Lust for Darkness - recenzja. O czym fantazjują Polacy
Lusst’ghaa - kraina pożądania inspirowana twórczością Beksińskiego.
Inspiracje twórców Lust for Darkness są bardzo czytelne. W trakcie gry przychodzi nam zwiedzić wiktoriańską willę, której wnętrza w istocie są ucieleśnieniem rozkoszy. Czasem jednak musimy ukryć się w mroku, gdzie dominuje nie tyle pożądanie, co zwyczajny obłęd.
Platformy: PC
Producent: Movie Games Lunarium
Wydawca: Movie Games
Wersja PL: Tak
Data premiery: 12.06.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, AMD Phenom II X4 955 3.2 GHz, 2 GB GeForce GTX 660
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Lust jest odpowiedzią na najmroczniejsze fantazje ludzi. Sfinansowana na Kickstarterze w niecałe dwie doby gra porusza bardzo delikatny obszar. Lekkie tabu, odrobina realizmu i momentalnie gracze poczuli radosne podniecenie. I chociaż seks przestaje budzić u kogokolwiek skrępowanie, to czasem wstyd przyznać się przed sobą do wypełzającej z nas ciemności. A tym jest właśnie żądza według twórców z Movie Games.Główny bohater, Jonathan, jest do bólu zwyczajny. Stateczny architekt wnętrz z wieloma nagrodami. Wraz z żoną, Amandą, wybudował piękny dom. Niestety, luba zaginęła, a zmęczony policją i nieudanymi poszukiwaniami Jon zapakował jej graty do pudeł. I właściwie tutaj powinna się zakończyć ta historia, by zachować resztki logiki, bo to właśnie fabuła jest największą bolączką polskiej produkcji.Amanda po roku wysyła Jonathanowi list. Podając mu adres i dalsze wskazówki prosi, by zabrał ją z posiadłości Yelvertonów. Popędzany nadzieją udaje się więc na miejsce, gdzie szybko odkrywa przerażającą prawdę. Jego żona przetrzymywana jest w siedzibie Kultu Rozkoszy. Podążając wskazówkami żony, Jonathan wtapia się w tłum i wprasza do wypełnionej kultystami willi.Niestety, im głębiej w willę, tym więcej kultystów, a do naszych oczu dociera przerażająca prawda. Wyznawcy wiecznego pożądania celebrują dzisiaj rytualne otwarcie bram Lusst’ghaa, innego wymiaru, zamieszkałego przez doznające niekończącej się rozkoszy kreatury. Odbicie Amandy staje się prawie niemożliwe, gdy jej mąż wędrując między wymiarami poznaje nowe oblicza szaleństwa.
Oczywiście w międzyczasie pojawiają się nagłe (kompletnie niespodziewane) wątki poboczne, a historia Amandy okazuje się mocno naciągana. Dochodzenie do prawdy przypomina układanie klocków od końca. Z jednej strony główna konstrukcja stoi, a z drugiej nie mamy pojęcia jakim cudem jej się to udaje. Drogą dedukcji przyłączamy do historii bardziej szczegółowe informacje, których jest jednak na tyle mało, że ciężko oczekiwać od fabuły czegoś więcej. Ot kilka z góry połączonych kropek, za którymi musimy podążać wiedząc co czeka na nas na końcu.Gdyby w grze było więcej do roboty zapewne braki w historii jakoś by się zatarły. Gdybyśmy mogli poczytać więcej pamiętników, więcej historii Kultu czy może dowiedzieć się czegokolwiek o Amandzie? Co działo się z nią przez ten rok, co robiła, czy oni zrobili coś jej? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Oczywiście, od pierwszej chwili jesteśmy prowadzeni wybrukowaną skryptami ścieżką, z której absolutnie nie da rady zejść. Odpada eksplorowanie na własną rękę, jedyne co możemy robić, to otwierać setki takich samych, pustych szuflad i przeglądać pamiętniki. I brnąć przed siebie, cały czas prostą drogą, aż znajdziemy Amandę lub umrzemy próbując!Czasem podniesiemy jakąś figurkę, przedstawiającą namiętne chwile życia różnych fragmentów ciała, by poobracać ją sobie i obejrzeć wszystkie nieobyczajne szczegóły. Jonathan niestety uparcie ignoruje wszystkie ciekawe przedmioty jak młotki, wytrychy czy dokumenty. Zamiast tego woli pooglądać z bliska cukier i drewniane penisy pozamykane w zdobionych szkatułkach.Zdarzają się również zagadki logiczne, porozrzucane w zupełnie przypadkowych miejscach. O ile ich liczba nie powala, to ich skomplikowanie bynajmniej nie zwala z nóg. Wystarczy kliknąć kilka razy, by metodą prób i błędów dojść do rozwiązania. Problem pojawia się, gdy pojawi się w okolic potwór. Te mają chyba jakiś rentgen w oczach, albo absurdalnie spory stożek widzenia, bo chowanie się przed nimi nie ma sensu. Tutaj trzeba brać nogi za pas, biegać zygzakiem i manewrować tak, by poczwarka nas nie złapała nim nie trafimy w bezpieczne miejsce. A skoro jesteśmy już przy potworach, nie, to nie jest horror. Nie przestraszycie się, nie wierzcie krzyczącym YouTuberom. To nie jest Layers of Fear. I tak leci sobie ta