodniowy zastrzyk substancji indie - obok żelaznej klasyki (choćby Shovel Knight czy Minecraft) pojawiały się rzeczy albo bieżące, obecne na konkurencyjnych platformach, albo tworzone z myślą o hybrydowej naturze Pstryczka, najczęściej umożliwiająca banalny multiplayer kanapowy dla czterech graczy.

Dzięki zwolnieniu tempa pracy sklepikarzy wszystkie premiery miały czas zostać zauważone. Rach-ciach zaczęły spływać wieści od deweloperów zachwyconych wynikami sprzedaży na konsoli Nintendo. Zaskoczeni byli choćby autorzy Super Meat Boy, które nagle, siedem lat po premierze, zaczęło robić takie wyniki, jak na samym początku. Niektóre tytuły rozchodziły się szybciej w eShopie niż w pozostałych sklepach razem wziętych (tutaj przykładem niech zostanie opisany przez nas szczegółowo Wonder Boy). Niektóre mają to szczęście do dzisiaj - Celeste od dnia premiery i pamiętnej „dychy” od IGN nie wypada z listy bestsellerów. Słusznie zresztą.

Trudno zawyrokować, dokładnie z jakiego powodu nie potrafimy dziś powstrzymać niezadowolenia, gdy świeżo zapowiedziana produkcja nie ma w planach switchowego portu. „Wygląda bardzo fajnie, kiedy wersja na Switcha?” stało się oklepanym branżowym żarcikiem. Ale nie wszystkie rzeczy dobrze śmigają po przesiadce na Nintendo. Wiele portów boryka się z technicznymi babolami, wiele ma brzydszą oprawę, wiele zauważalnie przedłużone loadingi.

A jednak jest coś naturalnego w posiadaniu dwudziestu ulubionych czasopożeraczy sceny niezależnej na mobilnej platformie, którą (po rozłożeniu, wiadomo) da radę nawet schować do kieszeni. I co z tego, że prawie wszystkie są dostępne na mobilkach, Steamie czy PlayStation Store. Dodajmy jeszcze tradycyjny głód nowości, towarzyszący użytkowaniu nowego sprzętu. Piszę również z autopsji - cykliczne sprawdzanie nowości w eShopie wchodzi w krew. Jest poza tym - a może „było” - wyjątkowo prostolinijne. Cały proces trwał kilkanaście sekund, podobnie jak podpatrzenie, co kupują inni w Europie, albo na co jest aktualnie promocja.

No właśnie. Było. Nie chodzi mi o to, że coś się obecnie zmieniło. Nie zmieniło się absolutnie nic - to właśnie źródło całego problemu. Sklepik nadal jest skonstruowany dokładnie tak, jak był w dniu premiery. Jednak zamiast przerzucenia pięćdziesięciu gier, muszę przerzucić ich setki, jeśli nie wiem, czego szukam. Gdy piszę te słowa, znajdziecie w eShopie grubo ponad sześćset pozycji. Owszem, to nadal mało, gdy zaczniemy porównywać Nintendo z pozostałymi, ale Switch już kilka miesięcy temu zaliczył pierwszą poważną czkawkę z powodu rozwiązań, jakie na początku dały mu silne skrzydła.

Wystarczy, że mamy „mocny tydzień” i do sklepu trafi ponad dziesięć nowych produkcji. „Najstarsze” z nich lub sąsiadujące z czymś o rozpoznawalnym tytule po dwóch tygodniach mogą przepaść na zawsze w odmętach cyfrowego tałatajstwa. A co będzie, jeśli „dziesięć” zamieni się w… ponad dwadzieścia? Albo trzydzieści i więcej? Wtedy same nowości wykroczą poza elegancką strefę zakładki „najnowsze wydania”. I perełki zaczną nam umykać.

Czyli dokładnie tak, jak jest na pozostałych platformach, ze Steamem na czele. Jestem dość oddanym słuchaczem podcastów poświęconych „wszystkiemu, co N”, prowadzonych przez ludzi, których podstawowym zadaniem, nie żartuję, bywa: grać w każdą produkcję, jaka przetoczy się przez Switcha. Coraz częściej zauważam, że nawet tacy „specjaliści” (IGN-owski Voice Chat choćby) przestają sobie radzić z liczbą premier. W ich ultraszczegółowym skanowaniu nowości pojawiają się już spore „wyrwy”. Główne portale nintendofilów, które wcześniej wskazywały każdą ciekawą premierę, odpuszczają precyzyjne recenzowanie, czy chociaż próbowanie, większości świeżynek. Dlaczego się tym tak naprawdę przejmuję? Bo ze względu na późny start od zera Pstryczek naprawdę miał szansę stać się systemem prowadzonym na tyle bezbłędnie, by nie stracić z oczu żadnej gry, którą można by pokochać.

