"Nam nie chodzi o specyfikację" - twierdzi Reggie z Nintendo.
Bo widzicie, oni wolą, żebyście się uśmiechali przy swoim NX.
Mając równie nieudaną generację na koncie, Nintendo pewnie pójdzie po rozum do głowy - ktoś by pomyślał. A no bo rzeczywiście, z Wii U poszło naprawdę kiepsko. A porażka jest jeszcze bardziej widoczna, gdy przypomnimy sobie, jakie wyniki sprzedaży osiągnęła ich poprzednia konsola. Ile z tych stu milionów regularnie odpalało konsolę lub skończyło choć jeden prawdziwy tytuł - to zupełnie nieistotne. Istotne jest to, że tym razem sprzedali o 90 milionów mniej konsol. Nawet Vita ma lepszy wynik od Wii U.
Jasne, w przypadku Nintendo sytuację ratują konsole przenośne, z wynikiem 57 milionów wypchniętych 3DS-ów (w kilku wersjach). Ale gdy komuś chce się analizować, co było gwoździem do trumny Wii U, zawsze wraca argument "brak wsparcia multiplatformowych wydawców". Kilka hitów AAA nawiedziło na początku tę konsolę, jak Assassin's Creed IV Black Flag albo Batman Arkham City, lecz współpraca szybko upadła. Wii U było za słabe na współczesne tytuły, które oglądaliśmy na PS4 i Xboksie, a pakowanie zielonych w uboższy technicznie port przygotowany przez osobne studio (jak robiono za czasów pierwszego Wii) byłoby zbyt ryzykowne, ponieważ... baza użytkowników konsoli jest za mała. Czyli nikt nie kupuje, bo brakuje ulubionych marek, a ulubionych marek brakuje, bo nikt nie kupuje sprzętu.
Niektóre z plotek mówiły o tym, że nadchodząca w przyszłym roku konsola miałaby oferować podobną moc obliczeniową, co PlayStation 4. W obliczu pierwszych jaskółek nadchodzącej "półgeneracji" nie powinno dziwić, że media są ciekawe, co wystawi Ninny. W wywiadzie z Bloomberg West szef amerykańskiego oddziału korporacji, Reggie Fils-Aime, mówi:
Co ja tłumaczę sobie jako "nie zależy nam, żeby iść razem z nimi do przodu". I co podobnie będzie później tłumaczyć sobie takie Ubisoft albo EA, gdy ich konsola znowu będzie wlec się z tyłu. Sprzęty Nintendo po raz kolejny zarezerwowane będą tylko dla miłośników Nintendo. Którym tak naprawdę to nie przeszkadza, bo prezentują zupełnie inne podejście do obecnego rynku. Dajcie im Pokemony, dajcie im nowego Mariana i będą zadowoleni.
Nie oznacza to także, że firma z Kioto pozostaje ślepa na wszystkie nowinki rynku. Z powodzeniem wchodzą w smartfony, ich aplikacje radzą sobie bardzo dobrze, po prostu pozostają jeszcze poza świadomością polskich graczy. Fantastycznymi wynikami mogą pochwalić się także Amiibo, trzykrotnie lepszy biznes, niż Wam się wydaje. Jeszcze w grudniu zeszłego roku czytaliśmy o ponad 21 milionach sprzedanych Amiibo.
Dobrym przykładem jest tutaj dla mnie Splatoon, którego premierze towarzyszyły trzy figurki, każda z własnym zestawem zadań pobocznych i unikalnym ekwipunkiem. Kupujesz grę i bardzo często płacisz za nią ponaddwukrotnie więcej, bo dokładasz sobie Amiibo. To całkiem wkręcające gadżety, bo i w grach mają różne funkcje, i na półce wyglądają naprawdę ładnie. Sam wpadłem przy premierze ostatniego Kirby, do którego dokupiłem sobie aż trzy figurki. Jak generalnie kurzołapiącego tałatajstwa nie dzierżę, tak moja kolekcja Amiibo przekroczyła już "dyszkę". A Splatoon to nawet doczekał się ostatnio następnych dwóch modeli.
W każdym razie wciąż czekamy na ujawnienie oficjalnych planów firmy na 2017 rok. Nazwy nowej konsoli (choć NX już tak do niej przywarło, że wątpię, by to zmienili), jej wyglądu, ceny, specyfikacji i unikalnych motywów. Bo należy się już pogodzić, iż dopóki Nintendo pozostanie na rynku konsol, będzie wolało próbować je sprzedać właśnie dziwactwami, a nie ściganiem się w tabelkach z liczbami. Zobaczymy, czy tym razem też zostaną opuszczeni przez pozostałych wydawców.
Adam Piechota