gra, niestraszna, nielogiczna, frustrująca, ale jednocześnie wywołująca ciekawość.Najmocniejszym motywem jest zdecydowanie Kult Rozkoszy prowadzony przez Willarda Yelvertona. Kultyści są zapatrzeni w wizję wiecznego spełnienia i z początku zdają się nie dostrzegać niebezpieczeństwa płynącego z obsesyjnego pożądania. Marzą o Lusst’ghaa, które jawi im się jako wyuzdany raj. Nic bardziej mylnego. Prastara kraina zamieszkała jest nie tyle przez sukkuby, co zmodyfikowane falliczne formy, które tylko czekają, by rozerwać narządy płciowe kultystów swoimi olbrzymimi mackami. Z początku jest mocno seksualnie, później zaczyna robić się krwawo, a całość przedstawiona jest o dziwo bardzo gustownie. Wszyscy spółkujący kultyści roztaczają aurę namiętności pozbawioną obsceniczności i prostactwa.Ciężko jest ugryźć dorośle temat seksu tak, by nie wpaść w tandetę. Cała atmosfera willi Yelvertonów przywodzi na myśl ekskluzywny dom publiczny dla mocno wyzwolonych. Sceny są bardzo dosadne i pozbawione wymuszonej cenzury, ale nie gorszące. Na swój sposób są piękne i intrygujące, a klimat wiktoriańskiego przepychu i gra światłem nadają temu wszystkiemu głębi.Twórcy włożyli dużo pracy w detale ciał i siedziby wyznawców. Nagie sylwetki poruszają się z gracją, a dom pełen jest bogato zdobionych obiektów, na których chce się zawiesić oko na dłużej. Lust jest w tym aspekcie jak obraz, który choć kontrowersyjny, to ściąga tłumy zafascynowanych obserwatorów. Zupełnie jak przy dziełach Zdzisława Beksińskiego, u którego zwyczajne formy mieszają się z mrocznymi wizjami. Wizje te przenieśli twórcy prosto do gry.Przechodząc przez portal do Lusst’ghaa (uczucie niezwykle przypominające poród) trafiamy do świata udręczonego uzależnieniem.
I to wszystko dałoby nam bardzo absorbującą fabułę, gdyby gra była bardziej rozbudowana. Zgłębiamy ją poprzez elementy otoczenia, które powinny rozjaśnić nam nieco wydarzenia, jednak brak jakichkolwiek reakcji ze strony Jonathana czy po prostu bezużyteczność tych przedmiotów sprawiają, że nie dowiemy się niczego ponad oskryptowane wypowiedzi. Trzeba jednak wszystko solidnie przetrzepać i sprawdzać każdy kąt, bo dzięki temu trafić możemy na nieliczne informacje o Willardzie i jego rodzinie, oraz historii Kultu. W tym przydaje się również maska.Maska jest najciekawszym elementem gameplaya. Oprócz biegania, kucania i podnoszenia przedmiotów możemy zakładać różne maski, znalezione w trakcie gry. Niektóre pozwalają nam się skryć przed spojrzeniem kultystów, inne materializują przed nami niewidoczne lub zamknięte drogi. Noszenie każdej z nich zbyt długo powoduje szaleństwo Jonathana, więc warto używać jej wtedy, kiedy jest naprawdę potrzebna.. Problem jest tylko z animacją, która długo trwa, co w trakcie uciekania przed wrogami może być wkurzające.Cała rozgrywka na Steamie zajęła mi 5 godzin, z czego dobre dwie poświęciłam na szukanie ujęć do screenów, przyglądanie się detalom i problematyczne ekrany wczytywania. Zdarzało mi się, że podczas wczytywania gry spadałam pod mapę. Jeżeli twórcy zdecydowali się na tak immersyjne dzieło, trwające zaledwie 3 godziny, to gra powinna być dopracowana pod tym względem. Nic bardziej nie zabija klimatu, niż oglądanie lokacji od dołu.Niestety, zabrakło mocy w Lust for Darkness. Zabrakło odrobiny tej żądzy, która wywołałaby rumieniec na twarzy i podniecenie na samą myśl o wejściu do kolejnego pomieszczenia. Jest poprawnie, nawet więcej, jest fajnie, ale jeśli trzygodzinna produkcja potrafi zdenerwować i stać się monotonna, to coś jest nie tak.I nie pomogła w tym nawet muzyka, która była ciężka i przepiękna, chociaż znowu nieodpowiednio zaimplementowana. Dramatyczne smyczki z operowymi wstawkami pojawiały się w spokojnych miejscach, a melancholijne akordy klawiszowych instrumentów usypiały mnie w trakcie panicznej ucieczki na oślep przed stworzeniami z Lusst’ghaa. Chyba powinno być odwrotnie?Gdybyście zastanawiali się czy Lust for Darkness jest warte tych niecałych 50 zł, to z wielu powodów odpowiedź brzmi: tak, jest. To całkiem ciekawa historia kompletnie irracjonalnych bohaterów (widocznie deficyt rozsądku to chleb powszedni dla bohaterów horrorów), która zajmie wam idealnie jeden wieczór grania. Zdecydowanie warto zobaczyć, jak motyw seksualności ugryźli twórcy, bo faktycznie jest to podane na tyle smacznie, że wiele osób odkryje w Lust swoje mokre sny i brudne myśli. Eksplorowanie, zgłębianie i doświadczanie w tej grze nabiera zupełnie nowego znaczenia i warto poddać się chociaż na chwilę wizji twórców.