Ciekawostka: naszego naczelnego łatwo doprowadzić do małego wrzenia. Gdy poprosiłem go na redakcyjnym Slacku, żeby napisał dwa lub trzy zdania komentarza, jak sytuacja ma się obecnie na Steamie, tylko przez chwilę zachował spokój. „To jest mega śmietnik. O ile nie masz konkretnej gierki albo czegoś na wishliście, praktycznie nie masz szans znaleźć czegoś z tagów czy nadchodzących premier. Do tego tagi, a po nich zwykle się szuka, jeśli się nie wie, co się chce, nadaje społeczność, wiec klikasz sobie „space-sim” a tam ci jakieś jRPG-i wyskakują, bo… dzieją się w kosmosie. I zamiast dopracować wyszukiwanie, oni dają nam wykresy recenzji i streamowanie gierek na telefon!” - napisał najpierw, a potem dał nura w spiralę furii na swojego zbawcę, Gabena.

Ale spokojnie, bo może być gorzej. Próbowaliście kiedyś „rozglądać się” po zasobach PlayStation Store, tak po prostu, nie po promocjach, albo - i to mój ulubiony przykład w ogóle wśród żyjących platform - znaleźć coś bez wpisywania tytułu w eShopie 3DS-a? Mogło być o wiele gorzej. Niemniej jeśli Nintendo w tym roku nie zmieni struktury swojego sklepu, Waszym oczom umkną dziesiątki świetnych rzeczy. Na PS4 w najbliższym tygodniu ukaże się GONner. I skąd wiem, żeby Wam go polecić w Nadchodzących Premierach? Bo debiutował na Switchu wiele miesięcy temu, więc doskonale kojarzę, co to jest i z czym to się powinno jeść. (z roguelike’ami i platformówkami 2D, ale nieważne chwilowo)

Nawet bez dłuższego gdybania jestem w stanie wskazać kilka małych szlifów, które mogłyby przygotować switchowy sklepik na drugi rok swojej egzystencji. Osobna zakładka „ten miesiąc”, gdzie podsumowane byłyby wszystkie najważniejsze, najtańsze lub najpopularniejsze premiery danego miesiąca (oczywiście z możliwością wybrania odpowiednich filtrów wyświetlania). Możliwość „wchodzenia” w dewelopera lub wydawcę. Zakochałem się w The Binding of Isaac, jestem zielony w temacie, więc klikam raz i widzę Super Meat Boy oraz The End is Nigh od tego samego studia. Więcej kategorii, bo w tym momencie nie istnieje nawet osobny tag dla horrorów. Zapomnijcie o bardziej skomplikowanych kategoriach gatunkowych niż „akcja”. Aktualizowane zakładki z danymi trendami, podobnymi grami, cokolwiek, co pozwalałoby rozszerzać wiedzę bez przekopywania się przez fora lub niezliczone filmiki na YouTubie. A jestem pewny, że każdy nasz czytelnik-switchowiec potrafiłby już dorzucić coś od siebie do tej małej wyliczanki.

Jeżeli japoński moloch, jak to miewa w zwyczaju, całkowicie zignoruje kształt eShopu w myśl zasady „wcześniej robiło kasę, teraz też będzie”, poszkodowani będą nie tylko gracze. Nieczytelność prędzej czy później przełoży się na słabszą passę samych deweloperów. Mniejsza sprzedaż na niższe kupki gotówki, a te… na kolejne poszukiwania zdrowej alternatywy. Lub rzadsze romansowanie ze Switchem.

Ale ja tworzę negatywne scenariusze, podczas gdy niektórzy giganci nadal starają się przyspieszyć ze swoją reakcją na jeden pozytywny - sukces hybrydowej platformy, w którą nie wszyscy początkowo wierzyli. Nintendo zaś robi kolejny krok w kierunku ogólnie przyjętych norm, udostępniając dzielenie się płatną subskrypcją (ilu Waszych kumpli lub współlokatorów stanie się teraz Waszymi kuzynami?) czy zapisywanie save’ów w chmurze, więc kto wie - może są przygotowani i na ten moment? Oby. Nie chciałbym musieć narzekać na platformę, dzięki której ożyła we mnie dawna miłość wobec sceny niezależnej. Wiem, że powtarzam to często na łamach Poly, ale nie ma lepszej konsolki do indyków.

Ach. Nie będę tutaj wyliczał wszystkich tytułów, jakie powinniście wykopać z eShopu. Nie o to chodziło. Jeszcze <puszcza oczko z uśmiechem, sugerując coś fajnego> będą do tego okazje.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
polecamypublicystykanintendo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.