Gran Turismo Sport - recenzja. To kiedy pełna wersja?
Polyphony i ich perfekcjonizm...
20.10.2017 | aktual.: 20.10.2017 18:02
Przez dwadzieścia lat legendy marki wszyscy jak gdyby przywykli, że Gran Turismo trzeba chwalić na zasadzie "to w końcu Gran Turismo". Niestety, lata mijają, gatunek rozwija się jak nigdy wcześniej, a to dziwne, poddańcze nastawienie nadal obowiązuje. Co można zrobić? Przestać trzymać ekipę Kazunoriego Yamauchiego w idealistycznej bańce. Nie bać się porównań z konkurencją, zwłaszcza w sezonie, gdy na rynek blisko siebie trafiają wszystkie najważniejsze produkcje. No i przede wszystkim - zacząć oceniać Gran Turismo za to, czym jest obecnie, a nie było w czasach pierwszych dwóch konsol Sony. Szczególnie odsłonę Sport, zrywającą z wieloma dotychczasowymi wyznacznikami serii.
Tytuł recenzji jest nieco przewrotny. Nie twierdzę, że Sport będzie dla ewentualnej "siódemki" czymś na wzór kolejnego Prologue. Numerowanej odsłony nie zobaczymy już raczej na PlayStation 4. Za to Gran Turismo - zupełnie jak inna głośna ścigałka na wyłączność Sony, czyli świętej pamięci Driveclub - czeka teraz kilkuletni plan rozbudowy. Kaz zasugerował już w kilku wywiadach, że DLC do Sport nie będą zwykłymi DLC. W dodatkach pojawią się nowe wyzwania, niewielki garaż zostanie znacząco poszerzony, a fani mogą liczyć nawet na świeże tory. Tłumacząc z marketingowego na nasze: Gran Turismo będzie wyścigową platformą. No właśnie - "będzie".
Na razie jednak przedstawia się dość wątle. Zmniejszenie kolekcji grywalnych bryczek o ponad tysiąc (!) w stosunku do poprzedniej części jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Ze względu na sieciowy charakter Sport całkowicie rezygnuje z klasycznego trybu kariery. W zamian dostajemy licencje, na których widok osoba, tak jak ja, towarzysząca marce od samego początku, dostanie co najwyżej mdłości, oraz czasówki i wyzwania. Pierwsze polegają na ujarzmianiu wszystkich tras, sektor po sektorze, wskazanym przez twórców samochodem, a drugie jako jedyne próbują wypełnić singlową lukę kilkudziesięcioma ukartowanymi wydarzeniami. Próby na czas, wyścigi ze wskazanym scenariuszem, osiąganie wymaganej prędkości - tego typu rzeczy. Niektóre pożyczą graczowi pojazd, inne zmuszą go do solidnego grindu w celu uciułania na autko odpowiedniej klasy. Nic wspaniałego. W starszych odsłonach byłby to tryb, który zainteresowałby tylko najbardziej zapalonych maniaków po pięćdziesięciu godzinach maksowania kariery.Jeżeli serwery działają (a od premiery, odpukać, działają wyjątkowo stabilnie), teoretycznie powinniśmy zignorować zabawę w pojedynkę. Gran Turismo Sport jest przecież skoncentrowane na rozgrywce sieciowej. Tutaj jednak natknąłem się na problem, którego gracz o moim typie osobowości nie przeskoczy. Cieszę się, że Polyphony współpracuje z Fédération Internationale de l’Automobile (Kaz po godzinach jest przecież także kierowcą wyścigowym), to naprawdę fajne, iż dzięki pracowitości człowiek poświęcający każdą wolną chwilę grze może starać się o przepustkę do realnego świata sportowców, ale dla mnie sesja przed telewizorem nigdy nie będzie niczym ponad zwykłą zabawę. Dlatego od rygorystycznego systemu internetowej kariery odbijam się ze sporym rozczarowaniem.Spróbuję Wam to dokładnie wytłumaczyć, bo nie wątpię, że takich ludzi jest mnóstwo. Trzeba ostrzec. Łączymy się z serwerami. Oprócz rozbudowanych, kilkugodzinnych lub kilkudniowych pucharów są także wyścigi codzienne. Deweloperzy wybierają trzy trasy, na których przez jakiś czas wszyscy będą się ścigać. Każdy wyścig rozpoczyna się o ustalonej godzinie. Klikamy jeden z nich, zazwyczaj ten oddalony o kwadrans. Wpadamy na trasę, żeby zarejestrować czas okrążenia kwalifikacyjnego (od niego uzależniona jest nasza pozycja na starcie). Klikamy "dołącz". I czekamy, obserwując wirtualny zegar, aż wybije ustalona godzina. Wtedy przez jakiś czas system rozdziela grupy chętnych, zapisuje nas do jednej z nich. Kilka minut trwa rozgrzewka dla wszystkich, żeby sobie ogarnąć te bardziej figlarne zakręty. I nareszcie wyścig. Fajne, oficjalne, poważne? Okej, ale oznacza również, że w ciągu godziny weźmiecie udział w trzech takich wydarzeniach, maksymalnie. A przez pierwsze dni nie będziecie mieli jeszcze żadnego Poziomu Fair Play, na podstawie którego gra oddziela grzecznych kierowców od irytujących dzieciaków. Już na pierwszym zakręcie ktoś Was może zepchnąć z trasy i wszystko popsuć.
Sport wymaga cierpliwości. Tak ogólnie.
Do zabawy motywuje dziennym celem przejechanych kilometrów, w nagrodę wręczając jedno losowe, ale darmowe auto. Zbieranie gotówki idzie mozolnie, zachęca do samodzielnego konstruowania wydarzeń w trybie szybkiej gry. Tam też sprawdzicie, jak działają wyzwania driftowe, zaskakująco przyjemne i zmuszające mnie już do drugiego (nie ostatniego!) porównania z produkcją zamkniętego Evolution Studios. Szybka gra to jedyne, co w Gran Turismo działa bez połączenia z siecią. Przypominam, że nawet nie zapiszecie save'a, jeżeli konsola nie jest "podłączona". Jak ktoś mieszka na wsi, jego łącze jest generalnie kapryśne, lepiej niech nie rozpoczyna półgodzinnego wyścigu ze zjazdami do pitstopów w "karierze". Frustracja byłaby chyba zbyt wielka.Tak właśnie wygląda NOWOCZESNOŚĆ oczami Polyphony. A co, gdy zdołamy od niej na chwilę uciec i po prostu spędzimy trochę czasu na torze? To nadal Gran Turismo, ze wszystkimi zaletami i wadami tego zdania. Licencjonowane utwory ze ścieżki dźwiękowej pasują do domu starców. Poczucie prędkości nie istnieje. Sterowani przez konsolę przeciwnicy nie reagują na Wasze zagrywki. Deszcz zobaczycie tylko na jednym torze. Po odpowiednim ustawieniu asyst (tradycyjnie, gra spróbuje Wam wepchnąć do gardła nawet automatyczne hamowanie), czyli godzince prób i błędów jeździ się bardzo przyjemnie. A i uszkodzenia nareszcie zobaczycie. Zacięte zestawienia z Forzą Motorsport mają coraz mniej sensu z każdą następną generacją, ale jeśli ich szukacie, to poprzestańmy na tym, że dzieło Turn 10 jest bardziej młodzieżowe, postępowe oraz - w moich oczach - od jakiegoś czasu lepsze. Co nie oznacza, iż każdy musi uważać podobnie. Całkowicie zrozumiem, gdy ktoś wybierze dystyngowany wyścig w Gran Turismo zamiast dynamicznych szaleństw Forzy. Większość sprzeczek i tak zbudowana jest na fanbojskim gruncie.Japończykom udało się przywrócić dawny blask szczególnie w jednej kategorii - Sport wygląda pięknie. Oczywiście, że przypłaca to brakiem płynnych zmian atmosferycznych oraz małą liczbą samochodów, niemniej ma momenty, w których wspina się na absolutne wyżyny, dołączając do Drivecluba i obu wariantów Forzy. Sześćdziesiąt klatek na sekundę w tym gatunku robi sporą różnicę. Za to tak długo zapowiadane wsparcie dla gogli VR, jak już wspominaliśmy na Polygamii dawno temu, rozpatrywać należy jako żart. Tylko w trybie szybkiej gry, tylko z jednym przeciwnikiem, na najniższym poziomie trudności. Napisałbym, że to atrakcja na raz, ale wymaga zabawy ze wszystkimi kablami, więc nawet tego nie jestem pewny.Oto Gran Turismo Sport. Chwilę po premierze - nieokreślona, dziwaczna, momentami irytująca, momentami satysfakcjonująca rzecz. Na każdą zaletę znajdziemy przynajmniej jedną paskudną wadę. Mam nadzieję, że wkraczając na ścieżkę, którą podążało Evolution Studios, czyli dużych i pięknych obietnic, kultowe studio nie skazuje się na podobny finał. Wiele jeszcze przed nami. Zobaczymy, w jaki sposób Polyphony będzie rozbudowywać swoje dziecko, jakim tempem, z jaką zachłannością. Nauczony doświadczeniem wierzę, że jeżeli w dniu premiery gry nie mówi się głośno o darmowych DLC, to nie należy takowych się spodziewać. Jesteście już świadomi wszystkich potencjalnych zagrożeń nowego Gran Turismo. A zatem jeśli chcecie spróbować, to...
Adam Piechota